Z Niemiec Mateusz Skwierawski
Tuż przed rozpoczęciem mistrzostw Europy w Niemczech napastnik gospodarzy Niclas Fullkrug żartował w wywiadzie, że wybrał się na zgrupowanie kadry dzień wcześniej, z szacunku do niemieckich kolei. Deutsche Bahn już od lat przechodzi spory kryzys, a podczas Euro spotęgowały się problemy z punktualnością.
Kilkudziesięciominutowe opóźnienia to norma, a zdarza się, że pociągi są odwoływane lub kończą bieg w połowie trasy. Wtedy podróżny musi radzić sobie sam.
Na ocenę organizacji turnieju w Niemczech rzutuje głównie słaba kondycja niemieckiego przewoźnika. Ma to ogromny wpływ na ogólny odbiór, bo z transportu korzystają wszyscy - kibice, dziennikarze i piłkarze.
Chaos na dworcu
Na jeden z meczów turnieju do studia spóźnił się Philipp Lahm, mistrz świata z Niemcami z 2014 roku i kapitan drużyny. O zawodności tego środka komunikacji przekonała się również polska kadra podróżująca z Hanoweru do Berlina na mecz z Austrią.
ZOBACZ WIDEO: Belgowie nie zagrali w najlepszym ustawieniu? "Myślę, że to był potężny błąd Domenico Tedesco"
Oprócz półgodzinnego opóźnienia pociągu na dworcu doszło do ogromnego chaosu. Piłkarze, sztab trenerski i delegacja PZPN czekali na wejście do wagonu w ustalonej części peronu. Tymczasem na miejscu okazało się, że zawodnicy muszą przejść na drugą stronę torów, żeby uniknąć "zderzenia się" ze zwykłymi pasażerami oczekującymi na podróż. Właśnie dlatego najpierw jeden z fanów zaskoczony obecnością w tym miejscu Roberta Lewandowskiego ruszył do niego, przepchnął się przez zdezorientowanych ochroniarzy, bo chciał zrobić sobie zdjęcie z kapitanem kadry.
Porządkowych było za mało i nie potrafili zapanować nad sytuacją. Polski sztab był bardzo niezadowolony z organizacji przejazdu, dlatego na kolejny mecz z Francją piłkarze pojechali autokarem.
Lahm nazywa problem po imieniu: - Myślę, że jako kraj, w ostatnich latach zaniedbaliśmy kwestie infrastruktury - przyznał.
Niedoróbek jest więcej
- Nie ma jednego powodu problemów organizacyjnych - tłumaczy nam niemiecki dziennikarz redakcji "Focus" Johannes Mittermeier. - Niestety niemiecka perfekcja powoli staje się mitem - uzupełnia.
- Krótko mówiąc: turniej fajny, ale obraz psują te fatalne opóźnienia transportowe - ocenia Torsten Rumpf z "Bilda". - Po meczu 1/8 finału nie mogłem wrócić z Lipska, bo było za mało pociągów, nie było jak - opowiada rozżalony dziennikarz.
Tych niedoróbek jest jednak więcej. Po meczu Niemców z Danią policja zamknęła wejście do dworca głównego w Dortmundzie. Przed wejściem kłębiła się masa kibiców, zaczynało być niebezpiecznie z powodu ścisku. Z powodu opóźnień pociągów duńscy i niemieccy fani spali na dworcu. - Co się stało? Odwołali pociąg, czekamy na poranny - usłyszeliśmy od małżeństwa w czerwonych barwach Danii. Kobieta leżała w korytarzu, mając pod głową plecak. Mężczyzna siedział podparty o ścianę.
Pracownik DB tylko się uśmiechnął, gdy zapytaliśmy o liczne problemy i fakt, że z ekranów informacyjnych "nagle znikają pociągi". - W okresie letnim zdarzają się utrudnienia - rzucił na odczepnego.
Niemieckie dworce są także przepełnione osobami bezdomnymi, często z chorobami alkoholowymi czy innymi uzależnieniami.
Irytował się nawet trener
Ale kolej to nie jedyny problem komunikacyjny. Do niespodziewanej sytuacji doszło po spotkaniu Francji z Belgią w Duesseldorfie. Z nieznanych przyczyn zamknięto metro. Kibicom została do wyboru podróż taksówką lub pieszo.
W Gelsenkirchen po meczu Anglii ze Słowacją na dłuższy czas przestały kursować tramwaje. W innych miejscach kibice dojeżdżali na stadion miejskimi hulajnogami. A jak już tramwaje i miejska kolejka ruszyły, policja dopychała kibiców do środka wagonów.
Tutejszą organizację wprost krytykował trener Belgów Domenico Tedesco. - W takich warunkach jeszcze nigdy wcześniej nie jechałem na stadion - irytował się po zremisowanym meczu z Ukrainą (0:0) w fazie grupowej. - Trwało to godzinę, autobus poruszał się z prędkością 20-25 km/h, zatrzymywaliśmy się na każdym czerwonym świetle. Musiałem skrócić rozgrzewkę, bo zostałyby mi dwie minuty na odprawę. To niewiarygodne - narzekał selekcjoner, który zna Niemcy na wylot. Pracował między innymi w Schalke i RB Lipsk.
- Tu dzieje się wszystko. Wszystko jest dozwolone. Możemy mieć godzinę opóźnienia, z trybun świecą nam po oczach laserami, niebywałe - oburzał się Tedesco.
Polacy na trzeci mecz turnieju pojechali do Dortmundu autokarem. Turcja również zrezygnowała z pociągu. Na mecz z Czechami wybrali samolot, mimo że mieli do pokonania zaledwie 150 kilometrów. Duńczycy zostali ukarani finansowo przez UEFA za ignorowanie zaleceń o byciu proekologicznym, bo nie chcieli podróżować koleją. Na podobny ruch zdecydowali się Francuzi.
To budzi przerażenie
Sama kontrola stadionowa również pozostawia wiele do życzenia. Stewardzi sprawdzają kibiców i dziennikarzy wyrywkowo i mało dokładnie. Na stadion można wnieść w zasadzie wszystko - od laserów po race. Jeden z polskich operatorów kamery zorientował się na trybunie, że ma przy sobie scyzoryk.
Natomiast w środku stadionu panuje ogromny chaos i z dużą swobodą można przemieszczać się po wszystkich sektorach.
- Jeżdżę regularnie na mecze Bundesligi i nie ma możliwości, bym wszedł na trybuny bez kontroli i chodził po całym stadionie. Na Euro można było wejść wszędzie i wnieść wszystko - opowiada Grzegorz. Nasz rozmówca mieszka we Frankfurcie.
Przerażenie budzi zwłaszcza zarządzanie tłumem przez organizatorów. W zasadzie kibice są zostawieni samopas. Porządkowi kierują ich do wyjścia, a co wydarzy się w drodze na peron lub metro, pozostaje sprawą otwartą. Należy wówczas liczyć, że nikomu z kilkudziesięciu tysięcy ludzi nie przyjdzie do głowy głupi pomysł.
Co rzuca się w oczy - podczas drogi na stadion oraz opuszczania przez kibiców trybun po meczu dochodzi do dużych skupisk ludzi na małej przestrzeni. - W Berlinie, wchodząc na sektor, staliśmy w tunelu czterdzieści minut, bez ruchu w przód i tył. Gdyby ktoś spanikował... doszłoby do katastrofy, byśmy się zadeptali - komentuje Grzegorz, który od lat jeździ na duże turnieje.
Dach przecieka, kibice na murawie
W świat poszły też obrazki z Dortmundu, gdzie podczas burzy dwukrotnie przeciekał dach. Woda lała się na kibiców, którzy musieli uciekać na górne rzędy trybun. Co ciekawe, od Niemców usłyszeliśmy, że to nie powód do wstydu, bo stadion ma już swoje lata, więc ma defekty. Jeden z miejscowych fotoreporterów cieszył się z kolei z efektownych zdjęć, które wykonał duńskim fanom tańczącym w wodospadzie wody.
Potężna ulewa w Dortmundzie pic.twitter.com/P0Eh9rNX1e
— Mateusz Skwierawski (@MSkwierawski) June 29, 2024
Dużo częściej niż na poprzednich turniejach wbiegają na boiska kibice. Szczególnie wtedy gdy gra supergwiazdor - Ronaldo. Zaczęło się sympatycznie, od wspólnego zdjęcia na murawie z dziesięcioletnim chłopcem z Turcji, ale potem doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy do piłkarza schodzącego do szatni w przerwie spotkania z Gruzją jeden z kibiców skoczył z trybuny znajdującej się nad wejściem do tunelu.
Nie jest źle, ale...
Zachowując proporcje, do turnieju w Niemczech nie można mieć większych zastrzeżeń, choć fani - zwłaszcza z Polski - muszą wiedzieć, że tu nie zawsze za wszystko zapłacisz kartą czy telefonem. Kilkadziesiąt euro w gotówce trzeba mieć.
Ale już na trybunach panuje świetna atmosfera. Poza incydentami kibice reprezentacji wspólnie bawią się na mieście. Polscy fani potrafili tańczyć z Austriakami czy śpiewać razem z Francuzami. Było miło i serdecznie.
Ci, którzy pamiętają mistrzostwa świata w Niemczech w 2006 roku, mówią, że tamten turniej był bardziej widoczny na ulicach miast, było więcej plakatów, bilbordów, maskotek i innych emblematów piłkarskich.
Osiemnaście lat wcześniej stadiony pachniały nowością, a Niemcy chciały pokazać się światu z idealnej strony. Dziś nawet miasta, w których odbywają się spotkania Euro 2024, nie tętnią piłkarskim klimatem.
Widoczne są drogowskazy do stref kibica, stadionów i na tym koniec. Miłą odmianę można zobaczyć w Dortmundzie. Po wyjściu z dworca głównego, na stadion Signal Iduna Park prowadzi zielony dywan. Jest przytwierdzony do chodnika i ciągnie się ponad trzy kilometry. To mniej więcej czterdzieści minut spacerem specjalnie przygotowaną trasą dla kibiców. Takich oryginalnych pomysłów można policzyć jednak na palcach jednej ręki.
Niemiecki stereotyp
Na szczęście jak dotąd te rozmaite "niedoróbki" nie spowodowały, że wydarzyło się coś, co mogłoby rzucić potężny cień na imprezę.
Co jednak stało się z tutejszą perfekcją? Od niemieckich dziennikarzy słyszymy, że hasło "Made in Germany" już nie oznacza "jakości". Tomasz Wałdoch, były gracz klubów Bundesligi, mieszkający w Bochum od 1994 roku stwierdza, że legendarna niemiecka niezawodność właśnie stała się hasłem stereotypowym niemającym wiele wspólnego z rzeczywistością.