Łodzianie źle weszli w mecz, bo już w 12. minucie za sprawą Erik Exposito stracili gola, ale potrafili się podnieść w drugiej połowie i zepchnąć przeciwników do defensywy. A efektem tego był gol wyrównujący Stipe Juricia na początku ostatniego kwadransa meczu. Jednak w doliczonym czasie gry zwycięstwo wrocławianom dał Piotr Samiec-Talar i znów ŁKS musiał obejść się smakiem. Więcej o przebiegu meczu TUTAJ.
- Trudno w piłce szukać sprawiedliwości. Gratuluję Śląskowi trzech punktów. Jestem zły, że źle weszliśmy w ten mecz. Byliśmy trochę przestraszeni. Inaczej się nastawialiśmy, chcieliśmy tutaj dominować i przyjechaliśmy tu powalczyć o zwycięstwo i pełną pulę zupełnie na poważnie, bo jesteśmy w takiej sytuacji. Myślę, że ta stracona dość szybko bramka podziałała na nas mobilizująco, a nie deprymująco - skomentował na gorąco Piotr Stokowiec.
- Na pewno boli ta porażka mocno, ale na pewno się nie poddajemy i walczymy, bo są pozytywy. Nie chcę mówić o pozytywach po takich okolicznościach, gdzie tracimy bramki, bo trochę się gotuje we mnie. Może tego nie widać, ale nie godzę się na takie porażki. Zresztą to nie był huraganowy atak, to była bramka trochę przypadkowa, ale wystarczy, że jeden zawodnik się spóźni, drugi się poślizgnie, jeden nie wróci. Czegoś takiego w moich drużynach - jeśli zachowania są wypracowane - nie będzie, ale na to trzeba trochę czasu - dodał.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: film obejrzało pół miliona osób. Gwiazdor Realu zachwycił
Z przebiegu całego spotkania zupełnie nie było widać, że walczą ze sobą pierwsza i ostatnia drużyna tabeli PKO Ekstraklasy. Ba, w końcówce to nawet ŁKS miał znakomite okazje, by wyjść na prowadzenie.
- Czy to się musiało tak skończyć? Nie! My mieliśmy sytuację na 2:1. W ogóle byłbym zły też po remisie. Może to źle zabrzmi, bo nie chcę tutaj ujmować Śląskowi sukcesu, ale my mamy wygrywać mecze. Ze strony psychologii uczucie porażki dla sportowca jest porównywalne z utratą bliskiej osoby. Na szczęście wszyscy żyjemy i możemy dalej walczyć. Tę porażkę, kolejną gorzką pigułkę musimy przełknąć. Ja wierzę w to, że po prostu po takich ciosach, po takich ranach, które są sypane solą, powstaniemy, bo dzisiaj rzeczywiście w wielu fragmentach ta gra wyglądała dobrze, poprawnie, bez ekscytacji. Poprawnie, ale wierzę w to, że będzie wyglądała jeszcze lepiej - tłumaczył trener Łódzkiego Klubu Sportowego.
Tym razem w wyjściowej jedenastce biało-czerwono-białych na pozycji bramkarza pojawił się Dawid Arndt, a nie - jak zazwyczaj dotychczas - Aleksander Bobek. Podobny zabieg Piotr Stokowiec zastosował w meczu Fortuna Pucharu Polski z Rakowem Częstochowa w miniony czwartek.
- Gdy drużyna przegrywa dziesięć czy jedenaście meczów, to myślę, że każdy może się znaleźć na ławce. To jest dla mnie normalna sprawa. Zależy nam na tym chłopaku, bo to ma on ogromne możliwości, natomiast trzeba zmieniać i szukać nowej energii. Zobaczymy jak będzie ta sytuacja dalej wyglądała, ale na razie takie są decyzje. Myślę, że w Pucharze Polski Dawid pokazał się z dobrej strony i sensacji tu żadnej nie widzę - odpowiedział Stokowiec.
I dodał: - Zależy mi na każdym zawodniku, który jest w kadrze. Jeśli tylko on dobrze się zachowuje, chce i ja po prostu widzę, że pracuje tak, że aż para leci z nosa, to na pewno nikogo nie skreślam. Lecz jeśli ktoś się poddaje i widzę, że nie wierzy, takich zawodników będziemy eliminować. Póki co daję wsparcie wszystkim i to nie koniec świata, jeszcze jest jutro i jeszcze nie wszystko stracone - zakończył.
ŁKS nadal zamyka tabelę z siedmioma punktami na koncie. Do bezpiecznej strefy łodzianie tracą osiem oczek. Dystans ten spróbują zniwelować w najbliższą sobotę, kiedy to podejmą ekipę Piasta Gliwice.
Z Wrocławia - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty
Zobacz też: Erik Exposito się nie zatrzymuje. Hiszpan z kolejnym trafieniem (WIDEO)