W piątek reprezentacja Polski zmierzy się z Czechami w walce o finały EURO 2024. Biało-Czerwoni mają jeszcze szanse awansu, ale nie wszystko zależy od nich.
Polska zawaliła dużą część eliminacji i jeśli Mołdawia wygra z Albanią (początek meczu w piątek o 18:00), to zespół Michała Probierza straci jakiekolwiek szanse na bezpośredni awans z grupy.
Jeśli jednak ten mecz ułoży się po naszej myśli, to Polacy i tak będą musieli wygrać z Czechami, aby przedłużyć szanse.
Zbigniew Boniek, były prezes PZPN, ma jednak spore obawy jeśli chodzi o końcówkę eliminacji.
Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty: Wprawdzie mamy jeszcze szanse awansu, ale nie wszystko zależy już od nas. Czego pan oczekuje od Polski w meczu z Czechami?
Zbigniew Boniek, były piłkarz Zawiszy, Widzewa, Juventusu i AS Romy, były trener reprezentacji Polski, były prezes PZPN, obecnie wiceprezydent UEFA:
Patrzę na ten mecz szerzej, w kontekście ostatnich miesięcy, ale też tego, co przed nami. I przyznam szczerze, że trochę się martwię. Chodzi o to, żeby nie został zaprzepaszczony dorobek, który wypracowaliśmy. Czy to się komuś podoba, czy nie, PZPN jest odbierany przez pryzmat wyników reprezentacji. Pamiętam, że gdy przychodziłem do związku, byliśmy chyba w okolicach 70. miejsca w rankingu. Udało się ten wynik mocno poprawić, jeździliśmy na duże imprezy, w Lidze Narodów jesteśmy w dywizji A. Na 15 meczów na Stadionie Narodowym wygraliśmy 13, dwa zremisowaliśmy. I ten mecz z Czechami ma duże znaczenie właśnie w szerszym kontekście.
W szerszym kontekście, bo...?
... bo jeśli nie pojedziemy na EURO, to trzeba będzie powiedzieć wprost: eliminacje zostałyby przegrane w sposób haniebny! I to nie jest tak, że nie pojedziemy na turniej i koniec. Nie, to zawsze ma szersze konsekwencje. Pod wieloma względami. Jak mówię, PZPN nie ma wpływu na to, co się dzieje przez 90 minut na boisku, ale na całą otoczkę wokół drużyny już tak. I jeśli nie będzie sukcesu, to związek też oberwie. Natomiast nie można oczywiście zdejmować odpowiedzialności z innych. Jeśli się nie uda, to będę miał pretensje do piłkarzy i trenerów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznaliśmy bramkę roku?! Fenomenalny gol
O uratowanie tych eliminacji powalczymy z Robertem Lewandowskim w składzie, który po krótkiej nieobecności spowodowanej kontuzją wraca do drużyny. Niektórych kusiło, żeby się przekonać, jak będzie wyglądać reprezentacja bez niego. Wyszło blado.
Zawsze powtarzam: Robert Lewandowski jest problemem dla rywali reprezentacji Polski, a nie dla reprezentacji Polski. Nie wiem, jak długo będziemy się jeszcze cieszyć jego obecnością w naszej drużynie, czy to miesiące, czy lata. Ale pewne jest jedno: wszystkie nasze ostatnie sukcesy odnosiliśmy z Lewandowskim w składzie i z Lewandowskim jako kapitanem. I cała ta dyskusja, która toczyła się o opaskę, była nie na miejscu. Oczywiście, Robert, jak każdy sportowiec, ma czasem słabszy moment, ale mam wrażenie, że w Polsce ma ostatnio szczególnie pod górkę. Niestety, lubimy strącać pomniki. Lewandowski jest jednym z jedenastu elementów na boisku, może właśnie tym najważniejszym elementem i nie ma sensu tego podważać.
Lewandowski wrócił, ale tym razem zabrakło miejsca dla Milika. Co pan o tym sądzi?
Lubię i szanuję Michała Probierza. To są jego wybory. Ale z drugiej strony mogę mieć własne zdanie. I szczerze powiem, że akurat braku powołania dla Milika nie rozumiem. Co się nagle zmieniło? Był w kadrze, grał, gra też w Juventusie. I nagle nie ma go w reprezentacji. Jak mówię, to decyzja Michała, ma do niej prawo, ale jestem trochę zdziwiony.
Jeśli mowa o dyskusji, to dużo się też mówi o bramkarzach. Michał Probierz przyznał, że hierarchia jest ustalona, ale to powoduje zdziwienie, bo Marcin Bułka jest w niej bardzo nisko.
Typowo polska dyskusja. Kto jest bramkarzem numer jeden w kadrze?
Wojciech Szczęsny.
Numer dwa?
Łukasz Skorupski.
No właśnie. Sprawa jest więc czytelna. A co do Bułki: cieszmy się, że dobrze mu idzie, że ma super formę. Ale pamiętam, jak jeszcze niedawno dyskutowano o Grabarze, o tym, jakie on powinien mieć miejsce w kadrze. Spokojnie. Dziś mamy inne problemy. Jak mówiłem, mieliśmy na rozkładzie trzy mecze, które w jakimś sensie zdeterminują naszą najbliższą piłkarską przyszłość.
Dwa miały być stosunkowo łatwe, czyli z Wyspami Owczymi i Mołdawią. Niestety, sami sobie skomplikowaliśmy życie. Do mnie są pretensje od 20 lat za mecz z Łotwą. OK, biorę to na klatę, choć wtedy Łotysze ze trzy razy wyszli ze swojej połowy. Ale jeśli teraz nie pójdzie, to też będzie się to ciągnęło długo za PZPN, trenerami, piłkarzami.
Powiem jeszcze raz: wydawało się, że mamy grupę jak najbardziej do przejścia, ale zaraz się może okazać, że zepsuliśmy te eliminacje koncertowo. Trudno więc być zadowolonym w tym momencie. No, ale… poczekajmy. Czesi to solidny zespół, choć to nie jest wielka drużyna. Poza tym, grając z nami, będą mieli z tyłu głowy, że został im jeszcze jeden mecz. My zróbmy swoje, po prostu wygrajmy.
Tyle że wystarczyło wygrać z Mołdawią, a wtedy piątkowe starcie miałoby zupełnie inny ciężar gatunkowy. Tymczasem Michał Probierz powiedział, że to był niezły mecz w naszym wykonaniu. No ale co z tego, skoro tylko zremisowaliśmy.
Co do samego meczu, to faktycznie, fragmentami był niezły. Ale… zabrakło cynizmu, doświadczenia, wyrachowania. Ten mecz powinniśmy byli wygrać. I nie 2:1, a 3:1 albo 4:1. I dziś cała Polska ekscytowałaby się starciem z Czechami, które byłoby czymś na kształt play off. Wygrany awansuje, przegrany traci szanse. No ale niestety. Sami skomplikowaliśmy sobie sytuację i teraz niczego nie możemy być pewni. Smutne, ale taka jest w tym momencie rzeczywistość.
Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty