W Polsce jest ewenementem. "Zapanowała moda, żeby robić z piłki fizykę kwantową"

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Tomasz Tułacz
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Tomasz Tułacz

- 100 tys. zł to zarabia u nas pięciu zawodników, a może i więcej - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Tomasz Tłumacz. Trener Puszczy Niepołomice tłumaczy, dlaczego jego piłkarze mogą się poczuć jak w harcerstwie.

Tomasz Tułacz pracuje w Puszczy Niepołomice od sierpnia 2015 roku. Jak na polskie warunki to niespotykanie długi staż w jednym klubie. Przejął Żubry w II lidze, a rok temu wprowadził je do Ekstraklasy. W rozmowie z WP SportoweFakty rozprawia się z mitami krążącymi o Puszczy. Zdradza też, kogo z jego podopiecznych na oku ma Michał Probierz.

Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Jaki jest sekret tak długiej pracy w jednym klubie?

Tomasz Tułacz, trener Puszczy Niepołomice: Składa się na to kilka rzeczy. Najważniejsza to relacje. Nieraz o tym mówiłem, bo to nie jest sytuacja "normalna" w naszych warunkach. U nas trenerzy szybko są zwalniani. Poprzez relacje rozumiem zdobycie zaufania, ale też poczucie, że poszczególne osoby w klubie mają pomysł na to, co robią. Drugi aspekt to po prostu wyniki. Gdy są, łatwiej o to zaufanie. Od momentu, gdy pracujemy w Puszczy, to zespół szedł cały czas w górę. W drugim sezonie mojej pracy awansowaliśmy do I ligi. Później było coraz lepiej.

Oczywiście, był sezon, gdy walczyliśmy o utrzymanie w I lidze. Spowodował, że zawodnicy wynieśli nauczkę, że każdy mecz trzeba grać jak o życie. Skorzystali z tego i w ostatnim sezonie zrobiliśmy już awans do PKO Ekstraklasy. Do tego wszystkiego dołączyłbym jeszcze życzliwość między ludźmi i stworzenie w klubie atmosfery, w której każdy chce przyjść do pracy z uśmiechem - pracownicy klubu, osoby zarządzające, my, sztab czy piłkarze. Mamy satysfakcję z tego, że przebywamy razem, tworzymy środowisko dające radość kibicom.

ZOBACZ WIDEO: "Awaria transmisji". Ludzie przecierali oczy ze zdumienia

Bywały jednak chwile trudne. W 2019 roku kibice Puszczy zorganizowali na trybunach akcję "Żółta kartka dla Tułacza"...

Nie pamiętam już o takich sytuacjach, ale wiemy, że były również chwile trudniejsze. Kibic ma prawo do oceny. Nie wszyscy wiedzą, jaki jest w danym momencie prawdziwy obraz zespołu, jeśli chodzi np. o kontuzje. Fani mogli mieć różne odczucia i mieli prawo do wyrażania takiej opinii. Myślę jednak, że kibice widzą, iż cała ta droga, którą przebyliśmy wspólnie, ma sens. Mogę kibicom dziś tylko podziękować za ogromne wsparcie: czy to w I lidze, barażach czy obecnie. Jestem zbudowany, jakie środowisko stworzyli wokół klubu, ile młodzieży jeździ na nasze mecze. To, jak funkcjonuje klub, w dużej mierze jest też ich zasługą.

Piłka była ponoć obecna w pana życiu od najmłodszych lat i była oczywistym wyborem?

Jako młody chłopak miałem 150 metrów od domu do boiska, na którym trenowali Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach, Jan Domarski czy Henryk Kasperczak. To był zespół Stali, który zdobywał mistrzostwo Polski w 1976 roku. Miałem wtedy 7 lat. Pamiętam też, jakim wydarzeniem był w tamtych czasach mecz Stal Mielec - Real Madryt. Podawałem piłki na meczu Polska - Albania jako trampkarz. Naturalną rzeczą było to, że piłka mnie ciągnęła. Marzyłem o tym, by być drugim Lato czy Kasperczakiem.

Co ciekawe, jako nastolatek nie łapałem się nawet na ławkę rezerwowych w szkole sportowej. Dopiero na początku 8. klasy trener wystawił mnie w końcu na lewej obronie. I po roku grałem już w reprezentacji Polski w swoim roczniku. Jak teraz wykładam na kursach UEFA A i UEFA B, to proszę trenerów, by nigdy nikogo ze swoich podopiecznych nie skreślali za wcześnie, bo ja jestem najlepszym przykładem, że nie należy tego robić. Potem grałem przecież w reprezentacjach juniorskich, a także w olimpijskiej reprezentacji Janusza Wójcika oraz w Ekstraklasie.

Mało brakowało, by wyjechał pan do klubu zagranicznego.

Dostałem propozycję testów w Rot-Weiss Essen. I jak ostatnio czytałem biografię Juergena Kloppa, to zorientowałem się, że wówczas, przed laty, spotkałem na tych testach trenera, który - jak się okazuje - dla Kloppa był prawdziwym mentorem: Wolfganga Franka. Oni się spotkali w Mainz. Nie wiedziałbym, że to właśnie nim inspirował się Klopp, ale w książce było zdjęcie tego szkoleniowca. Zobaczyłem je i mówię: matko, ja go pamiętam!

Trafiłem na tego szkoleniowca w Essen. Bardzo mu się spodobałem, chciał bym został w klubie. Stali zażądała za mnie 50 tys. marek. Sprawa rozbiła się o finanse i zostałem w Polsce. Przez dwa tygodnie w Niemczech czułem się jednak niesamowicie zainspirowany tym, co tam zobaczyłem, jakbym funkcjonował w innej rzeczywistości. Często później myślałem o tamtym szkoleniowcu i jego sposobie pracy, a po 30 latach się dowiaduję, że to był właśnie mentor Kloppa w Mainz. Zrozumiałem, dlaczego wtedy wzbudził we mnie taki zachwyt.

Był pan w RB Salzburg na stażu trenerskim. Pracujący z Kamilem Piątkowskim agent Maciej Zieliński mówił mi, że w Salzburgu nie lubią przepychu, wszystko jest minimalistyczne, ale jednocześnie "z głową". "Oni nie potrzebują mieć Wersalu" - podkreślał. To podejście bliskie Puszczy?

Staż w Salzburgu w 2015 roku wywarł ogromny wpływ na moją pracę trenerską. Kończąc kurs UEFA PRO, odbyłem staż przy Adim Huetterze, który obecnie jest szkoleniowcem AS Monaco. To był ważny moment w mojej karierze. Po raz pierwszy spotkałem się wówczas np. z taką ideą trenerską, jak "zarządzanie chaosem" czy "kontrolowany chaos". RB Salzburg starał się wprowadzać przeciwnika w takie rzeczy na boisku. Dużo kwestii przenieśliśmy wtedy na nasz grunt.

Byliśmy tam w okresie, gdy RB Salzburg sprzedawał zawodników za ponad 80 milionów euro. Na nas wywarło wrażenie szczególnie podejście klubu do młodzieży, stwarzania im warunków do rozwoju. Akademię mają nieprawdopodobną, jedną z najlepszych w Europie. Do tego intensywność z jaką RB Salzburg grał, a także filozofia pracy tam. To, co tylko byliśmy w stanie zaczerpnąć z tych doświadczeń, w ramach możliwości - krok po kroku wprowadzamy.

Tomasz Tułacz przeszedł z Puszczą drogę z II ligi do PKO Ekstraklasy
Tomasz Tułacz przeszedł z Puszczą drogę z II ligi do PKO Ekstraklasy

A w Polsce jest szkoleniowiec, który jest dla pana inspiracją?

Staram się czerpać inspirację od wielu trenerów. Mogę pogratulować sukcesu Markowi Papszunowi, który od II ligi poprowadził zespół do Ekstraklasy, zdobywając mistrzostwo Polski. Ja też przeszedłem taką drogę z jednym zespołem: awansowałem z II ligi do I, a potem na najwyższy poziom rozgrywkowy. I dlatego pracuję teraz w Ekstraklasie, a nie, że ktoś nagle mnie na tym krześle posadził. To tylko zwiększa satysfakcję.

Jest wielu trenerów w Polsce, którzy mają swój pomysł, jak działać i nie powinniśmy mieć kompleksów. Warto też inspirować się trenerami wybitnymi. Można czerpać od innych trenerów jeżdżąc na staże, oglądając ich na konferencjach. Pamiętam, jak na moim kursie UEFA Pro był były trener reprezentacji Szwecji i Islandii Lars Lagerbaeck. Wyciągnąłem dla siebie wówczas sporo wiedzy, jeśli chodzi o zarządzanie zespołem. W dzisiejszych czasach szukanie takich inspiracji jest łatwe i każdy trener powinien to robić. Ja miałem to szczęście, że na moje doświadczenie trenerskie składa się też doświadczenie zawodnicze z gry u świetnych szkoleniowców na czele z Włodzimierzem Gąsiorem, Franciszkiem Smudą, Mieczysławem Broniszewskim, Władysławem Łachem, Jackiem Zielińskim czy Januszem Wójcikiem.

Dziś słychać głosy podważające niektóre elementy warsztatu Franciszka Smudy, żarty z "trenerskiego nosa".

Takim umniejszającym pracę trenera Smudy życzę, żeby osiągnęli chociaż połowę tego co on. Pierwsza jego praca na poziomie Ekstraklasy w Polsce to była praca ze Stalą Mielec. Na tamte czasy trenowaliśmy bardzo krótko, około godziny. Za to na maksymalnej intensywności. To była nowość, bo gdzieś indziej treningi trwały dwie godziny albo i dłużej. Świetnie się czuliśmy po tych zajęciach. Z tego też wyciągnąłem wtedy wnioski. Dzisiaj jest taka moda, żeby deprecjonować.

Podobnie, jak jest moda, żeby robić z piłki nożnej fizykę kwantową. Jeżeli ktoś ma poczucie, że jest mądrzejszy i dobrze się z tym czuje, że opowiada o piłce, jakby opowiadał o lotach w kosmos, to w porządku, ja nie mam z tym problemu. Osoby, które zarządzają takimi poczynaniami czują się pewnie, jakby zarządzały czymś nieprawdopodobnie skomplikowanym. A ja uważam, że piłka to jest bardzo prosta gra. Oczywiście razem ze sztabem staramy rozwijać swój warsztat i poszukiwać nowych inspiracji. O wyniku decyduje wiele szczegółów, niuansów i to jest trudne: by je wyłapać. Piłka nożna to najpopularniejszy sport na świecie właśnie dlatego, że jest łatwy w odbiorze i prosty w działaniach. A na koniec zawsze liczy się wynik.

Wracając do Papszuna. Jest więcej podobieństw między waszymi historiami. Poza długim stażem w jednym klubie także to, że stawiacie na nieszablonowe rozwiązania. Ponadto obaj dostawaliście możliwość aktywnego włączenia się w politykę transferową klubu. 

Raków i Puszcza to jednak dwie kompletnie inne bajki, w szczególności jeśli chodzi o możliwości organizacyjno-finansowe. Dzięki Michałowi Świerczewskiemu drużyna Rakowa ma takie możliwości, że życzyłbym sobie, byśmy kiedyś choć w części się do tego zbliżyli. Gdybym miał jednak szukać podobieństw, to przede wszystkim w zaufaniu, jakie Marek miał od właściciela i osób decyzyjnych. To zaufanie się opłaciło. To nas łączy, bo ja podobne wsparcie odczuwam od prezesów w Puszczy. To się przekłada na wynik i łatwiejsze zarządzanie zespołem. Druga rzecz, jaką mógłbym znaleźć, to charyzma. Jesteśmy osobami, którym ten sport ukształtował pewien charakter. Zdajemy sobie sprawę, że zapał, dyscyplina i energia do tego, co się robi decyduje, na ile jest się skutecznym w działaniach.

Przywiązujecie też dużą wagę do stałych fragmentów gry.

Też chciałem o tym wspomnieć. Gdy Marek prowadził zespół Rakowa mocnym atutem było rozstrzyganie spotkań dzięki stałym fragmentom. Teraz się to nieco zmieniło, bo zmienił się cały zespół Rakowa. Choć dalej są groźni. Natomiast samym ustawieniem i funkcjonowaniem zespoły Puszczy i Rakowa oczywiście się różniły. Bardzo doceniam to, co trener Papszun zrobił w Częstochowie.

Może teraz doceniamy to jeszcze mocniej, bo widzimy, że bez niego nie jest już Rakowowi tak łatwo.

To też nie jest takie proste. Raków doszedł do mistrzostwa Polski, zdobycia Pucharu Polski, osiągnął bardzo wiele. Nie jest tak łatwo polskim zespołom funkcjonować w europejskich pucharach, łącząc je z grą w lidze. Poza tym, Europa nadal nam ucieka. Zespoły dawniej niszowe, które kiedyś nie miały z nami szans, funkcjonują pod względem finansowym często na nieosiągalnym dla polskich klubów poziomie. Teraz to Molde kupuje za pół miliona euro bramkarza z Polski, a nie odwrotnie.

W Puszczy wprowadziliście nietypowe rozwiązanie. Młody piłkarz ma przydzielonego starszego zawodnika do "opieki". Trochę jak w harcerstwie. Jak to działa?

Jak byłem młodym zawodnikiem, to trochę mi takiego rozwiązania brakowało. Postanowiliśmy w Puszczy, że każdy młody gracz będzie miał takiego opiekuna w postaci doświadczonego kolegi z zespołu. Działa to naprawdę dobrze. Młodzi zawodnicy wybierali sobie przy całej drużynie, kogo ze starszych chcą mieć jako takiego "mentora". Trochę było przy tym śmiechu, dogryzania sobie. Ale było to sympatyczne. Taki starszy zawodnik ma być dla młodego przewodnikiem po pierwszej drużynie. Chodzi o wdrażanie w kwestie sportowe, ale nie tylko: również o to, jak mają funkcjonować w seniorskiej szatni dorosłych facetów. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony z tego pomysłu. Ci starsi gracze mają chyba ogromną satysfakcję z tego, że w rozwoju młodych jest jakaś cząstka ich zasługi.

Michał Probierz śledzi rozwój jednego z graczy Puszczy Niepołomice
Michał Probierz śledzi rozwój jednego z graczy Puszczy Niepołomice

Nadal prosi pan osoby z zewnątrz o opinię na temat waszej gry?

Kiedyś była sytuacja, gdy funkcjonowaliśmy tylko w trójkę w sztabie Puszczy. Zrobiłem wtedy taką rzecz na koniec rundy, jak audyt zewnętrzny, mówiąc językiem korporacyjnym. Jeden z kolegów analityków robił mi obiektywną analizę całej drużyny. Chcieliśmy posiłkować się takim feedbackiem zewnętrznym. Pewne rzeczy ze środka trudno dostrzec, bo z bliska czasem gorzej widać niż z dystansu.

Tyle, że nie każdy trener jest otwarty na rady z zewnątrz.

Ja naprawdę mam takie poczucie, że nie jestem alfą i omegą w tym zawodzie. Pewnie popełniam jakieś błędy. Lubię się jednak otaczać mądrymi ludźmi, którzy pomagają w inny sposób spojrzeć na te same rzeczy. Oczywiście, dziś mamy szeroki sztab. Robimy więc takie analizy wewnątrz. Bardzo lubię jednak nadal porozmawiać z kimś, kto jest życzliwy wobec mnie i Puszczy. Nigdy się nie obrażam na odmienną opinię. Na koniec to i tak do mnie należy ostateczne zdanie.

Po rundzie jesiennej w Ekstraklasie trener wykonał tego typu konsultacje?

Mieliśmy analizy indywidualne. Dodatkowo - zdradzę tu trochę "kuchni" - zobligowaliśmy też zawodników do samooceny. Każdy z nich dostał zadanie do domu, by się zastanowił co jest jego mocną stroną, a co słabszą, nad którą chciałby szczególnie popracować.

Czyli trochę jak u Papszuna, który robił piłkarzom słynne "kartkówki".

Myślę, że dało nam to kilka informacji, również takich, które nie do końca były oczywiste.

Na meczach Puszczy w poprzednich sezonach bywał regularnie Michał Probierz, zanim jeszcze został selekcjonerem. Z nim też pan się konsultował?

To też nie wygląda tak, że trenerzy dzwonią do siebie ciągle i pytają: co byś u mnie poprawił? Od tego jednak jest sztab. Natomiast uważam, że trenerzy powinni utrzymywać ze sobą dobre kontakty i wspierać się nawzajem. Jeśli chodzi o trenera Probierza, to uważam - przynajmniej z mojej strony - że mieliśmy dobry kontakt. Spotykaliśmy się, gdy trener bywał w Niepołomicach, oglądał zawodników takich jak Karol Knap czy Michał Rakoczy. Rozmawialiśmy o piłce, ale też o innych sprawach. Trener Probierz lubił grać np. w tenisa, teraz z kolei grywa w golfa. Zdradzę też, że polecił mi świetny hiszpański film "Contratiempo". Obaj lubimy dobre kino.

Ostatnio wyszło na jaw, że Probierz zainteresował się jednym z piłkarzy Puszczy. O kogo chodzi?

Chodziło o to, że prezes rozmawiał z trenerem Probierzem o jednym z młodszych zawodników naszej drużyny. To było zainteresowanie w sensie pozyskania opinii, jak zawodnik radzi sobie na poziomie Ekstraklasy, luźna rozmowa. Nie wiem, czy dziś trener Probierz byłby zainteresowany powołaniem go, ale taka rozmowa nastąpiła. Wykorzystałem tę informację do rozmowy z tym graczem, by go podbudować. Czy kiedyś ten piłkarz będzie powołany, to już od samego zawodnika zależy. To świadczy też o tym, że selekcjoner interesuje się Ekstraklasą i szeroką bazą graczy. Dziś młodość w piłce to szerokie pojęcie, bo proszę zobaczyć, jak dobrze radzą sobie obecnie piłkarze po 35. roku życia. Dawniej mając 33 lata, trzeba było już myśleć o kończeniu kariery. Obecnie, przez to jak gracze się prowadzą, dbają o siebie, mogą grać dużo dłużej. Robert Lewandowski i inni pokazują, że można mieć formę i w późniejszym wieku.

Jest pan usatysfakcjonowany zimowymi transferami? Był transfer, który był blisko realizacji, ale nie wypalił?

Było kilka niedoszłych transferów, które ostatecznie nas przerastały, jeśli chodzi o możliwości finansowe. Mam nadzieję na szybką adaptację do tej ligi Ioan-Calina Revenco, musimy poczekać aż Thiago po półrocznej przerwie wróci do formy. Sięgnęliśmy po Maćka Firleja, bo przy urazie Roka Kidricia mieliśmy problem z doświadczonymi napastnikami. Ostatnio dołączył do drużyny Jin-hyun Lee, który jeszcze niedawno nie był w naszym zasięgu. Gdyby trafił do Legii, to tam miałby zdecydowanie inne oczekiwania finansowe, natomiast ostatnio trochę dostosował te oczekiwania i w efekcie jest z nami. Potencjał zawodnika jest bardzo duży. Bardzo dobra lewa noga, wykonywanie stałych fragmentów. Musimy jednak narobić motorycznie ten czas, gdy trenował indywidualnie.

Fabianowi Piaseckiemu Puszcza miała podobno zaoferować 100 tys. zł miesięcznie...

100 tys. to u nas zarabia pięciu zawodników, a może i więcej. Różne hasła są rzucane przy rozmowach z menedżerami, ale na pewno z żadną taką formalną ofertą dla agenta czy zawodnika nie wychodziliśmy. Fabian to zawodnik o konkretnych oczekiwaniach. Nie ma tematu. Obecnie jest w Piaście Gliwice. Bardzo by pasował do naszego zespołu i nie ukrywam, że interesowaliśmy się nim, gdy jeszcze grał w Olimpii Zambrów. Nie miało to jednak przełożenia na możliwości jego pozyskania.

Puszcza Niepołomice potrafi sprawić sensację
Puszcza Niepołomice potrafi sprawić sensację

A czy pan sam nie odebrał zimą ciekawego telefonu z propozycją pracy?
Zawsze są zapytania, rozmowy, telefony od menedżerów proponujących podjęcie innych wyzwań. Na dziś koncentruję się jednak na utrzymaniu Puszczy Niepołomice w Ekstraklasie. To dla nas najważniejsza rzecz. Będzie to dla mnie nie mniejszy sukces jak awans. Chcę zapewnić naszych kibiców, że zrobimy wszystko, by tak się stało, przy tym prosząc ich o wsparcie w dobrych i złych momentach. Życie pisze różne scenariusze, ale jesteśmy strasznie zdeterminowani i o tym tylko myślimy, by Puszczę utrzymać. Inne sprawy - w tym te, o które pani pyta - zostawiamy daleko za sobą. Najważniejszy jest kolejny mecz przed nami. A po sezonie spokojnie pomyślimy, co dalej. Plany na Puszczę są, tylko najpierw trzeba zrealizować aktualne cele.

Ma pan ukryte trenerskie marzenie? Kiedyś takim była pewnie praca w Ekstraklasie.

Tak, do niedawna to było podstawowe moje marzenie. Spełnienie trenerskiego planu. Marzenia trzeba realizować. Życie nie jest tak długie, jak nam się wydaje, by tylko marzyć. Tak staram się podchodzić do tego. Niewątpliwie chciałbym bardziej rozwinąć zespół. Tak, by pracując w Ekstraklasie mieć możliwość innego dochodzenia do wyniku, poprzez inne formy działań na boisku.

Czyli otwarcie na bardziej ofensywną grę?

Właśnie. Przełożenie nacisku na bardziej ofensywną grę poprzez rozwój zespołu. Nie chodzi mi o kupowanie innych zawodników, ale o taki rozwój zespołu, który dałby nam poczucie, że osiągniemy zakładane cele również w inny sposób. To pomagałoby czerpać więcej radości z gry zawodnikom, ale też trenerom i kibicom.

"Spełniam sen". Koreańczyk zaskoczył wyznaniem o Polsce
Grał z Krychowiakiem. Zdradził, co Polak robił w Sevilli

Komentarze (0)