Żadnemu polskiemu kibicowi piłki nożnej nie trzeba mówić, jak wielką wartość historyczną i emocjonalną mają mecze Widzewa Łódź z Legią Warszawa. Choć nie są to starcia o mistrzostwo Polski, nadal elektryzują kibiców - zarówno tych na stadionie, jak i przed telewizorami, niezaangażowanych w kibicowanie którejkolwiek ze stron. Biorąc pod uwagę formę Wojskowych w tym roku (jedno zwycięstwo w sześciu meczach) łodzianie liczyli, że uda się odnieść zwycięstwo nad stołeczną ekipą po raz pierwszy w XXI wieku. Po raz ostatni zdarzyło się to w maju 2000 roku.
- Trener wspomniał na początku tygodnia, że w tym sezonie przerwaliśmy już passę meczów z Lechem Poznań i Górnikiem Zabrze, gdzie też bardzo długo czekaliśmy na zwycięstwa. Dlatego myślę, że to jest dobry sezon z tymi przełamaniami i oby w końcu to się udało z Legią. Wiemy, jak to na wszystkich tutaj ciąży. Dla zawodników to też zapisanie się na kartach historii, bo wiadomo, że mecze Widzewa z Legią to od zawsze był jedyny i prawdziwy klasyk - mówił na przedmeczowej konferencji prasowej obrońca czerwono-biało-czerwonych Mateusz Żyro.
Już w jedenastej sekundzie spotkania groźną główką popisał się Ryoya Morishita, ale interweniował Rafał Gikiewicz. W dziewiątej minucie legioniści cieszyli się z bramki, gdy po podaniu Blaza Kramera obrońcom gospodarzy urwał się wspominany Japończyk lecz była to radość przedwczesna, bo okazało się, że był na pozycji spalonej. Chwilę później minimalnie pomylił się Marc Gual, któremu akcję wypracował Paweł Wszołek wykorzystując spóźniony powrót do defensywy przeciwników, a po kolejnych kilkudziesięciu sekundach sam Wszołek główkował po wrzutce z prawej strony i niewiele zabrakło mu do szczęścia.
ZOBACZ WIDEO: Polecieli prywatnym odrzutowcem. Tam ukochana Ronaldo zabrała dzieci na wakacje
A to wszystko w zaledwie pierwszym kwadransie spotkania. Lecz jego zwieńczeniem był strzał po ziemi Antoniego Klimka na bramkę Dominika Hładuna. Bramkarz Legii był jednak na miejscu i złapał piłkę. Chwilę potem Bartłomiej Pawłowski zagrał na dobiegnięcie do Imada Rondicia, który był do końca pilnowany przez obrońców, ale zdołał oddać strzał. Niestety dla niego - strzał niecelny.
W 25. minucie znów ruszyli warszawianie. Tym razem Morishita uruchomił Marca Guala, ale próba Hiszpana nie poleciała nawet w światło bramki. Widzewiacy nie byli dłużni. W kolejnej akcji, ale mającej miejsce pod warszawską bramką centrę Fabio Nunesa próbowali zamknąć Rondić i Klimek, lecz zarówno jednemu, jak i drugiemu zabrakło centymetrów, by sięgnąć piłkę.
Do końca pierwszej połowy oba zespoły miały jeszcze po kilka okazji, ale w większości kończyło się na braku ostatniego podania otwierającego drogę do bramki. Musimy jednak wyróżnić akcję łodzian z 44. minuty, gdy Klimek wrzucał piłkę z lewej strony, a do przewrotki składał się Rondić. Bośniak nie dał rady się uwolnić spod opieki obrońców i nie trafił przez to czysto w piłkę.
Po zmianie stron jako pierwsza do ataku ruszyła ekipa gości. W 54. minucie ładny strzał Guala sprzed pola karnego odbił Gikiewicz. Problem w tym, że była to jedna z nielicznych okazji, które mieliśmy okazję oglądać w drugiej połowie. Na obu drużynach jakby odbiła się dość intensywna pierwsza część spotkania. W drugiej bowiem więcej mieliśmy rwanych akcji i fauli niż efektownych szans bramkowych.
Tuż po rozpoczęciu pierwszej z minimum siedmiu doliczonych minut przyjezdni mieli doskonałą szansę. Wprowadzony tuż przed rozpoczęciem piątego kwadransa spotkania w miejsce Blaza Kramera Wojciech Urbański wyłożył piłkę na 14. metr Bartoszowi Kapustce, lecz na celowniku pomocnika Legii był bardziej Rafał Gikiewicz niż strzeżona przez niego bramka
A Widzew jeszcze pokusił się o atak w 93. minucie. Dośrodkowanie z lewej strony boiska adresowane było do Rondicia, ale napastnik czerwono-biało-czerwonych był podwójnie pilnowany - przez Augustyniaka i Ribeiro, ale piłka odbiła się tak, że trafiła do niepilnowanego Frana Alvareza. Hiszpan huknął więc potężnie i to była świetna decyzja. Piłka zatrzymała się dopiero w siatce wprawiając w szał ponad 17 tysięcy widzów na trybunach Stadionu Miejskiego przy al. Piłsudskiego w Łodzi.
Od ostatniego zwycięstwa Widzewa z Legią minęło już jedno pokolenie kibiców. To niedzielne, żyjące już w nowej erze RTS-u, zapamięta ten wieczór na długo właśnie dzięki temu trafieniu. Ci starsi na tę chwilę czekali 24 lata bez miesiąca i pięciu dni. W łódzkiej ekipie grali wtedy Jacek Magiera, obecny trener Śląska Wrocław czy Andrzej Woźniak, który aktualnie jest trenerem bramkarzy w Widzewie. A gola na wagę wygranej 3:2 strzelił w drugiej minucie doliczonego czasu gry Dariusz Gęsior. Minutę wcześniej niż 10 marca 2024 roku Fran Alvarez.
Z Łodzi - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty
Widzew Łódź - Legia Warszawa 1:0 (0:0)
1:0 - Fran Alvarez 90+3'
Składy:
Widzew: Rafał Gikiewicz - Lirim Kastrati (46' Paweł Zieliński), Mateusz Żyro, Serafin Szota, Luis da Silva (75' Andrejs Ciganiks) - Fran Alvarez, Dominik Kun (75' Marek Hanousek), Antoni Klimek (90+7 ' Dawid Tkacz) - Fabio Nunes (90+7' Mato Milos), Imad Rondić, Bartłomiej Pawłowski.
Legia: Dominik Hładun - Radovan Panov, Rafał Augustyniak, Yuri Ribeiro - Paweł Wszołek (90+1' Gil Dias), Bartosz Kapustka, Jurgen Elitim (90+1' Qendrim Zyba), Ryoya Morishita - Josue, Blaz Kramer (59' Wojciech Urbański)., Marc Gual (77' Maciej Rosołek).
Sędziował: Szymon Marciniak (Płock).
Żółte kartki: Kastrati (Widzew) - Elitim (Legia).
Widzów: 17 481.
Czytaj też: Kamil Grosicki zmarnował rzut karny. Pogoń za to zapłaciła