Za chwilę minie miesiąc od meczu, o którym było głośno na całym świecie. 5 października doszło do skandalicznych scen po spotkaniu AZ Alkmaar - Legia Warszawa (1:0) w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy. Piłkarze Radovan Pankov i Josue zostali wyprowadzeni w kajdankach, a prezes Dariusz Mioduski został zaatakowany przez służby porządkowe.
Legia twierdzi, że w tej sprawie jest pokrzywdzona. Z kolei Holendrzy winę zrzucają na drugą stronę. Kto ma rację musi rozstrzygnąć UEFA. Łukasz Wachowski, sekretarz generalny PZPN, potwierdził, że europejska federacja zajmuje się sprawą.
- W ramach UEFA powołana została grupa do wyjaśnienia tych zdarzeń. To normalna procedura po tego typu incydentach i ma na celu wyjaśnienie wszystkich aspektów tego zdarzenia. Nie będzie to proste, bo sprawa była wielowątkowa - mówi w rozmowie z TVP Sport.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: akcja-marzenie! Mbappe dostał brawa od kolegi
Tygodnie jednak mijają, a żadnych decyzji nie ma. Kiedy możemy spodziewać się konkretów? Okazuje się, że trzeba uzbroić się w cierpliwość.
- Może minąć kilka tygodni, nim zapadną decyzje. Do przesłuchania jest liczna grupa ludzi. Trzeba przeanalizować materiały wideo z różnych kamer. Do zbadania jest wiele wątków kibicowskich i organizacyjnych - tłumaczy Wachowski.
Na razie UEFA ukarała tylko Legię. Klub musi zapłacić 15 tys. euro kary, a także warszawscy kibice nie mogą wziąć udziału w następnym meczu wyjazdowym. To konsekwencje naruszeń przepisów ze strony polskich fanów w Alkmaar.
Holendrzy znów piszą o Legii. "Groźby są poważne" >>
Holenderska policja prosi o pomoc. Chodzi o mecz z Legią >>