Scena sprzed wyjazdowego meczu z Wyspami Owczymi (2:0). Na rozgrzewkę wybiegają piłkarze, a grupa kilkuset polskich kibiców skanduje z trybun: "PZPN, PZPN, je...ć, je...ć PZPN". Jeden z będących na trybunach baronów z zarządu związku wyraźnie zdziwiony rzuca do współpracowników: "Ale za co k...a znowu?".
Scena po meczu na Stadionie Narodowym po piątkowym spotkaniu z Czechami (1:1). Inny z działaczy, były reprezentant Polski, przechodzi uśmiechnięty przez strefę wywiadów. - Wiesz, to nie był zły mecz w naszym wykonaniu - podsumowuje.
Niedługo później piłkarze mówią w wywiadach o postępach w grze, kolejnych krokach w przód, pozytywach, budowaniu zespołu. Nikt nie sprawia wrażenia zatroskanego rzeczywistością, nie mówiąc już o rozczarowaniu lub złości. A mówimy przecież o koncertowo spartolonych eliminacjach Euro 2024 w najłatwiejszej grupie w historii polskiej piłki.
Zawodnicy i działacze żyją we własnej, piłkarsko-baronowej bańce. Oni naprawdę są zaskoczeni, że świat odbiera ich negatywnie.
Domino ruszyło
Ale zawodnikom i pracownikom federacji odpadł argument niezbędny do zaklinania rzeczywistości. Do tej pory PZPN przykrywał większe lub mniejsze aferki sportowymi sukcesami, czytaj: utrzymaniem się w pierwszej dywizji Ligi Narodów, awansem na mundial, wyjściem z grupy w mistrzostwach świata w Katarze czy zatrudnieniem selekcjonera z europejskiego topu. Każde z tych wydarzeń było tarczą chroniącą federację przed lecącymi pomidorami.
ZOBACZ WIDEO: Polacy ostro po blamażu kadry z Czechami. "Lewandowski? Tragedia. Trzeba szukać następcy"
Od zmiany władzy w PZPN ciągle coś się działo. Pierwsze miesiące Cezaremu Kuleszy upłynęły względnie spokojnie. Nowy prezes został doceniony w środowisku, gdy po ataku Rosji na Ukrainę nie zgodził się rywalizować z jej reprezentacją w barażach o MŚ 2022. Polska wygrała walkowerem.
Przed mundialem w Katarze domino jednak ruszyło. Wrócił temat Czesława Michniewicza i jego dawne relacje z byłym szefem mafii piłkarskiej. Sprawa ciąglę odżywała, Michniewicz wchodził w spięcia z dziennikarzami, co źle wpływało na odbiór federacji i całej reprezentacji.
Później doszły kolejne skandale, jak choćby zatrudnienie w kadrze ochroniarza oskarżonego o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Dalej było jeszcze gorzej. Mundial w Katarze do końca świata będzie kojarzony w naszym kraju z aferą premiową. Wkrótce posadę stracił Michniewicz.
Ale to nie koniec, bo ruszyły eliminacje Euro 2024 i kolejne wpadki wizerunkowe. Do hostorii przejdzie lot drużyny do Kiszyniowa na mecz z Mołdawią wesołym od procentów samolotem gości i Mirosławem Stasiakiem na pokładzie - skazanym przed laty za korupcję w piłce.
A w najnowszej odsłonie, za sarkastyczny wpis w mediach społecznościowych, PZPN wysyła dziennikarzowi Piotrowi Żelaznemu pismo wzywające do przeprosin. Efekt jest odwrotny: post sprzed tygodni przeczytało 13 tys. użytkowników, post ze skanem wezwania ponad milion.
Przeciętność się urządziła
Aferki w gabinetach szły w parze równym krokiem z uwstecznieniem się drużyny. Grzegorz Krychowiak wygadał się równo rok temu po meczu towarzyskim z Chile. - Nie oczekujcie od nas, że będziemy grali pięknie w piłkę. Defensywa przynosi nam lepsze wyniki - powiedział. Później wmówić to kibicom starał się Czesław Michniewicz. Robert Lewandowski i Piotr Zieliński protestowali w wywiadach, pragnęli czegoś więcej, natomiast były selekcjoner utrzymywał, że tylko murowanie bramki zapewni Polsce wyniki.
Tak w naszej piłce urządzała się przeciętność, minimalizm i zgoda na wszelkie wybryki bez większych konsekwencji.
Kolejnym wrzuconym granatem do szamba był wywiad Łukasza Skorupskiego (dla Onetu) o kłótniach i podziałach w drużynie w związku z obiecaną przed mundialem premią przez premiera Mateusza Morawieckiego. Wieko od studzienki ponownie tąpnęło po słowach Roberta Lewandowskiego o braku osobowości w zespole (rozmowa dla Eleven Sports i Meczyków).
Kapitan zarzucił bramkarzowi, że kłamie, dodatkowo wytargał za ucho pracowników PZPN i generalnie drużynę. I nawet po takim trzęsieniu ziemi zabrakło reakcji - piłkarzom na boisku i prezesowi Kuleszy, który zasłaniał się tym, że Lewandowski nie wymienił przecież nikogo z nazwiska, a jego ludzie i tak nic w swoich poczynaniach nie zmienili.
Dalej trwano w przeświadczeniu, że sprawy same się wyjaśnią, a kibice zapomną, bo za chwilę jedziemy na kolejny turniej.
PR-owe zabiegi
Zamiatanie brudów pod dywan to jak dotąd jedyna wyraźna taktyka przyjęta przez federację i drużynę. Zawodnicy po meczu z Czechami (1:1), przeciętnym do szpiku kości, mówią o progresie. Jan Bednarek, mistrz "memicznych" cytatów, poszedł w przekaz, że na Euro się znajdziemy, bo jest wiara, a kolejny selekcjoner, Michał Probierz utrzymuje tę samą narrację. Sęk w tym, że nikt już w to nie wierzy.
Przykład idzie z góry. Zatrudnienie Fernando Santosa miało być nowym rozdaniem, które przysłoni chryję z Kataru, a czas pokazał, że ponownie posłużyło jedynie za PR-owy zabieg. Ile było haseł pod publiczkę o przekazaniu polskiej piłce wielkiego doświadczenia portugalskiego guru, który w 2016 roku zdobył mistrzostwo Europy, o wprowadzeniu do jego sztabu polskich trenerów. Nic z tego nie wyszło. W efekcie Santos nie odkrył dla kadry żadnego nowego zawodnika i stracił kontrolę w eliminacjach Euro 2024 już po pierwszych trzech minutach w Pradze.
Drużyna zaczęła bać się własnego cienia, przegrała w Kiszyniowie (2:3) prowadząc 2:0, w Albanii nie miała szans (0:2), a najbardziej wymowny był obrazek polskiego sztabu po meczu z Wyspami Owczymi w Warszawie (2:0). Jeden z asystentów Santosa przyjął wygraną z wielką ulgą i radością, mówił o ogromnej presji i paraliżu w drużynie. A to wszystko po spotkaniu z zespołem półprofesjonalistów.
Santos chciał wygrać Euro
Już nawet nikt nie pamięta zwycięstwa nad Niemcami (1:0) w czerwcu, które jeszcze niedawno uchodziło w Polsce za święto narodowe, bo do czasów Adama Nawałki (2014 r.) nigdy z nimi nie wygraliśmy.
Jak bardzo groteskowo brzmią dziś słowa Wojciecha Szczęsnego z pierwszego zgrupowania eliminacji Euro 2024. - Podczas pierwszego spotkania z nami trener Fernando Santos powiedział coś, co może wydać się mało realistyczne. Stwierdził, że chce wygrać Euro - powiedział bramkarz w rozmowie z "Łączy Nas Piłka".
Za chwilę okaże się, że jedynym mądrym był Paulo Sousa (po nim selekcjonerem został Michniewicz), który widząc z czym przyszło mu obcować, po prostu uciekł z Polski.
Historia brutalnie zatacza koło
W PZPN i piłkarskiej kadrze mija rok od pudrowania trupa, który w końcu rozłożył się w całości i rozpadł na kawałki w miejscu publicznym.
Biało-czerwoni dalej są podłączeni pod respirator poprzez udział w barażach o mistrzostwa w Niemczech. Ale ostatnie dwanaście miesięcy zostało zmarnowane. W drużynie nie doszło do płynnej zmiany pokoleniowej, nie ma nowych liderów, stabilizacji i wyników.
Robert Lewandowski daje do zrozumienia, że to jego ostatnie miesiące w reprezentacji. Kapitan kadry pamięta, co to znaczy bryndza w drużynie narodowej. Zaczynał u schyłku Leo Beenhakkera, gdy przegrywaliśmy z Irlandią Północną, Słowenią, Słowacją i Czechami. To była kadra naznaczona spektakularnymi kiksami Artura Boruca, grająca w śniegu na pustym Stadionie Śląskim, gdy kibice nawoływali do bojkotu PZPN, a Grzegorz Lato zwalniał Leo Beenhakkera w telewizyjnym wywiadzie, bez wiedzy Holendra. W tamtych eliminacjach mundialu 2010 Polska była w grupie tylko nad San Marino. Dziś najpewniej skończymy kwalifikacje jedynie przed Wyspami Owczymi. Historia brutalnie zatacza koło.
PZPN zatrudnił go do ochrony Lewandowskiego. Wyszły na jaw szokujące fakty
Ustawił dziesiątki meczów. PZPN zaprosił go na wyjazdowy mecz kadry
Ależ to byłaby bomba. Polacy mogą zagrać w barażach z niedawnym rywalem