Ksiądz Adam Zelga to jeden z największych pasjonatów futbolu wśród polskich duchownych. Z ks. Mariuszem Zapolskim byli najprawdopodobniej jedynymi kapelanami w historii reprezentacji Polski. W latach 2000-2002 towarzyszyli w tej roli piłkarzom Jerzego Engela. Ich misja w kadrze skończyła się wraz ze zwolnieniem selekcjonera po mistrzostwach świata w Korei Południowej i Japonii. Biało-Czerwoni nie wyszli z grupy po porażkach z współgospodarzem, Portugalią i wygraną nad USA.
Igor Kubiak, WP SportoweFakty: Polacy po porażce w pierwszym meczu na dużym turnieju nigdy nie wyszli z grupy. Czy na Euro 2024 polskim kibicom pozostały już tylko modlitwy?
Adam Zelga, kapelan reprezentacji Polski w latach 2000-2002: Myślę, że nie. Chłopaki są w formie. Może nie są na poziomie Niemców, ale wszystko może się wydarzyć. Z Austrią będzie trudno, bo jako zespół prezentują się znakomicie. Byłem wręcz zaskoczony ich postawą w pierwszym meczu. Ale piłka jest nieobliczalną grą. Tradycja rzecz święta. Mecz pierwszy, mecz o wszystko. Mam tylko nadzieję, że nie zostanie nam mecz o honor.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Ten piłkarz zachwycił ekspertów. "Wyprzedza o 10 lat chłopaków w swoim roczniku"
Prezes Kulesza przed pierwszym meczem modlił się w Hamburgu w intencji Biało-Czerwonych.
Przede wszystkim w Polsce przydałaby się reforma futbolu od dna, bo nie funkcjonuje tak jak powinien. A pomysł z dwoma trenerami portugalskimi... ręce opadają. Po czymś takim prezes podaje się do dymisji, a nie urządza widowisko modlitewne.
Wygrana często prowadzi do nieszczęścia innych. Czy więc modlitwa za zwycięstwo nie przeczy wartościom chrześcijańskim?
Nie. Wszyscy jesteśmy powołani do zwycięstwa. Czasami zwycięstwo odnosi się po tuzinie porażek. Tak bywa. Modlitwa zawsze jest owocna tylko nie wiadomo, w jaki sposób. Nasz rozum jest na to za mały.
A piłkarze modlą się przed meczami o zwycięstwo?
Przy każdym wyjściu na boisko wielu z nich czyni gesty modlitewne. Różnych religii. W jakiej intencji się modlą to ich sprawa wewnętrzna. Ale i tak spodziewam się, że przy dzisiejszej poprawności politycznej, nawet ten gest zostanie zabroniony.
Pytam o piłkarzy, bo ksiądz był bardzo blisko reprezentacji Polski.
Od dawna przy drużynie Legii Warszawa bardzo blisko działał ks. Mariusz Zapolski. To właśnie on był pierwszym kapelanem reprezentacji Polski i długoletnim kapelanem Legii. Ja znalazłem się tam z przypadku.
To znaczy?
Zostałem proboszczem na Ursynowie i Engel przeprowadził się do mojej parafii. Poznaliśmy się i nie wypadało mu nie powołać swojego proboszcza na kapelana reprezentacji (śmiech). Do Zapolskiego dowołał mnie i we dwóch było łatwiej.
Jakie obowiązki ma kapelan reprezentacji?
W drużynie działa się na wszelkie sposoby, żeby mobilizować zawodników. Jednych mobilizuje muzyka w słuchawkach, innym potrzebny jest psycholog, a na innych może zadziałać modlitwa. Traktowaliśmy z ks. Mariuszem nasz pobyt jako obecność. Wprowadziliśmy elementy religijne. Nigdy nie wiadomo, co u kogo zagra i będzie dodatkową motywacją. Coś co pomoże być ułamek szybszym, wyskoczyć pół centymetra wyżej. Wnosiliśmy element metafizyczny, tajemnicy do całej prozaicznej rzeczy jaką jest sport. Ostatecznie o sukcesie może decydować iskra duchowości. Tak widziałem swoją rolę.
Reprezentanci chętnie rozmawiali?
Było kilku piłkarzy, którzy szukali kontaktu. Były nawet dość intymne rozmowy. Obecność kapelana zawsze jest jakoś mobilizująca. Pozwala wziąć się za bary z porażką, gdy ona przychodzi. Człowiekowi, który ma perspektywę religijną o wiele łatwiej jest uwzględnić porażkę we własnym życiu.
A selekcjoner? Radził się w kwestiach taktycznych?
Nigdy. Sfera sportowa była zawsze po stronie selekcjonera. My nigdy nie mieszaliśmy się do sposobu przygotowania drużyny pod względem sportowym. Towarzyszyliśmy im w drodze.
Selekcjoner Engel przed turniejem mówił, że jedziemy do Korei i Japonii walczyć o mistrzostwo świata. Chyba można o nim powiedzieć "człowiek wielkiej wiary"?
Im większa wiara, tym większa mobilizacja. W tym wypadku gdzieś nie wyszło. Szkoda, że Engelowi nie pozwolono kontynuować tej misji. Porażka pomogłaby drużynie w dalszej budowie. Zespół mógł jeszcze coś ugrać. A potem była nieszczęśliwa decyzja czyli mianowanie trenerem reprezentacji Zbigniewa Bońka.
Po tej zmianie ksiądz pozostał przy reprezentacji?
Nie. Inni selekcjonerzy się nie zgłaszali. Jak było stulecie polskiego futbolu (w 2019 r. - przyp. red.) zadzwoniłem do Engela i powiedziałem, że jesteśmy kapelanami stulecia, bo innych najprawdopodobniej nie było. I tak sobie napiszę na grobie: kapelan stulecia. Po Engelu bardzo daleko odszedłem od życia futbolem. Kiedyś patrzyłem w lustro i mówiłem sobie: "gdybyś tak kochał Pana Jezusa jak futbol, to już byś nosił aureolę". Z wiekiem wszystko przemija. Choć oczywiście oglądam Euro z zainteresowaniem, a przy meczach Polaków wręcz obgryzam paznokcie z nerwów.
Była też Legia.
W parafii swego czasu mieszkała 3/4 drużyny Legii (parafia bł. Edmunda Bojanowskiego na Ursynowie - przyp. red.). Spotykałem się z tymi chłopakami, rozmawialiśmy o wielu sprawach. Nie byłem związany z klubem, ale z piłkarzami. Przychodzili do mnie, chrzciłem dzieci Janka Muchy, przyjaźniłem się z Tomkiem Kiełbowiczem. Kiedyś z butami przyszedł Marek Saganowski. Akurat pasowały na jednego chłopaka z Ukrainy, który wcześniej został zawodnikiem turnieju, a grał w dziurawym obuwiu. Wysłaliśmy je do Doniecka.
Był ksiądz nie tylko kapelanem, ale i prowadził własne kluby.
Był parafialny klub Ostaniec Ursynów, w którym w kilkunastu meczach grał nawet Wojciech Szczęsny. Nie miałem bramkarza, a na turniejach graliśmy z zawodowymi klubami. Znajomy dziennikarz zadzwonił do Macieja Szczęsnego i Wojtek przyjechał. Spodobało mu się. Kiedyś powiedział mi: "A ja lubię u księdza grać". Daj Boże znów zagra.
Ponoć teraz zmienia klub.
Mnie nie stać na wynagrodzenie naftowe.
A co się stało z parafialnym klubem?
Nie istnieje. Ja już nie mam siły. Żeby prowadzić klub dziecięcy, trzeba mieć co najmniej jednego wariata, a na stare lata człowiek już nie może być wariatem. Klub trzeba było rozwiązać, ale wciąż mam dobrą drużynę ministrantów. Dzisiaj wygrali dwoma bramkami z reprezentacją szkoły podstawowej, choć rywale byli rok albo dwa lata starsi. Nasi grali w piłkę, a tamci po prostu kopali. Taka była różnica. A wie pan, jaka to radocha była.
Czytaj też:
-> "Dżolo" miał sporo nieobecności. Nauczyciel Probierza zaskakuje: "Na dobre mu to wyszło"
-> Prezes austriackiej federacji o Polakach. Był pod wrażeniem