Jesteś z Conmebol (południowoamerykańska federacja piłkarska – red.)? To, co tutaj się wydarzyło, to jedno wielkie g… Niebywałe, jak można było dopuścić do czegoś takiego – mówi nam Alejandro, jeden z kolumbijskich kibiców. Razem z synem i tysiącami innych kibiców siłą wtargnął na stadion Hard Rock w Miami, gdy napięcie związane z meczem sięgało już zenitu.
Wszystko mogło zakończyć się tragicznie, gdy zdesperowani organizatorzy ulegli potwornie ściśniętemu i napierającemu z wszystkich stron tłumowi, który zaczął forsować bramy przed stadionem.
Patrząc przed meczem na dziesiątki tysięcy kolumbijskich kibiców w charakterystycznych żółtych koszulkach (w okolicach Miami żyje ich grubo ponad pół miliona), można było przypuszczać, że nie wszyscy mają bilety, ale nic nie zapowiadało dramatycznych scen, które się potem rozegrały.
ZOBACZ WIDEO: Był rewelacją Euro 2024. Zobacz, z kim wypoczywa na wakacjach
- Wszystko zaczęło się kilka godzin przed rozpoczęciem meczu. Kolumbijczycy bez biletów wielką grupą chcieli wtargnąć na stadion, wspinali się po bramach, zrobiło się bardzo nerwowo. Wtedy policja zdecydowanie wkroczyła do akcji – mówi Wirtualnej Polsce Fabian, Argentyńczyk, który przyjechał na Copę z Buenos Aires, ale takich scen jeszcze na tym turnieju nie widział.
Efekt? Policja zamknęła wszystkie przejścia dla kibiców, przepuszczając tylko niektórych. Reszta w niemożliwym ścisku czekała na swoją kolej.
Reakcja policji była zdecydowana, czasami wręcz brutalna, czego byliśmy świadkami.
Dlaczego aż tak bardzo? Po części z powodu niecodziennych zajść, do których doszło podczas półfinału w Charlotte między Kolumbią a Urugwajem. Conmebol nie potrafił zapewnić właściwej ochrony rodzinom urugwajskich piłkarzy, które zostały zaatakowane przez kolumbijskich kibiców, a w bójkę wdał się nawet gwiazdor "Urusów" Darvin Nunez.
Organizatorzy zwiększyli więc środki bezpieczeństwa przed niedzielnym finałem, bo sytuacja z półfinału wywołała poważny niepokój, także wśród sił porządkowych. Postanowiono wzmocnić kontrolę zarówno na trybunach, jak i poza boiskiem. Pojawiło się więcej funkcjonariuszy policji, prywatnej ochrony i żołnierzy.
Gdy na kwadrans przed planowanym rozpoczęciem meczu finałowego, stadion nadal świecił pustkami, stało się jednak jasne, że przed bramami jest problem znacznie większy, niż można było wcześniej przypuszczać. Na ekranach pojawił się wtedy komunikat, że spotkanie jest opóźnione o 30 minut.
Tymczasem przed zamkniętymi bramami trwała próba sił. Z jednej strony przyciśnięci do barierek ludzie, coraz głośniej domagający się wpuszczenia na teren imponującego obiektu w Miami, z drugiej policja, dość bierna, ale pilnująca, aby sytuacja już całkowicie nie wymknęła się spod kontroli.
Sceny jako żywo zaczęły przypominać to, co działo się dwa lata temu na Stade de France pod Paryżem przed finałem Ligi Mistrzów, gdy organizatorzy też stracili panowanie nad wściekłym i coraz bardziej zdesperowanym tłumem.
I nagle, gdy tłum zaczął napierać już na bramki całą siłą, wszystko puściło. Kibice, ci z biletami i przede wszystkim ci bez biletów wlali się ogromną falą. Niemożliwą do powstrzymania. Choć i tak, jak się później okazało, nie wszyscy weszli.
Policja mogła się tylko biernie przyglądać. Gdy pytaliśmy kilku kibiców, czy mają bilety, niektórzy potwierdzali, inni tylko tajemniczo się uśmiechali.
Po 38 minutach piłkarze wyszli na ponowną rozgrzewkę. Sędzia rozpoczął mecz dopiero po godzinie i 22 minutach.
Na szczęście już na stadionie obyło się bez zamieszek, ale wiele osób dalej koczowało przed bramami. Policja z Miami przyznała, że "było wiele incydentów z powodu zachowania fanatyków, którzy chcieli wejść na stadion".
Za dwa lata na stadionach w USA, Meksyku i Kanadzie zostanie rozegrany kolejny mundial. Copa America miała być poważnym sprawdzianem przed jego otwarciem. Organizacyjnie wyszła katastrofa.
Z finału pozostanie kolejne zwycięstwo Argentyny (1-0 po golu Lautaro Martineza w dogrywce), łzy Leo Messiego, który – kontuzjowany - sam poprosił o zmianę w II połowie, triumfalne pożegnanie z kadrą Angela Di Marii, a także… koncert Shakiry w przerwie.
W iście amerykańskim stylu. Fatalnego wrażenia po chaosie z kibicami jednak nie przykrył.
Remigiusz Półtorak, dziennikarz Wirtualnej Polski z Miami
Czytaj więcej:
Messi we łzach. Dramat na Copa America