"Jeśli miałem się gdzieś przenieść, to był tylko jeden klub na świecie, przy którym miało to sens. To była Barcelona albo nic. Odkąd byłem małym dzieckiem, marzyłem o założeniu pewnego dnia tej koszulki" - wyjawił Ilkay Gundogan na łamach "The Players Tribute".
Związek Niemca z katalońskim klubem wygląda zatem jak sytuacja win-win. Piłkarz dołączył do klubu swoich marzeń, zaś Barcelona otrzymuje gracza, który przez lata przesiąkał katalońskim stylem gry pod okiem Pepa Guardioli.
Czy jednak jest to rzeczywiście ruch, który może okazać się kluczowy dla "Dumy Katalonii"?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ależ cudne uderzenie. Ręce same składają się do braw
- Ilkay Gundogan to piłkarz o profilu bardzo pasującym do FC Barcelony. Wydaje się, że ma we krwi taką grę, jaką Barcelona uprawia od wielu lat, taką grę, która jest jej sposobem na futbol - ocenia w rozmowie z naszym serwisem Leszek Orłowski, komentator Canal+ oraz dziennikarz tygodnika "Piłka Nożna".
Gamechanger? Niekoniecznie
Gundogan, poza umiejętnościami, do Barcelony wnosi też ogromne doświadczenie i charyzmę. Trudno aby było inaczej, jeżeli dopiero co podnosił puchar Ligi Mistrzów, z opaską kapitańską na ramieniu. - Kiedy mówi, wszyscy go słuchają - przyznał ostatnio Pep Guardiola. Po odejściu Sergio Busquetsa czy Jordiego Alby, taki piłkarz w szatni Barcelony może być na wagę złota.
- Na pewno tacy doświadczeni zawodnicy są też potrzebni w szatni. Jednym z takich liderów stał się chociażby Robert Lewandowski, liderem linii ataku. Takiego zawodnika drużyna potrzebowała także do linii pomocy, więc w tym sensie można powiedzieć, że odejście Busquetsa zostało zrekompensowane. W dodatku Gundogan ma na koncie "na świeżo" triumf w Lidze Mistrzów, co także sprawia, że piłkarze w szatni będą na niego patrzeć i myśleć "mamy w szatni człowieka, który rok temu to wygrał". Teraz powoli, po dwóch kolejnych przedwczesnych odpadnięciach, Liga Mistrzów staje się już kompleksem Barcelony, więc pod tym względem to zdecydowanie jest ważne wzmocnienie - ocenia Leszek Orłowski.
Jednocześnie nasz rozmówca nie jest przekonany, czy akurat środek pola to pozycja, na której "Duma Katalonii" obecnie najmocniej potrzebowała wzmocnień.
- Na pozycji środkowego pomocnika Barcelona ma trzech bardzo dobrych zawodników. Dwójkę wychowanków, którzy przeszli przez szkółkę Gaviego i Pedriego oraz Frenkiego De Jonga, człowieka z Ajaksu, czyli ze szkoły bardzo podobnej do szkoły barcelońskiej. Tak naprawdę nie jest to pozycja, która wymagała najpilniejszego wzmocnienia w Barcelonie.
- Oczywiście czwarty znakomity środkowy pomocnik bardzo się zespołowi przyda i grzechem było nie skorzystać z takiej okazji jak właśnie to, że Gundogan był wolnym piłkarzem i chciał przyjść akurat do Barcelony. Natomiast czy jest to zawodnik, który odmieni Barcelonę? Myślę, że nie. Uważam, że będzie po prostu alternatywą w środku pola. Jest to piłkarz podobnej klasy jak trzech wcześniej przeze mnie wymienionych. Może przewyższa ich doświadczeniem i na pewno w ważnych meczach w Lidze Mistrzów jest bardzo ograny, co się przyda, natomiast nie określiłbym pozyskania Gundogana jako jakiegoś gamechangera - kwituje Orłowski.
Nowy Busquets wciąż poszukiwany
Dla wielu kibiców Barcelony ważnym pytaniem jest to, czy Ilkay Gundogan zdoła załatać dziurę, jaka powstała w drużynie po odejściu Sergio Busquetsa. Hiszpan przez 15 lat był ostoją drużyny, jeżeli chodzi o pozycję defensywnego pomocnika i jego brak na pewno, przynajmniej z początku, będzie odczuwalny.
- Istotne jest to, co sądzi na ten temat Xavi, a on zdecydowanie Gundogana nie widzi w roli następcy Busquetsa. Trwają wciąż wielkie łowy na nową "6", nowego pivota. Wymienianych jest wiele nazwisk jak choćby Brozović, Kimmich, Zubimendi czy nawet ostatnio Dani Parejo. Jak widać, mamy tu kandydatury od Sasa do lasa, piłkarzy z zupełnie różnych bajek, ale to właśnie któregoś z nich chciałby mieć Xavi jako takiego boiskowego następcę Busquetsa. Na pewno nie patrzy w ten sposób na Gundogana ani na Frenkiego De Jonga. To oznacza, że chce mieć jak najwierniejszą kopię Busquetsa, a nie piłkarza świetnie grającego na tej pozycji, ale w innym stylu - ocenia Orłowski.
Jedną sprawą jest jednak to, kogo oczekuje Xavi, a drugą to, na kogo Barcelona może sobie pozwolić. Nie jest tajemnicą, że "Duma Katalonii" zmaga się z ogromnymi kłopotami finansowymi, a sytuacji nie pomaga fakt, że piłkarze, na których ewentualnie klub mógłby zarobić, jak choćby Ferran Torres czy Ansu Fati, nie chcą nigdzie odejść.
- Barcelona ma kłopoty finansowe i nie stać jej w tej chwili na zakup drogich piłkarzy. Po prostu nie mieści się w finansowym fair play. Dopiero co udało jej się wreszcie, za drugą turą, zgłosić Gaviego jako zawodnika pierwszej kadry, natomiast w tej chwili pozyskanie chociażby Zubimendiego, który miałby kosztować 60-70 mln euro, nawet gdyby Barcelona miałaby fizycznie pieniądze, nie wchodzi w grę w związku z finansowym fair play oraz Javierem Tebasem i jego ścisłą kontrolą finansową nad klubami La Liga. Wygląda więc na to, że to właśnie Dani Parejo, który jest już piłkarzem bardzo leciwym, może okazać się taką opcją na rok na tę pozycję - kwituje ekspert.
Czytaj także:
- Hit transferowy Wisły Kraków
- Polak od zadań specjalnych