- Jest bestią - mówił o nim były kolega z RB Lipsk, Angelino.
Ale jeżeli w twoich żyłach płynie krew wodza afrykańskiej wioski, nie może być inaczej. Dayotchanculle Oswald Upamecano, bo tak brzmi pełne imię i nazwisko francuskiego defensora, na boisku staje się prawdziwym utrapieniem dla każdego, komu przyjdzie wejść z nim w pojedynek.
Ta boiskowa twarz nijak ma się do osobowości Upamecano poza murawą.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Cristiano Ronaldo pokazał ludzką twarz. "Jest w porządku gościem"
Mentalność kształtowana na betonie
Na świat przyszedł we francuskim mieście Evreux. Jego rodzice pochodzą jednak z Gwinei Bissau, skąd wyruszyli do Francji w poszukiwaniu lepszego życia. Państwo Upamecano nie zapomnieli jednak o swoich korzeniach, czego dowodem jest imię, jakie nadali swemu pierwszemu synowi (Dayot posiada także cztery siostry).
Dayotchanculle to wyraz upamiętnienia pradziadka piłkarza. Jest to bowiem honorowy tytuł, jaki przyznawany jest wodzowi wioski na wyspie Jeta, skąd pochodzi rodzina Upamecano. Królewskie pochodzenie nie miało jednak przełożenia na dzieciństwo Dayota.
W Evreux, gdzie dorastał nie miał dostępu chociażby do trawiastego boiska, co owocowało licznymi urazami. Do dziś na jego nogach widoczne są blizny z tamtego okresu.
- Mojej mamie nie podobało się, że ciągle wracałem do domu z kontuzjami. Zawsze mówiła, że powinienem być trochę ostrożniejszy - wspominał Upamecano, podkreślając przy tym, jak wiele nauczył się w tamtym okresie.
- Myślę, że agresja, mentalność, która była dla nas wtedy całkowicie normalna, charakteryzuje mnie do dziś na boisku - podkreślał w rozmowie z klubową stroną Bayernu Monachium.
Strach przed mówieniem
Agresja w przypadku Upamecano występuje jednak tylko na murawie. Poza nią jest zupełnie inną osobą.
- Poza boiskiem był całkowicie powściągliwy i nieśmiały. Nie wypowiedział ani słowa i patrzył w dół, a nie w oczy - charakteryzował Upamecano Thomas Letsch, który miał okazję trenować go w Red Bullu Salzburg.
- Na boisku jednak stawał się maszyną, bestią, bulterierem. Jego szybkość, wytrzymałość i mentalność były już bardzo widoczne w wieku 16 lat - dodawał Letsch.
Sam Upamecano nie zgadza się jednak z taką oceną. - Nie powiedziałbym, że jestem nieśmiały. Ludzie często mylą nieśmiałość ze spokojem. Po prostu myślę, zanim odpowiem, i wiele osób myśli, że jestem nieśmiały właśnie z tego powodu. Po prostu nie chcę powiedzieć niczego głupiego, to wszystko - kontrował w jednym z wywiadów.
W młodości jednak Upamecano nie miał najłatwiejszych warunków jeżeli chodzi o budowanie pewności siebie. Zresztą jak również sam przyznał, był okres, gdy faktycznie bał się odzywać. Wszystko z powodu... jąkania.
- Kiedy jako dziecko się jąkasz, boisz się mówić, bo ludzie będą się z ciebie naśmiewać. Trudno jest się od tego zdystansować. Ciągle sobie powtarzasz: "Jeśli będę mówił, ludzie będą się ze mnie naśmiewać". Nie chcesz podchodzić do tablicy ani komunikować się, bo wiesz, że ludzie będą z ciebie kpić - wspominał Francuz.
Pomocna w przezwyciężeniu tych trudności okazała się rodzina, która od zawsze bardzo mocno wierzyła w Dayota.
- Zawsze mówili mi, żebym mówił, mimo mojej wady wymowy, nawet jeśli ludzie sobie ze mnie żartowali. Powiedzieli mi, że w końcu zobaczę, że ludzie, którzy teraz ze mnie szydzą, będą mnie oklaskiwać. Najważniejsze było dla mnie, żebym mówił. Ale to było trudne. Oni nie byli w mojej sytuacji, bo byłem jedynym, który się jąkał. Ostatecznie jednak udało mi się zdystansować od kpin i zastosować się do rady, którą dała mi moja rodzina.
Pomogła... opera
I faktycznie, zgodnie ze słowami najbliższych Dayota, dziś jest on idolem tłumów, oklaskiwanym na największych stadionach świata.
W 2021 roku o jego podpis walczyły topowe kluby świata. Ostatecznie wyścig ten zwyciężył Bayern Monachium. Jak twierdzili miejscowi dziennikarze, kluczowa okazała się... liczna francuska kolonia, która była wówczas obecna w klubie.
Co ciekawe, w Bayernie znów odezwały się problemy z mową piłkarza. Tym razem jednak nie chodziło o jąkanie się, a o ból gardła, który piłkarz zaczynał odczuwać po 60-70 minutach każdego meczu, gdy musiał wydawać liczne polecenia kolegom z boiska. Polecił wówczas rozwiązać ten problem swojej agentce, a ta wpadła na dość niekonwencjonalny pomysł.
- Lubię chodzić do opery. I przypomniało mi się, że kiedy byłam we Florencji, studenci opery zaczynali śpiewać, trzymając się za brzuch. Pomyślałam, że to logiczne, bo on krzyczy z gardła, a nie z brzucha, więc jeśli zacznie uczyć się tego co śpiewacy operowi, to nie będzie odczuwał bólu - wspominała w wywiadzie dla "The Athletic" Raquel Rosa.
Jak przyznawał później sam zawodnik, okazało się to strzałem w dziesiątkę. - Poprawiłem struny głosowe dzięki śpiewakowi operowemu. Śpiewaliśmy razem. Teraz mogę znów głośno krzyczeć, Mogę dawać instrukcje na całym boisku. Na początku było nieco niezręcznie. Musiałam wykonywać drobne ćwiczenia, a także śpiewać. Dużo się śmiałam. Potem byłem już rozluźniony. Bardzo mi to pomogło. Ponieważ dużo krzyczę w trakcie meczów, a wcześniej zawsze kończyło się to bólem strun głosowych. Teraz już tego nie ma - mówił w rozmowie z "Bildem".
Dziś Upamecano wreszcie może w pełni korzystać ze swojego potencjału na boisku, z czego korzysta zarówno Bayern Monachium, jak i reprezentacja Francji.
Z drużyną narodową wciąż pozostaje w walce o mistrzostwo Europy. "Trójkolorowi" w piątkowy wieczór zmierzą się w ćwierćfinale tegorocznego Euro z Portugalią. Początek meczu o godzinie 21:00.
Czytaj także:
- Ten zawodnik jest talizmanem Francuzów
- De Ligt może trafić do Premier League