Drużyna straciła wartość, z której kiedyś słynęła - rozmowa z Przemysławem Żmudą, kapitanem Motoru Lublin
Podopieczni Mirosława Kosowskiego mają za sobą nieudaną rundę jesienną - zdobyli tylko 10 punktów. W lubelskiej drużynie niezastąpiony był Przemysław Żmuda, który rozegrał 18 meczów, a z jednego wykluczyła go czerwona kartka. Na murawie przebywał łącznie przez 1602 minuty.
Paweł Patyra
Paweł Patyra: Runda jesienna Motorowi zdecydowanie nie wyszła. Można było spodziewać się czegoś więcej?
Przemysław Żmuda: Myślę, że tak. Nikt nie zaczyna rundy z nastawieniem, żeby zająć ostatnie czy przedostatnie miejsce w tabeli. Nasze oczekiwania były większe. Po dobrych wynikach na początku z Widzewem i Dolcanem mieliśmy trochę więcej optymizmu, ale niestety stać nas było tylko na 10 punktów.
Właśnie między czwartą a szóstą kolejką mieliście serię meczów bez straty bramki, w których, jak się później okazało, zdobyliście połowę swojego dorobku.
- Nie wiem czym to było spowodowane. Wtedy jeszcze wszystko w miarę funkcjonowało, a później niestety wkradło się jakieś rozluźnienie. W każdym meczu występowały błędy indywidualne i traciliśmy bramki. Tym samym uciekały nam bardzo cenne punkty.
Motorowi, jeśli stracił bramkę, z trudem szło odrabianie strat. Parę razy to się udało, ale to chyba zdecydowanie za mało?
- Nawet jeżeli pierwsi strzeliliśmy bramkę, to nie potrafiliśmy tego dowieźć, nie docenialiśmy tej zdobyczy. Później, już po stracie gola, niestety trudno było coś zdziałać. Nie wiem czy to siedziało w psychice, czy po prostu brakuje nam umiejętności. Zamiast zwyciężać, to niektóre wygrane mecze remisowaliśmy lub remisowe przegrywaliśmy.
Do Motoru jeszcze w trakcie rozgrywek przychodzili nowi zawodnicy. Dziewięciu piłkarzy zadebiutowało w I lidze. To może być jakiś czynnik łagodzący?
- Można to tak nazwać, ale jeśli ktoś patrzy na to z boku, to dla nikogo nie jest to usprawiedliwieniem. Mnie ten fakt na pewno nie pociesza.