Tym występem dotknął nieba. Od traumy do bohatera

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Na zdjęciu: Nicola Zalewski
Getty Images / Na zdjęciu: Nicola Zalewski
zdjęcie autora artykułu

Nicola Zalewski dał popis w meczu ze Szkocją (3:2) dokładnie trzy lata od premierowego występu w polskiej kadrze. Zawodnik miał w tym czasie piękne i trudne momenty. Najgorsze chwile przeżył zaraz po debiucie w reprezentacji.

W tym artykule dowiesz się o:

Kto wie, czy Nicola Zalewski dziś czarowałby w meczach reprezentacji Polski, gdyby nie jego ojciec. Świętej pamięci Krzysztof Zalewski poświęcił siebie, by syn zrobił karierę w piłce. - Przez pięć lat codziennie dowoziłem syna na treningi 60 kilometrów w jedną stronę - z Poli, wsi pod Rzymem. Zostawiałem Nicolę pod bramą ośrodka treningowego i czekałem w furgonie. W zimę, bez ogrzewania. Czasem wstyd było nawet wysiadać z auta, bo jeździłem prosto z pracy, piachem ubrudzony - opowiadał nam Zalewski senior. Wówczas pracował fizycznie, przy remontach. Z pensji robotniczej trudno było rodzinie spiąć budżet na emigracji, dlatego babcia zawodnika sprzedała część ziemi w okolicach Łomży. Pozbyła się trzech hektarów lasów pod ścinkę drzew. Kilkadziesiąt tysięcy złotych przekazała na wnuczka.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pudło roku już znamy. Niewyobrażalne!

Pieniądze poszły na życie we Włoszech, w tym dojazdy Nicoli na treningi. Rodzina wspomina tamte czasy, używając jednego zwrotu. Zawodem Zalewskiego seniora był Nicola. Ojciec piłkarza jeździł za młodym na każdy mecz młodzieżowej drużyny Romy. Z klubu dostawał bilety, ale nie mógł nocować w hotelu z drużyną. Dla oszczędności rozkładał fotel w aucie i tak czekał do rana.

Aż krowy podskakiwały 

- Miał ledwie pięć lat i wołał do mnie: Nonna (babcia po włosku - red.), stawaj na bramce - opowiadała nam Teresa Zalewska. - Nie zdążyłam jeszcze wejść z pracy do domu. W sukience broniłam jego strzały - kobieta wspomina czasy pod Rzymem, gdzie dorastał chłopak.

A na wakacje Nicola Zalewski przyjeżdżał do Polski w rodzinne strony ojca - do wsi Stare Modzele w województwie podlaskim. W tamtych rejonach poznali się rodzice Zalewskiego, zanim wyjechali do Włoch na początku lat 90.

- Z moim ojcem ciągnikiem jeździli do lasu. Na placu mieliśmy wtedy trawę i przychodzili z chłopakami piłkę pokopać. Mówili do niego: "Daj ją chociaż dotknąć". Nicola odbijał piłkę piętkami, bawił się z nimi - opowiada wujek zawodnika Mariusz Zalewski. - Z drzwi od obory zrobili sobie bramkę. Łopotało to drewno, aż w domu dudniło. Aż krowy podskakiwały! - śmieje się.

- Ojciec Nicoli miał swoje powiedzonka, twarde zasady - opowiada brat cioteczny Krzysztofa. - Mówił młodemu: "Jak grasz, to musisz być zawsze widoczny. Inaczej nie ma co zaczynać" - wspomina Mariusz Zalewski.

Postępująca choroba 

- Miał 9 lat, kiedy trafił do akademii Romy. Gotowałem mu makaron i jadł w samochodzie, bo po szkole nie było na to czasu. Później łza mi się kręciła w oku, gdy odbierałem go od kolegów. Godzina 22.30 i musiał się żegnać, bo trzeba było się wyspać i wstać o 6 rano. Impreza rozkręcała się, gdy my siedzieliśmy już w samochodzie - wspominał ojciec.

Największym marzeniem Krzysztofa Zalewskiego był debiut syna w reprezentacji Polski. Ojciec bał się, że tego nie doczeka. Od lat zmagał się z nowotworem złośliwym. Miał zaawansowaną cukrzycę, tracił wzrok. Dochodziło do tego, że Nicola musiał mówić ojcu, jakie jest światło, zielone czy czerwone, gdy jechali samochodem. Zalewski senior miał galopujący nowotwór, najgorszą odmianę.

Później, gdy syn był już nastolatkiem, ojcu zawodnika pomogła Roma. Klub dał Krzysztofowi Zalewskiemu etat i wypłacał pensję przez cztery lata. Po wykryciu nowotworu w 2020 r. było jednak tylko gorzej. Leczenie pożerało fortunę. Tygodniowy pobyt w klinice kosztował kilkadziesiąt tysięcy euro, a nie skończyło się na jednej wizycie.

Ojciec obejrzał debiut

Przed debiutem z San Marino we wrześniu 2021 roku mówił nam: - Nie przeżyję, jeżeli nie zobaczę meczów syna na żywo. Paulo Sousa wpuścił Zalewskiego po godzinie gry, a 19-latek miał w tym meczu asystę (Polska wygrała 7:1). - Dotknęliśmy nieba - mówił nam Krzysztof Zalewski. Po meczu płakał na stadionie, dziękował selekcjonerowi i Zbigniewowi Bońkowi, za pomoc w Rzymie i przyspieszony debiut syna. Jeszcze w tym samym miesiącu Krzysztof Zalewski zmarł.

- Tata był dla Nikoli opoką, mentorem - mówiła Jessica Zalewska, siostra Nicoli. - Wiedzieliśmy, jak mocno przeżyje jego śmierć, dalej na swój sposób to przeżywa - opowiadała nam, gdy jej brat odebrał nagrodę za Odkrycie Roku w plebiscycie tygodnika "Piłka Nożna". - Nikola pokonuje kolejne etapy, oswaja się z sytuacją krok po kroku. Wciąż jest bardzo młody, ale jestem dumna, jakim jest człowiekiem. Wiem, że będzie mężczyzną z głową na karku - przekonywała Jessica Zalewska.

Najlepszy mecz w kadrze

Minęły dokładnie trzy lata od debiutu Zalewskiego w reprezentacji Polski. To już inny zawodnik: mający w nogach dwa duże turnieje z kadrą, ponad sto meczów dla Romy, wygraną w Lidze Konferencji, finał Ligi Europy, ale też niełatwy czas w klubie, w którym wyszydzają go kibice. Piłkarz ma za sobą kiepski sezon, nie spełnia oczekiwań, brakuje mu też liczb w zespole. Fani Romy chcieliby się go pozbyć. Ale w czwartek Zalewski rozegrał najpewniej najlepsze spotkanie w narodowych barwach.

Wywalczył dwa rzuty karne ze Szkocją w Lidze Narodów (3:2) i sam wykonał jeden z nich. Pokazał charakter, dał Polsce zwycięstwo w doliczonym czasie gry, a wieloma akcjami zachwycał. Nie tylko kibiców na trybunach, ale także tego najwierniejszego fana, który na wszystko patrzył z góry. Tym występem znowu dotknął nieba.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty