Legia podpisała pakt z diabłem. Cel uświęca środki [OPINIA]

Legią Warszawa zawsze rządziły emocje. Wulkany emocji. Nie inaczej jest teraz, gdy w klubie dokonuje się zaskakujący przewrót.

Jaki jest Goncalo Feio, wie każdy kibic w Polsce. Młody, obiecujący, świetny taktyk i strateg, ale z charakteru Matką Teresą z Kalkuty na pewno nie jest.

Goncalo Feio ma być dziś, na oficjalnej konferencji prasowej, ogłoszony trenerem Legii. To ruch desperacki, ale jednocześnie mocny sygnał, że klub nie pogodził się myślą, że sezon jest już przegrany - a zwłaszcza, że miałby nie grać w europejskich pucharach.

Nie będę tu przytaczał całej serii różnych "odpałów" krewkiego trenera, bo w mediach ich pełno. Kto chciał, już pewnie znalazł historie z obrażaniem, popychaniem ochroniarzy, czy rzucaniem plastikowymi kuwetami na dokumenty. Niestety, nie są to anegdoty zmyślone, a nawet podkoloryzowane.

Podsumować te wybryki można tak, że gdyby gdzieś robili casting na aktorów do westernu, w którym grupa rzezimieszków tłucze się po łbach w saloonie, to Portugalczyk byłby murowanym kandydatem do takiej roli.

Feio nawywijał w przeszłości, nawywijał niedawno. Nic nie wskazuje na to, że się nagle zmienił. Tyle tylko że Legia nie ma wyboru. Znalazła się w takim położeniu, że jest gotowa zawrzeć pakt nawet z samym Belzebubem, byle tylko zakwalifikować się do europejskich pucharów.

ZOBACZ WIDEO: Karne z Walią w Cardiff. "Lewy" opowiedział, co działo się w jego głowie

Klub z Łazienkowskiej stara się ratować sezon, jak się da. Wszystkimi sposobami. Potrzebuje pieniędzy z pucharów, potrzebuje dodatkowych meczów na jesieni. Pomysł z Feio jest więcej niż kontrowersyjny. Ta desperacja przypomina wykupienie losu na loterii za ostatni grosz. Ale jeśli Feio zrobi wynik sportowy przy Łazienkowskiej, to nikt nie będzie dzwonił do byłego prezesa Motoru Lublin Pawła Tomczyka z pytaniem, czy już go głowa przestała boleć po tym jak Portugalczyk, podczas sprzeczki w biurze, trafił go w głowę segregatorem na dokumenty.

Legia bierze Feio, bo zbyt wielu opcji nie było. Choć ludziom musi wytłumaczyć, dlaczego klub nie sięga po Marka Papszuna, trenera z tytułami, sukcesami i na dodatek z Warszawy. Pewnie nie wszystkich przekona argument, że wzięcie byłego szkoleniowca Rakowa to byłoby teraz duże zobowiązanie finansowe dla klubu na lata, w sytuacji, gdy przychody z pucharów nie są pewne.

Papszun natomiast ma wysokie wymagania co do liczebności własnego sztabu, co do nieograniczonych kompetencji w pionie sportowym. Ma też mocno akcentowaną potrzebę totalnej autonomii. Mało któremu dyrektorowi sportowemu to się spodoba.

Przez rok – odkąd Papszun opuścił Częstochowę – nie znalazł się nikt, kto byłby gotów te oczekiwania spełnić. W Legii też się do tego w tej chwili nie palą.

Zatrudnienie Feio to mniejsze ryzyko. Jeśli mu wyjdzie, będzie pracował też w następnym sezonie. A jeśli przegra z Lechem, Rakowem i Śląskiem to mu się podziękuje i poszuka kolejnego trenera. Koszty dużo mniejsze niż przy Papszunie.

Wyrzucenie ze stanowiska Kosty Runjaicia jest sygnałem, że przy Łazienkowskiej nie pogodzili się z tym, że sezon jest już przegrany. To dobry ruch, choć oczywiście mocno spóźniony. Runjaić nie był już w stanie nic z tą drużyną osiągnąć. Stracił na nią wpływ, pogubił się, a na konferencjach opowiadał totalne dyrdymały. Szczególnie uderzyła mnie nielojalność Niemca wobec dyrektora sportowego – Jacka Zielińskiego, który ściągnął go na Łazienkowską i dał mu wielką szansę.

Bo gdy prowadzona przez Kostę Legia zaczęła seryjnie tracić punkty, trener szukał winy wszędzie tylko nie u siebie. Wskazywał na brak wzmocnień, na odejście zimą Bartosza Slisza i Ernesta Mucciego, na zbyt słabych wychowanków klubowej akademii, itd.

Ale prawda jest taka, że Legia nadal miała i ma wystarczająco silny skład, by sobie radzić z takimi "potęgami" jak Puszcza Niepołomice, Stal Mielec, Warta Poznań czy Korona Kielce. Ale sobie nie radziła. Kilku zawodników zaliczyło pod skrzydłami Niemca niesamowity regres. A już kompletną kompromitacją były brednie, że trener nie wpuszcza na boisko młodych piłkarzy, bo Legia nie jest klubem, w którym można się uczyć futbolu. Bo tu trzeba zawodników od razu gotowych. I mówi to trener klubu, którego właściciel chwali się kolosalną inwestycją we własną akademię.

W tym wszystkim gra o swoją przyszłość Jacek Zieliński. Dopiero co był chwalony za świetną robotę z wyciągnięciem klubu z tarapatów po epoce mroku Czesława Michniewicza. Ale to było wczoraj, dziś to się dla kibiców nie liczy. Gdy Zieliński kupował latem Marca Guala, króla strzelców Ekstraklasy, mówiono, że to majstersztyk. Jesienią pytano, kim jest ten kulawy Hiszpan z Jagiellonii i kto go tu sprowadził…

Na Legii zawsze nastrojami rządziły emocje. Wulkany emocji. Zaufanie to nie jest fundament, na którym stoi Legia. W gabinetach na Łazienkowskiej nigdy się na tym nie znali.

Gdy we wrześniu Legia wygrała z Aston Villą 3:2 i 4:3 z Pogonią w Szczecinie, grając pół meczu w dziesiątkę, to nikt nie mówił, że klub ma za słaby skład. Były achy i ochy, zachwyty w mediach i na trybunach. Nawet porównania do tej Legii z 2016 roku, która grała w Lidze Mistrzów i potrafiła zremisować z Realem Madryt.

Ale potem przyszedł październik i Runjaić – stosując różne chore rotacje – rozłożył Legię na łopatki. Bolesne lania od Śląska (0:4) Jagiellonii (0:2), Rakowa (1:2) wytrąciły drużynę z równowagi. W lidze w już do niej nie wróciła. Runjaić się miotał, nie rozumiał zespołu, kurczowo się trzymał Josue. Nawet wtedy, gdy stało się to przewidywalne, gdy wszyscy już Legię rozszyfrowali. Kosta był głuchy na argumenty, że grając wszystko Portugalczykiem, gra wolno, archaicznie. Dalej stawiał na Josue, innego pomysłu nie miał.

Ale wraz z odejściem Runjaicia, kończy się też czas Josue w Legii. Słyszę, że Feio się dogada z Josue jak Portugalczyk z Portugalczykiem. Wydaje mi się, że tak nie będzie. Feio sprowadzi Josue na ziemię, on go usadzi na czterech literach. I latem Josue w Legii już nie będzie.

Dariusz Tuzimek, felietonista WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty