Polski arbiter po półfinale LM był na ustach całej Europy, a to za sprawą decyzji ze 103. minuty spotkania Real Madryt - Bayern Monachium (2:1).
Sekundy przed tym, jak Niemcy skierowali piłkę do siatki, Szymon Marciniak zasugerował się sygnalizacją asystenta Tomasza Listkiewicza i w stykowej sytuacji odgwizdał spalonego. Z racji tego, że Polak przerwał grę przed oddaniem strzału, do akcji nie mógł wkroczyć VAR. Gdyby gol został uznany, doszłoby do dogrywki.
Decyzja Marciniaka była szeroko komentowana w całej Europie. W Niemczech polski arbiter stał się antybohaterem. Oberwało mu się m.in. od przedstawicieli Bayernu, którzy byli na niego wściekli.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Siadło idealnie! Bramkarz nic nie mógł zrobić
"Burza w szklance wody zakończyła się jak zwykle, fusy poszły na dno, Szymon Marciniak jedzie na EURO jako jeden z asów w talii UEFA, szalony trener Thomas Tuchel szuka roboty, a Bayern dołuje. Odwracanie kota ogonem kończy się tym, że zwierzak i tak pójdzie swoją drogą" - komentuje w felietonie dla Super Expressu Michał Listkiewicz.
Faktycznie ci, którzy najmocniej krytykowali Szymona Marciniaka, teraz mają kłopoty. Bayern stracił mistrzostwo Niemiec, a Thomas Tuchel pracę w bawarskiej ekipie. Polaka - po słusznej decyzji - nie mogły z kolei spotkać żadne konsekwencje.
"Zarzucanie sędziom, że samodzielnie podjęli dobrą decyzję zamiast podnosić napięcie czekając na VAR, jest tak absurdalne, jak pretensje do aktora, że nie korzysta z suflera, do piosenkarza za śpiewanie bez playbacku, do plastyka za używanie pędzla zamiast komputera" - podkreśla Listkiewicz.
Czytaj też:
Na miesiąc przed Euro. Niepokojące wieści z Włoch o Zielińskim
Kadra Polski na Euro 2024. Probierz szykuje niespodzianki