Fernando Santos ma cierpienie wypisane na twarzy, a my w czwartkowy wieczór cierpieliśmy razem z nim. Podczas meczu z 122. drużyną rankingu FIFA czułem się, jakbym oglądał remake kultowej komedii "Czy leci z nami pilot?". I tak jak tamta produkcja była parodią popularnych wtedy filmów katastroficznych, tak to, co zaprezentowali reprezentanci Polski, było pastiszem futbolu.
Tyle że nikomu nie było do śmiechu. Od patrzenia na grę Biało-Czerwonych za kadencji Portugalczyka bolą zęby, a po ciele pełzają ciarki żenady. Wydawać się mogło się, że w Kiszyniowie wyrżnęliśmy o dno, tymczasem w czwartek na Narodowym Santos i jego piłkarze zapukali w nie od spodu.
Wynik tego nie zmieni. Spójrzmy brutalnej prawdzie w oczy: dopóki Odmar Faero, na co dzień kierownik zaopatrzenia w stoczni, nie podarował nam rzutu karnego, nic nie zapowiadało tego, że ten mecz wygramy. Myli się ten, kto myśli, że koszmar skończył się w 73. minucie, a cel uświęca środki. Jeśli zbagatelizujemy jakość gry w imię trzech punktów, to Euro 2024 obejrzymy w telewizji.
[b]ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: najpierw tylko się przyglądał, a potem... Co za historia!
[/b]
Na chybił-trafił
Santos skompromitował się już przed pierwszym gwizdkiem. Miał przeprowadzić zmianę pokoleniową na pełną skalę, a zawrócił po napotkaniu pierwszej przeszkody. W wyjściowej "11" na Wyspy Owcze Portugalczyk upchnął 33-letniego Grzegorza Krychowiaka, choć na początku kadencji zupełnie go skreślił.
Nawet nie wytłumaczył mu swojej decyzji, na co piłkarz skarżył się w rozmowie z WP SportoweFakty. Nie odwiedził go w Arabii Saudyjskiej. Nawet nie zadzwonił. A teraz w meczu (miejmy nadzieję) o swoje być albo nie być postawił na niego od pierwszej minuty. Jaki sygnał dał drużynie, oddając kierownicę niepotrzebnemu dotąd zupełnie piłkarzowi?
Pierwsza zmiana w meczu? W przerwie selekcjoner sięgnął po Pawła Wszołka, którego pierwotnie w ogóle pominął przy powołaniach. Zaprosił go na zgrupowanie dopiero, gdy okazało się, że kontuzjowany jest Nicola Zalewski. A tłumaczenia Portugalczyka ws. nieobecności Wszołka były pokrętne i pozwalają sądzić, że Santos jest ignorantem, jeśli chodzi o polskich piłkarzy.
A propos decyzji personalnych Santosa... Wiem, że polski futbol nie jest studnią bez dna, a nad Wisłą nie sypie talentami jak z rogu obfitości, ale też nie jesteśmy aż taką pustynią, by Portugalczyk przez trzy zgrupowania nie wprowadził do drużyny narodowej ani jednego nowego piłkarza. Selekcjoner na razie wygląda na zaprzeczenie nazwy swojego zawodu.
Przeciwko Wyspom Owczym wystawił starą gwardię. 6 piłkarzy z "11" jest w tej kadrze od dekady, a dwóch kolejnych jest w niej od 6 lat. Jeśli reprezentacja potrzebowała świeżej krwi, a taka była diagnoza i Cezarego Kuleszy, i samego Santosa, to przez decyzje selekcjonera właśnie umiera na naszych oczach. Zamiast transfuzji, Portugalczyk podał jej placebo. Na Wyspy Owcze wystarczyło, ale co się wydarzy w Tiranie? Strach myśleć.
Bez taryfy ulgowej
W ogóle sytuacja dojrzała do tego, by zamknąć parasol ochronny nad Portugalczykiem. Nie jest bossem, na jakiego był kreowany. Na przykładzie afery premiowej można wysnuć wniosek, że nic nie wie i - co gorsza - nic nie chce wiedzieć. Skoro jest tak w przypadku trucizny, która krąży w krwiobiegu reprezentacji, to prawdopodobnie jest tak też z innymi ważnymi sprawami.
Drużyna pruje mu się w rękach jak stare prześcieradło. Nie panuje nad nią ani w szatni, ani na boisku. Zawstydzające - każda na swój sposób - porażki z Czechami (1:3) i Mołdawią (2:3) nie wzięły się z powietrza. A pomysł na Wyspy Owczy? Prosty, by powiedzieć: prostacki. Potrzebowaliśmy zagrania ręką przez jednego z rywali, by złamać ich dzielny opór. Santos cofnął nas o równe 30 lat, gdy przed kompromitacją z San Marino też uratowała nas dłoń, tyle że Jana Furtoka.
Gdyby reprezentacja Polski była drużyną PKO Ekstraklasy, to po meczach z Mołdawią i Wyspami Owczymi pewnie zastanawialibyśmy się, czy panowie piłkarze nie grają na zwolnienie trenera. Albo nie manifestują w myśl popularnego w środowisku powiedzenia: "Nie ma sianka, nie ma granka".
Mateusz Borek zwykł mawiać, że "piłka nożna to prosta gra - daję i idę", mając na myśli zagrania na jeden kontakt i ruch bez piłki. Reprezentacja za kadencji Santosa gra tak, jakby Portugalczyk był wierny tej maksymie, ale źle ją interpretował. Jakby wychodził na trening, rzucał piłkę, odwracał się na pięcie i mówił: - Daję, idę.
Tortury
Sami reprezentanci natomiast wyglądają w ostatnich miesiącach tak, jakby koszulki z białym orłem na piersi działały na nich jak kryptonit na Supermana. Z drugiej strony, jedyne co ostatnio mają wspólnego z Clarkiem Kentem, to krótkie slipy. Po bohaterskim pokonaniu Wysp Owczych stroszyli piórka przed kamerami, jakby wyszli z grupy na mundialu. Zero pokory.
Santos odpowiada za całokształt, ale po takim popisie piłkarze reprezentacji Polski powinni mieć problemy ze spojrzeniem w lustro. Jeśli grający w najlepszych ligach Europy zawodnicy nie potrafią wygrać pojedynku z rywalami, którzy wzięli w pracy wolne, by uczestniczyć w zgrupowaniu drużyny narodowej, to o czym my w ogóle mówimy.
Mołdawia pozostanie największą traumą w reprezentacyjnej karierze "Lewego" i spółki, bo Wyspy Owcze udało im się pokonać, ale ich występ przeciwko Farerom też był kompromitujący. Na kolejny domowy mecz kadry PZPN w ramach przeprosin i pokuty powinien zapełnić Stadion Narodowy samymi dziećmi, a wejściówki opłacić powinni im uczestnicy spotkania z Wyspami Owczymi.
Tylko czy pozwoli na to Rzecznik Praw Dziecka? Do takiej rozrywki, jaką serwuje reprezentacja Polski, powinna być dopuszczona widownia po ukończeniu 18. roku życia, a jej czas w telewizji powinien przypaść na po 22. To są tortury dla ludzi o mocnych nerwach.
Czas na reakcję
Największym wygranym kadencji Santosa są jego poprzednicy. Okazuje się, że Jerzy Brzęczek, Paulo Sousa i Czesław Michniewicz, każdy na swój sposób, wyciskali maksimum z potencjału tej grupy ludzi. Santos natomiast sprawia wrażenie człowieka, który wie, w jak wielkie bagno wdepnął, nie ma zamiaru się w nim taplać, ale honor nie pozwala mu się wycofać.
Dlatego do akcji powinien wkroczyć prezes Kulesza. Santos prowadzi nas donikąd. Reprezentacja cofa się w rozwoju pod względem piłkarskim. Ma do zaoferowania jeszcze mniej niż zespół Michniewicza. Nawet z Wyspami Owczymi ratować nas musiał Lewandowski.
Na razie kadencja Portugalczyka to kompromitacja reprezentacji Polski. W zamian za rekordową selekcjonerską pensję wystawia Biało-Czerwonych na pośmiewisko. Suchy wynik meczu z Wyspami Owczymi nic nie zmienia w odbiorze nie tylko tego spotkania, ale w ogóle pracy Santosa.
Ta wygrana może nawet zaszkodzić reprezentacji. Po porażce z Wyspami Owczymi decyzja byłaby prosta, a po zwycięstwie nietaktownie rozstawać się z trenerem. Ale prezesie Kuleszo, tu już nie ma co rozmawiać, nie ma co PR-owo wzywać na dywanik - tu trzeba działać.
Po takie żenadzie zaserwowanej w ramach "reakcji" na kompromitację z Mołdawią Santos powinien pojawić się w siedzibie PZPN jeszcze tylko raz. Po to, by rozwiązać umowę.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty