W latach 2019-2021 Holender był koordynatorem do spraw rozwoju trenerów i zawodników w Akademii Piłkarskiej Zagłębia Lubin. Mówi, co podobało mu się w Polsce, ale też punktuje absurdy polskiego systemu szkolenia.
W Holandii Pronk jest cenionym specjalistą. Przez trzynaście lat pracował w szkółce Ajaksu Amsterdam. - Dziś z młodym piłkarzem pracuje się dużo trudniej niż kiedyś. Zawodnicy patrzą przede wszystkim na siebie, zamykają się w wirtualnym świecie - diagnozuje trener.
Przed meczem Polska – Holandia (niedziela, godz. 15:00) rozmawiamy też o słynnym systemie, który przez lata pozwalał naszym rywalom wychowywać świetnych piłkarzy.
ZOBACZ WIDEO: Kto przejmie odpowiedzialność za kadrę po kontuzji Lewandowskiego? "Jest kilku zawodników"
W czym tkwi sekret holenderskiego sukcesu szkolenia?
Wpływa na to wiele czynników. Jesteśmy zorganizowanym narodem. Zbudowaliśmy bardzo dobre struktury. Gdzie nie pojedziesz w weekend, trafisz na mecze dzieci. Wszędzie mamy świetną infrastrukturę. A że mówimy o małym kraju, łatwiej to wszystko zorganizować. Z Utrechtu dojedziesz na północ w 90 minut, to tak samo jak na południe.
Kolejna sprawa: od lat uczymy określonego sposoby gry, myślenia o piłce. Jak pan wie, wszystko zaczęło się w latach 60. i 70. Od tamtej pory w centrum uwagi są gracze techniczni, kreatywni. Najważniejsza jest umiejętność szukania przestrzeni na boisku. Myślę, że nie bez znaczenia są tu czynniki historyczne. Holendrzy nierzadko ze względu na swoją sytuację musieli szukać rozwiązań i wykazywać się odwagą. Często pokazują te cechy na boisku.
To oczywiście tylko jakiś zarys, bo mówimy o bardzo szerokim zagadnieniu.
W 2019 r. został pan koordynatorem do spraw rozwoju trenerów i zawodników w Akademii Piłkarskiej Zagłębia Lubin. Dlaczego zdecydował się pan na przyjazd do Polski?
Pracowałem trzynaście lat w Ajaksie Amsterdam. Byłem w Holandii na najwyższym szczeblu. Chciałem zobaczyć, jak jest gdzie indziej. Powiedziałem Zagłębiu, że przed podjęciem decyzji muszę spędzić w klubie cztery, pięć dni. Byłem pozytywnie zaskoczony. Zobaczyłem utalentowanych piłkarzy i dobrą infrastrukturę. Porozmawiałem w domu z rodziną i stwierdziłem: OK, jadę do Polski.
Co w polskim systemie szkolenia nie działa?
To szerokie zagadnienie. Jedną z kwestii jest praca z zawodnikami w wieku szesnastu, siedemnastu lat. W wielu przypadkach nie ma na nich żadnego planu. Są zbyt wcześnie wprowadzani do pierwszej drużyny albo za szybko wyjeżdżają na Zachód.
Zrobili tak znani reprezentanci Polski. Szczęsny wyjechał do Arsenalu w wieku szesnastu lat. Milik jako 19-latek dołączył do Bayeru Leverkusen. Piotr Zieliński jako 16- czy 17-latek był już w Udinese. Dali sobie radę.
A ilu zawodników przepadło? Lewandowski podpisał kontrakt z Borussią Dortmund jako 21-latek. Myślę, że to może być dla piłkarza odpowiedni moment na zagraniczny wyjazd. Ale jeśli masz piętnaście czy szesnaście lat, poza nielicznymi wyjątkami, po prostu nie możesz być na coś takiego gotowy. Nie mówię o samej piłce nożnej, a o życiu.
Co z infrastrukturą? Chwalił pan już obiekty Zagłębia Lubin. Ale czy po przyjeździe do Polski nie zderzył się pan z innym światem?
Duże kluby, jak Legia Warszawa czy Pogoń Szczecin, mają całkiem niezłe zaplecze i chętnie w nie inwestują. To dobry sygnał. Infrastruktura jest istotna, ale jeszcze ważniejszy jest poziom trenerów.
Jak ocenia pan polskich specjalistów?
Spotkałem kilku na bardzo wysokim poziomie. W rozmowie z innymi zdarzało mi się pomyśleć: "OK, nie jest dobrze".
Brakowało im wiedzy?
Większym problemem była ich mentalność, filozofia. Za bardzo chcą wygrywać, wynik jest dla nich najważniejszy. Ale często przykład idzie z góry. Jeśli prezes klubu naciska na trenera od młodzieży, żeby przynosił puchary, pojawia się presja na wynik. Tymczasem w pracy z młodymi piłkarzami najważniejszy jest indywidualny rozwój. Widziałem w Polsce wielu trenerów, którzy wywierali na zespół zbyt duży nacisk, by osiągnąć rezultaty. A jeśli to robią, indywidualny rozwój też jest hamowany.
Dlaczego w 2021 r. wrócił pan do Holandii?
Stwierdziłem, że dwa lata poza krajem to wystarczający czas. Dostałem ofertę kierowania akademią Utrechtu. Poza tym panowała pandemia. Te wszystkie czynniki sprawiły, że podjąłem decyzję o powrocie do domu. Ale pobyt w Polsce był dla mnie niezwykle cennym doświadczeniem.
Wspomniał pan o presji. Niedawno psycholożka Daria Abramowicz zwracała uwagę na profesjonalizację sportu młodzieżowego. A co za tym idzie, większą presję. Młodzi zawodnicy coraz częściej mają problemy psychiczne.
Tak, w Holandii też to widzimy i tak jest na całym świecie. Żyje się coraz szybciej, wymagania wobec młodych ludzi rosną, nie tylko w sporcie. Do tego dochodzą rodzice, którzy bardzo często wywierają na dziecku wspomnianą presję. Wielu z nich myśli, że mają pod dachem nowego Messiego albo Van Bastena. Sączą to do ucha swojemu synowi czy córce. I ona zaczyna myśleć, że za pięć lat musi być gwiazdą, by spełnić oczekiwania mamy i taty. Doprowadza do młodych sportowców nawet do prób samobójczych.
W jaki sposób dbacie o zdrowie psychiczne graczy w akademii Utrechtu?
Jest tu osiem drużyn, od zespołu do lat 11, po "under 19". Łącznie około 160 młodych zawodników. W akademii pracują trenerzy, psychologowie, specjaliści odżywiania. Psychologowie są nie tylko z dziećmi, ale też z trenerami. Rozwijają ich umiejętności na płaszczyźnie dbałości o zdrowie mentalne.
Każdego roku omawiamy z zawodnikiem jego sytuację. Jeśli chce utrzymać miejsce w akademii, musi zrobić określony postęp. To oczywiście wytwarza presję. Ale w sporcie nie da się jej zredukować do zera. Ważne są wartości całej akademii. Chcemy produkować dobrych piłkarzy, lecz równie istotne jest to, by potem poradzili sobie w społeczeństwie. Byli zaradnymi ludźmi i znaleźli swoją drogę, jeśli w piłce im nie wyjdzie. Dziś pracuje się z młodzieżą o wiele trudniej niż kiedyś.
Dlaczego?
Bo trendem jest indywidualizacja. Każdy patrzy wyłącznie na siebie, nie na grupę. Do tego dochodzą media społecznościowe. Młodzi piłkarze zamykają się we własnym świecie.
Selekcjoner Anglii Gareth Southgate opowiadał, że kiedy raz wszedł do szatni, wszyscy młodzi gracze mieli nosy w telefonach.
O tym właśnie mówię.
Na jakim etapie można stwierdzić, że młody piłkarz ma tzw. papiery na granie?
Przed szesnastym rokiem życia mogę dokonać jakiejś wstępnej prognozy, ale byłbym bardzo ostrożny z oceną potencjału. Nigdy nie mówimy dzieciom, że zaraz będą zawodnikami pierwszego składu, bo wiele się może wydarzyć. W Zagłębiu spotkałem bardzo utalentowanych czternasto- czy piętnastolatków, którzy nigdy nie zaistnieli w profesjonalnej piłce. Między 14. i 17. rokiem życia na płaszczyźnie rozwoju psychicznego i fizycznego wiele się może zmienić. Tymczasem gdy pracowałem w Polsce, dostawaliśmy zaproszenia na testy od zagranicznych klubów dla dzieci! Absolutnie nie byli gotowi, by wyjechać. A w wielu przypadkach rodzice bądź agenci, wietrzący szansę na zarobek, naciskali na ten wyjazd. Powtórzę: dziecko w tym wieku nie jest gotowe, by samodzielnie ruszyć do innego kraju.
Psycholog współpracujący z Polskim Komitetem Olimpijskim, Marcin Kwiatkowski, opowiadał mi, że dziś 15-letni sportowiec nierzadko ma dziś wokół siebie wianuszek ludzi, z marketingowcem i specjalistą od mediów społecznościowych na czele.
Zgadza się. I nie podoba mi się to. Każdy członek takiego "sztabu" ma jakieś swoje cele, więc naciska na młodego człowieka. Czternastolatek przychodzi i mówi mi, że ma propozycję od sponsora. To szaleństwo. W takich przypadkach zawsze powtarzam: bądź ostrożny. Młody zawodnik ma przede wszystkim dobrze się bawić na boisku. Nic więcej.
Szkółki piłkarskie na całym świecie przyjmują dzieci już w wieku pięciu, sześciu lat.
Powtórzę jeszcze raz: przed 16. rokiem życia sport powinien być dla młodego człowieka przede wszystkim źródłem dobrej zabawy. Jesteś nastolatkiem? Uprawiaj sport i po prostu się nim ciesz. Pograj w piłkę, spróbuj rzutów do kosza, idź na basen, wspinaj się na drzewa. Przyniesie to dużo więcej radości i korzyści niż budowanie własnej marki w mediach społecznościowych.