Łodzianie potrafili w tym meczu odrobić dwubramkową stratę. Po golach dla Kolejorza zdobytych przez Mikaela Ishaka w 36. oraz Filipa Marchwińskiego w 56. minucie, łodzianie odpowiedzieli golem Kaya Tejana z rzutu karnego w 60. minucie oraz trafieniem Stipe Juricia w minucie 86. Jednak zwycięstwo poznanianom dał Marchwiński zdobywając bramkę (z pomocą Rahiłła Mammadowa) w doliczonym czasie drugiej połowy.
- Kiedy tylko podeszliśmy trochę wyżej, straciliśmy bramkę. Rywal wyszedł spod naszego pressingu. Dobrze, że nie się poddaliśmy przy 0:2. Zdobyliśmy gola kontaktowego i wiara odżyła. Jednak chwilę później czerwona kartka dla Thiago (Ceijasa - przyp. red.) i miał nas czekać bardzo trudny czas, a my doprowadziliśmy do remisu. Duża zasługa moich zawodników, bo chcieli odrobić te straty. Przez ten ostatni czas wlaliśmy trochę nadziei w serca kibiców i sobie również ją dawaliśmy. Do końca chcieliśmy walczyć - podkreślił na konferencji prasowej trener Łódzkiego Klubu Sportowego Marcin Matysiak.
A co do wspominanej czerwonej kartki dla Thiago Ceijasa, zapytaliśmy szkoleniowca ŁKS-u, czy ma żal do piłkarza za dwa żółte kartoniki złapane w ciągu 4 minut i osłabienie drużyny, która była dość świeżo po golu kontaktowym na 1:2.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Prawdziwie mistrzowska feta. Nigdy tego nie zapomną
- Ta czerwona kartka spowodowała, że Lech złapał moment, w którym nas zdominował. My zaś chcieliśmy zniwelować ten brak. Zawsze mówię, że gdy jest jednego gracza mniej, to każdy z nich musi dać z siebie nie 100, a 110 procent. Wtedy ta różnica nie będzie aż tak widoczna. Potrafiliśmy w dziesiątkę doprowadzić do wyrównania. A sam błąd? Thiago zdaje sobie z tego sprawę, szczególnie przy drugiej żółtej kartce - łatwa strata, którą próbował ratować wślizgiem. W tej sytuacji ta kartka była oczywista - odpowiedział.
Inna sprawa, że w pierwszej połowie ełkaesiacy stwarzali dużo więcej okazji z gry niż Lech Poznań. W pewnym momencie to biało-czerwono-biali mieli wyraźną przewagę w liczbie strzałów, a także w statystyce xG.
- Nawet sprawdzaliśmy liczbę oczekiwanych bramek, mieliśmy ją większą od Lecha. Robimy wszystko i pracujemy na treningach, żeby te bramki wpadały. Budowanie akcji na połowie przeciwnika to trudny element, a my pokazaliśmy, że potrafimy to robić. Z ławki wyglądało to tak, że w pierwszej połowie powinniśmy "napocząć" Lecha i schodzić z przewagą do szatni. Moim zdaniem zabrakło detali. A po drugiej stronie jedna - niegroźna - sytuacja, wtórne dośrodkowanie i straciliśmy koncentrację oraz bramkę - ocenił Matysiak.
Pod koniec pierwszej połowy przytomność na boisku stracił Dani Ramirez. Hiszpański pomocnik ŁKS-u został odwieziony do szpitala. Matysiak zdołał zdobyć informacje na temat stanu zdrowia piłkarza.
- Jego stan jest stabilny. To nie było nic poważnego, jak mogło się wydawać. To nie problem z sercem, ani większy problem. Z informacji, które dostałem od lekarza, był to wysoki poziom insuliny i to mogło spowodować omdlenie. Mam nadzieję, że niebezpieczeństwo jest już zażegnane i wróci do nas jak najszybciej. Trzymamy kciuki za jego zdrowie - powiedział.
- Dużo się działo rzeczy, których jako sztab nie potrafimy przewidzieć, ale jako zespół musimy być na nie gotowi. Staraliśmy się zrobić wszystko, żeby ten mecz wygrać. W pierwszej połowie wydaje mi się, że ze zbyt dużym respektem podeszliśmy do przeciwnika, bo naprawdę graliśmy nieźle w piłkę, potrafiliśmy się przy niej utrzymać i wykreować, ale zabrakło częstszych skoków pressingowych. Nie chcieliśmy, żeby Lech złapał tę pewność z piłką. Szkoda straconej bramki, bo nic nie zapowiadało, że ją stracimy - zakończył.
Na pięć kolejek przed końcem sezonu ŁKS jest 17. w tabeli PKO Ekstraklasy i ma 10 punktów straty do bezpiecznej pozycji. W najbliższej serii gier łodzianie pojadą do Zabrza na mecz z Górnikiem. To spotkanie odbędzie się w sobotę, 27 kwietnia o 15:00.
Z Łodzi - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty
Zobacz też: W Cracovii nikt nie panikuje. W Puszczy spokój