Długie włosy, szyderczy uśmiech i pełna swoboda, z którą mijał kolejnych przeciwników. Obserwatorzy niemieckiej młodzieżowej piłki doskonale znali ten widok - nastolatek z Dortmundu znów ośmieszył swoich rywali.
Urodził się w Raciborzu na polskim Śląsku, ale opuścił kraj, gdy miał niecałe 2 lata. Razem z rodzicami wyjechał do Bad Sassendorfu - niewielkiej miejscowości uzdrowiskowej w Niemczech, gdzie mieli rozpocząć nowe, dużo lepsze życie niż w pogrążonej kryzysem ekonomicznym Polsce.
Pasją do piłki zaraził go tata, który niegdyś występował nawet w polskiej trzeciej lidze. Marzył o tym, żeby jego syn tak jak i on został piłkarzem. Najpierw zapisał Sebastiana do niewielkiego lokalnego klubu, a kilka lat później pojechał z nim do Dortmundu na organizowane przez Borussię coroczne dni otwarte dla młodych talentów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kuriozum na boisku. O tym golu będą chciały zapomnieć
- W 1998 roku, gdy miałem 10 lat, nic mi nie mówiąc, mój ojciec przyprowadził mnie na taką imprezę. Na początku nie wiedziałem w ogóle, co to jest i o co tu chodzi. Po prostu zaczęliśmy grać w piłkę, a już wieczorem zadzwonili z Borussii, czy nie zechciałbym przyjechać do Dortmundu na próbny trening. I tak to zostałem zawodnikiem BVB. Przez pierwszy rok było to dla mnie wciąż niezrozumiałe, że gram w tak wielkim klubie - wspominał.
Władze klubu szybko zrozumiały, że mają do czynienia z prawdziwym talentem. Nie uszło to uwadze także niemieckiej federacji, która zainteresowała się Bastim i zaczęła go powoływać do swoich młodzieżówek.
Tam wyróżniał się tak bardzo, że otrzymał wkrótce brązowy medal Fritza Waltera w kategorii U-17. Jest to nagroda przyznawana najlepszym młodym niemieckim piłkarzom przez tamtejszy związek piłkarski.
Tyrała rozwijał się szybko i bez większych trudności przeskakiwał do kadr starszych roczników. 28 czerwca 2005 roku trener Bert van Marvijk zdecydował się włączyć do pierwszego zespołu dwóch najbardziej uzdolnionych zawodników z klubowej akademii. Jednym z nich był właśnie Tyrała, drugim natomiast jego przyjaciel Nuri Sahin - największa nadzieja tureckiej piłki.
Szesnastolatek z Polski prezentował się obiecująco, a odwaga, z którą grał przeciwko bardziej doświadczonym kolegom, bardzo imponowała szkoleniowcom. Opinie wobec Tyrały były zgodne -każdy uważał, że warto dać mu szansę w Bundeslidze. Gdyby do tego doszło, stałby się najmłodszym piłkarzem w historii ligi.
- Gdy ostatnio zobaczyłem Sebastiana na treningu, jak z łatwością wygrywa pojedynki z Christianem Woernsem, który jest najlepszym niemieckim środkowym obrońcą, to nie mogłem uwierzyć, że to możliwe - chwalił klubowego kolegę Euzebiusz Smolarek.
18 lipca podczas jednej z gierek treningowych niewielki Tyrała walczył o piłkę z mierzącym 202 cm wzrostu i ważącym 100 kg napastnikiem Janem Kollerem. Zderzenie z potężnym Czechem było na tyle niefortunnie, że późniejsza diagnoza lekarzy brzmiała następująco - zerwane więzadło krzyżowe przednie w lewym kolanie. W takich okolicznościach o pobiciu rekordu ligi musiał zapomnieć.
Już tak w życiu bywa, że pech jednego jest szczęściem drugiego. Marzenie o rekordzie zrealizował za jakiś czas ten drugi z juniorów - Nuri Sahin, który kilka lat później zdobędzie z klubem mistrzostwo Niemiec i zostanie ściągnięty przez Jose Mourinho do Realu Madryt.
Tyrała natomiast musiał budować swoją pozycję niemal od zera. Po 8 miesiącach wrócił co prawda na boisko, ale debiut w pierwszej drużynie tym razem uniemożliwiła mu kontuzja łąkotki.
W następnym sezonie zdrowie wreszcie dopisało i utalentowany pomocnik mógł brać udział w treningach z pierwszym zespołem. Do pierwszego składu było mu już jednak daleko i łączył przesiadywanie na ławce z grą dla drużyny rezerw. W całym sezonie rozegrał 6 meczów w Bundeslidze. Taki stan rzeczy tłumaczono tym, że Tyrale brakowało szybkości i sprawności fizycznej, którą miał przed urazem.
Inaczej sytuacja wyglądała w niemieckiej młodzieżówce, gdzie grał pierwsze skrzypce. Pojechał z drużyną U-19 na Mistrzostwa Europy w 2007 roku, gdzie odpadł w półfinale. Niemcy musieli uznać wyższość Greków, którzy decydującą bramkę na 3:2 strzelili w doliczonym czasie gry. Później Tyrała występował jeszcze w drużynie do lat 20, a we wszystkich młodzieżowych reprezentacjach Niemiec zagrał w 37 spotkaniach, strzelając 14 goli.
Z białym orłem na piersi
Tyrała w odróżnieniu od wielu innych piłkarzy urodzonych w Polsce, a wychowanych piłkarsko w Niemczech nigdy wprost nie wykluczył gry dla Biało-czerwonych. W domu starał się mówić z rodzicami po polsku, chociaż sam przyznawał, że nie posługuje się nim tak sprawnie jak niemieckim.
Gdy w 2006 roku został zapytany w wywiadzie z "Przeglądem Sportowym", czy wolałby zagrać dla kadry Polski czy Niemiec odpowiedział: - To nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Bardzo cieszyłbym się, gdybym mógł zagrać w reprezentacji Polski, bo tam się urodziłem i tam jest moja ojczyzna.
Do gry z białym orłem na piersi był namawiany przez swojego klubowego kolegę Euzebiusza Smolarka, który w przeszłości odrzucał propozycje z holenderskich reprezentacji młodzieżowych.
Jeśli w Dortmundzie ktoś mógł w pełni zrozumieć sytuację Tyrały to właśnie Ebi, którego tożsamość narodowa także nie była jednoznaczna, wszakże podobnie jak on miał rodziców Polaków, ale wychowywał się za granicą.
- Nie wykluczam, że będę grać w reprezentacji Polski, ale decyzję podejmę dopiero po otrzymaniu ewentualnego powołania od Leo Beenhakkera - przyznał Tyrała.
Nie ukrywał przy tym, że nikt z Polskiego Związku Piłki Nożnej nigdy się z nim nie skontaktował. Do czasu.
Po fali wielkich sukcesów reprezentacji Niemiec z trzema piłkarzami polskiego pochodzenia w składzie (Miroslavem Klose, Lukasem Podolskim i Piotrem Trochowskim) media zaczęły wytykać polskiemu związkowi rzekome pomijanie tych talentów.
Efektem nałożonej presji było powstanie specjalnego oddziału, mającego wyszukiwać piłkarzy z polskim pochodzeniem. Jednym z jej pierwszych sukcesów było namówienie Tyrały do odrzucenia powołania do niemieckiej kadry U-21 i zaoferowanie pomocy przy wyrobieniu wszelkich dokumentów potrzebnych do uzyskania obywatelstwa.
- Przyznam, że dużo zawdzięczam panu Maciejowi Chorążykowi, skautowi PZPN. Kiedyś nie było nikogo, kto interesowałby się polskimi zawodnikami w Niemczech. Fakt, że nagle pojawił się ktoś z Polski, by przekonać mnie do gry w biało-czerwonych barwach, zrobił na mnie wrażenie. Zacząłem coraz poważniej myśleć o zmianie kadry, aż w końcu się zdecydowałem - opowiadał w jednym z wywiadów.
20 października 2008 roku Tyrała odebrał polski paszport. Stało się to w momencie, gdy wciąż uznawano go w Niemczech za przyszłościowego zawodnika. Szum medialny wokół piłkarza nie był zatem wcale przesadzony.
Miesiąc później otrzymał on powołanie od Leo Beenhakkera na towarzyskie spotkanie z Serbią. Nie było to zgrupowanie najsilniejszej reprezentacji, albowiem zespół składał się przede wszystkim z piłkarzy, grających w polskiej lidze.
- Jest tu bardzo fajnie. Choć przyznam, że trochę się boję i denerwuję, bo jeszcze nigdy nie byłem na zgrupowaniu reprezentacji. Nie znam tu nikogo, niewiele wiem o poszczególnych piłkarzach. W dodatku nie mówię jeszcze za dobrze po polsku. Wierzę jednak, że cały stres przejdzie, gdy wyjdę na pierwszy trening - powiedział w rozmowie z "Polska The Times".
Wystąpił w nieoficjalnym meczu z kadrą U-21 tureckiego Antalyasporu Kulubu. Polacy wygrali 3:0, a Tyrała asystował przy jednej z bramek. Kilka dni później miał miejsce już jego oficjalny debiut w reprezentacji. W wygranym 1:0 spotkaniu z Serbią wyszedł na boisko w pierwszym składzie i grał do 58 minuty.
- Nie znam słów polskiego hymnu, dopiero się uczę. Ale to i tak był moment, którego już nigdy nie zapomnę - mówił o wrażeniach po debiucie.
Patrząc jak luźne były związki Tyrały z krajem nad Wisłą, naiwnością byłoby myślenie, że od najmłodszych lat chciał grać w biało-czerwonej koszulce, a w swoim pokoju miał plakaty Romana Koseckiego czy Andrzeja Juskowiaka. Gry dla polskiej reprezentacji nigdy wcześniej nie wykluczył, ale swoją ostateczną decyzję podjął najprawdopodobniej z myślą o swojej karierze i występie na Euro 2012 organizowanym przez Polskę i Ukrainę.
Ofiara własnego talentu i... podpisu
Tyrała wiedział, że jeśli chce zrobić karierę na miarę swojego potencjału, to musi zacząć grać w poważniejszej lidze niż niemiecki czwarty poziom rozgrywkowy. W Borussii nie miał szans na grę w pierwszej drużynie, a tkwienie w rezerwach byłoby dla niego stratą czasu. Otwarcie przyznawał w wywiadach, że chciałby odejść z klubu. Do Dortmundu zaczęły przypływać nowe oferty, m.in. z Niemiec, Belgii, a także z polskiej Ekstraklasy.
Na przeszkodzie w przeprowadzce stanęły władze Borussii. Oczekiwały pieniędzy, których nikt nie chciał zapłacić za piłkarza i najbliższe dwa lata musiał spędzić w rezerwach. Tyrała stał się niejako ofiarą swojego własnego talentu. Był za słaby na pierwszy zespół, ale wciąż na tyle obiecująco się zapowiadał, że dortmundczycy nie chcieli oddać go za niską cenę, zwłaszcza że piłkarza obowiązywały jeszcze 2 lata kontraktu.
Luz i nonszalancja, którymi Tyrała charakteryzował się na boisku, stały się jego przeszkodą w karierze. Gdy w 2005 roku podpisywał swoją pierwszą profesjonalną umowę z drużyną, czuł że złapał pana Boga za nogi. Ekscytacja przysłoniła mu wtedy chłodne myślenie.
- Kiedyś byłem głupi i byłem dupkiem. Pojechałem z tatą i otrzymałem propozycję profesjonalnego kontraktu. Od razu podpisałem kontrakt, ale ojciec był temu przeciwny. Powiedział mi, że powinniśmy to przemyśleć i przede wszystkim przeczytać umowę. Ja tego nie zrobiłem, nie obchodziło mnie jego zdanie. Potem pokazałem kontrakt mojemu menadżerowi. Powiedział mi wprost: "Basti, dlaczego to zrobiłeś?" Podpisałem umowę na pięć lat, co nie jest najlepszą opcją dla juniora - opowiadał po latach w rozmowie ze Spox und Goal.
Walka o powrót do elity
Szefowie Borussii proponowały jeszcze Tyrale przedłużenie kontraktu o dwa lata, ale jego ambicje były większe niż spędzenie kolejnych lat w drugiej drużynie, w której i tak już za długo się zasiedział.
Trafił zatem do beniaminka 2. Bundesligi - VfL Osnabrück. Zespół w lidze co prawda się nie utrzymał (przegrał w dogrywce baraży z Dynamem Drezno), ale piłkarz na tyle się wyróżniał, że otrzymał propozycję gry dla SpVgg Greuther Fuerth.
Niestety, już na początku września pomocnikowi zaczął doskwierać ból w lewym kolanie. Po badaniach u klubowego lekarza wyszło, że piłkarz uszkodził chrząstkę stawową, a jej stan wymaga operacji. Powrót do zdrowia zajął mu niemalże cały sezon.
Klub w tym czasie wywalczył pierwszy w swojej historii awans do 1. Bundesligi. Otwierała się zatem przed Tyrałą długo oczekiwana perspektywa powrotu do elity. W trakcie lata intensywnie pracował nad powrotem do dobrej formy.
- Przez kontuzję straciłem pół roku. To był trudny okres, ale nie straciłem wiary, że wrócę do piłki. Limit pecha już wyczerpałem. Przede mną jeszcze minimum dziesięć lat grania na dobrym poziomie. Na razie jestem podekscytowany, że znów zagram w Bundeslidze - powiedział Tyrała na łamach "Super Expressu".
W przedsezonowych sparingach prezentował się fantastycznie. W trzech meczach cztery razy wpisywał się na listę strzelców. Największy swój popis dał w rywalizacji z Sivassporem. Tyrała wszedł na początku drugiej połowy przy stanie 0:1 dla klubu z Turcji. Niedługi czas potem strzelił bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego, a także wywalczył rzut karny, którego zamieniono na gola.
Dobrymi występami wdrapał się na wysoką pozycję w klubowej hierarchii. Wkrótce rozegrał całe 90 minut w pierwszej kolejce Bundesligi przeciwko Bayernowi Monachium. I choć jego klub przegrał spotkanie 0:3, to było widać, że Tyrała odzyskał dawną pewność siebie.
- Wróciłem wbrew opiniom osób, które przepowiadały, że to nigdy się nie stanie. Pięć lat czekałem na to, aby po raz kolejny zagrać w Bundeslidze. Można powiedzieć, że debiutuję w niej po raz drugi. Kibice mogli już o mnie zapomnieć po kontuzji kolana, której doznałem w ubiegłym sezonie. Wydawało się, że mój los jako piłkarza był przecież przesądzony, ale pokazałem, że Tyrała wciąż żyje. Kolejny cel, który przed sobą stawiam, to powrót do reprezentacji Polski. Choć wiem, że na powołanie muszę poczekać - mówił po meczu.
I w momencie, w którym wydawało się, że wszystko, co złe w karierze polskiego zawodnika już minęło, to wróciły stare demony - Sebastian Tyrała zerwał więzadła krzyżowe w prawym kolanie.
- Nie popadam w depresję i nie jestem tak załamany, jak można by sobie wyobrażać. Wiem, że wrócę, nawet jeśli będę musiał długo i ciężko pracować. Moim celem jest dojście do pełnej sprawności przed kolejnym sezonem. Nie wywieram na sobie jednak żadnej presji, bo zdrowie to sprawa najważniejsza - powiedział pomocnik.
- Ogromne nieszczęście dla Bastiego. To jednak pozytywny facet, więc wróci na pewno-skomentował trener Mike Bueskens.
I wrócił. W lutym wznowił treningi i miał nadzieje, że niebawem pomoże swojemu zespołowi w walce o utrzymanie w Bundeslidze. Pech jednak piłkarza nie opuszczał – zaledwie trzy tygodnie później ponownie zerwał więzadła krzyżowe. W wieku zaledwie 25 lat doznał czwartej tak poważnej kontuzji w swojej karierze.
- Całe szczęście, że mam jeszcze ważną umowę. To nieco ułatwia sytuację, ponieważ muszę przecież wyżywić moją rodzinę. Wiem, że nie mogę się załamywać, ale pod względem psychicznym jeszcze nigdy nie czułem się tak podle - mówił zrezygnowany.
Piłkarz otwarcie przyznawał, że jeśli w przyszłości przyjdzie mu się mierzyć raz jeszcze z tak ciężkim urazem, to zawiesi buty na kołku: - Wiem, że to moja ostatnia szansa w futbolu. Jeśli zdrowie pozwoli, mogę pograć jeszcze trzy albo cztery lata. Moim wielkim marzeniem jest, aby mój syn zobaczył mnie grającego w barwach Greuther Fuerth. To dzięki niemu nie poddałem się i walczyłem o możliwość powrotu do gry.
Swoje marzenie spełnił. Wrócił do gry w piłkę, choć co prawda tylko w drużynie rezerw, której został kapitanem. W tym czasie zaczął także szukać alternatywy, gdyby musiał zakończyć karierę piłkarską. Rozpoczął studia na kierunku zarządzanie sportem, a także został trenerem drużyny U-17 Greuther Fürth.
Pod koniec sezonu klub zdecydował się nie przedłużać z zawodnikiem kontraktu. Uznano, że ryzyko kolejnej kontuzji jest większe niż to, że wróci do formy sprzed lat.
Na futbolowych peryferiach
W takiej sytuacji Tyrała nie mógł oczekiwać, że zgłosi się po niego jakiś mocny klub. Trafił do trzecioligowego Rot-Weiss Erfurt. Wszyscy tam zdawali sobie sprawę z historii problemów zdrowotnych piłkarza, toteż aby się zabezpieczyć, zaoferowali piłkarzowi umowę tylko na jeden rok.
- Miałem w ostatnim roku bardzo trudny okres, ale teraz wreszcie czuję się tak jak przed kontuzjami. Jestem ogromnie wdzięczny działaczom z Erfurtu, że zdecydowali się podpisać ze mną umowę –-cieszył się piłkarz.
Tyrała odwdzięczył się z nawiązką. Stał się nie tylko kluczowym piłkarzem, ale także liderem i wzorem dla młodszych zawodników. Jego umowa została przedłużona o kolejne dwa lata, w trakcie których był kapitanem.
Jego wpływ na zespół został dostrzeżony przez szefów Mainz, którzy zdecydowali się ściągnąć go do zespołu rezerw i powierzyć mu opaskę kapitana. Rozegrał tam dwa sezony, po czym w wieku 31 lat zakończył swoją profesjonalną karierę.
Sebastian Tyrała nie osiągnął nawet połowy tego, co wskazywał jego potencjał. Życie bywa brutalne, niekiedy wręcz zupełnie nielogiczne i jak okrutnie to nie brzmi - talent w połączeniu z ciężką pracą mogą nie mieć żadnego przełożenia na rezultaty. Potrzebne jest do tego jeszcze szczęście i zdrowie.
Sam piłkarz jednak wydaje się z tym pogodzony i stara się pozytywnie oceniać swoją karierę:- Kontuzje nie wybierają. Trafiły na mnie i nie mam zamiaru myśleć, co by było, gdyby ich nie było. Jestem bardzo zadowolony z tego, co osiągnąłem. Nawet jeśli teraz będę musiał skończyć karierę, to mogę powiedzieć, że grałem w Bundeslidze przed 80 tysiącami ludzi, grałem w reprezentacji Polski, zawsze gdy miałem kontuzje, to wracałem i z tego też jestem dumny. Nie każdy tyle osiągnął.
Dzisiaj jest agentem ubezpieczeniowym. Wciąż ma kontakt z futbolem, tyle że amatorskim. Pierwszym jego krokiem był powrót do klubu, w którym jego sportowa historia się zaczęła. Do BV Bad Sassendorf, gdzie został grającym trenerem.
Później jeszcze prowadził, występujący w szóstej lidze niemieckiej TuS Bövinghausen, z którym wywalczył awans. Kolejny sezon spędził jako trener Türksporu Dortmund, z którym także awansował do piątej ligi. Jest tam trenerem do dziś.