To czwarta rekrutacja Cezarego Kuleszy w jego czteroletnich rządach polską piłką i trzecia z rzędu, w której prezes PZPN na selekcjonera szuka śmiałka mającego ogarnąć stajnię Augiasza, jaką stała się szatnia reprezentacji Polski.
Takimi Herkulesami mieli być już Fernando Santos i Michał Probierz. W pewnym momencie wydawało się, że temu drugiemu to się udało, ale szybko i brutalnie okazało się, że tylko pozamiatał brudy pod dywan. Szambo - jak ma zwyczaju - wybiło ze zdwojoną siłą, a fala zmyła go z posady.
ZOBACZ #dziejesiewsporcie: Krychowiak wpadł w zachwyt podczas podróży
Jak prezydent
Problem w tym, że Kulesza ponownie, jak przy zatrudnianiu Probierza, potrzebuje trenera-kamikaze, który da się wsadzić na tę beczkę prochu. Desperata, który żadnej pracy się nie boi. Trenera, któremu - z uwagi na wiek - jest już wszystko jedno, a nominacja ma być (cierniowym) ukoronowaniem kariery. Albo obcokrajowca o wątpliwych zamiarach, ale łasego na pieniądze PZPN.
Selekcjonerzy reprezentacji Polski od dekad byli jak prezydenci III RP: po zakończeniu kadencji lądowali na marginesie poważnej (nawet polskiej) piłki. Nawet dla Adama Nawałki drużyna narodowa nie była trampoliną do międzynarodowej kariery. Ba, od ponad sześciu lat w ogóle jest bez pracy.
Czesław Michniewicz zmonetyzował awans do 1/8 finału MŚ 2022, podpisując kontrakty w Arabii Saudyjskiej i Maroku, ale trudno to nazwać karierą na miarę ambicji sportowych ledwie 55-letniego dziś trenera. Pozostali albo nie wrócili do pracy szkoleniowej, albo weszli w skład ligowego dżemiku i nie osiągali takich sukcesów jak przed nominacją.
Wyjątkiem jest w tym gronie Waldemar Fornalik, który sześć lat po rozstaniu z reprezentacją zdobył z Piastem Gliwice mistrzostwo Polski (2019). Ale by znaleźć poprzedniego byłego selekcjonera Biało-Czerwonych, który po rozstaniu z kadrą sięgnął po tytuł, trzeba się cofnąć aż do 1987 roku i Antoniego Piechniczka.
Skorża ma czas
Byli opiekunowie drużyny narodowej przeżywali brutalne zderzenie z rzeczywistością "po", ale teraz doszliśmy do momentu, w którym selekcjonerska nominacja od Kuleszy nie jest spełnieniem zawodowych ambicji i marzeń. Nie kusi też, jak Paulo Sousę, możliwość "dotknięcia" Roberta Lewandowskiego, bo jak pokazuje przeszłość, można się poparzyć.
Smutna prawda jest taka, że pozycja "selekcjoner reprezentacji Polski" w połowie trzeciej dekady XXI wieku bardziej bruździ w CV, niż je wzbogaca. To nie jest w tym momencie prestiżowa funkcja, o którą ceniący się trenerzy będą się ubiegać. Kandydaci wykruszają się jeden po drugim, co mówi samo za siebie.
Maciej Skorża, który miał być faworytem prezesa PZPN (więcej TUTAJ i TUTAJ), przypomniał sobie, że umów trzeba dotrzymywać i postanowił wykazać się lojalnością wobec Urawy Red Diamonds. Najbardziej utytułowany polski trener jest przykładem na to, że z wiekiem nabiera się szlachetnych cech.
W 2005 roku rozwiązał przecież kontrakt z Amiką, w której dostał pierwszą szansę w Ekstraklasie, by skupić się na roli asystenta Pawła Janasa przed startem w MŚ 2006. A dwa lata później ważna umowa z Groclinem Dyskobolią Grodzisk Wlkp. nie przeszkodziła mu w rozmowach z Wisłą Kraków. Bogusław Cupiał musiał wykupić go od Zbigniewa Drzymały.
Ale absolutnie nie dziwię się Skorży, że odmówił. Trener z taką pozycją nie musi wskakiwać do pociągu pędzącego w przepaść. Nie musi przejmować drużyny w połowie eliminacji, które po dwóch pierwszych meczach pod jego wodzą mogą być przegrane. A furtki w postaci barażu z trzeciego miejsca jak przy Euro 2024 tym razem nie ma.
53-latek ma jeszcze sporo czasu, by nie podzielić losu Henryka Kasperczaka i w końcu poprowadzić kadrę. Nawet przeczekanie drugiej kadencji Kuleszy nie będzie dla niego zbyt dużym poświęceniem. A wchodząc za cztery lata do umeblowanego od nowa PZPN, może mieć mocniejszą pozycję negocjacyjną. Być kartą przetargową kandydata na następcę Kuleszy i twarzą zmian.
Nic dziwnego w tym, że Skorża miał być numerem jeden dla PZPN. 53-latek z 31-letniem doświadczeniem w zawodzie to marzenie każdego działu HR. Mam jednak podstawy, by nie ufać temu procesowi rekrutacyjnemu Kuleszy. Zarówno patrząc przez pryzmat poprzednich wyborów, jak i na to, co dzieje się teraz.
Cóż szkodzi obiecać?
Wcześniej realizował cele krótkoterminowe. Po dezercji Paulo Sousy i przed barażami o MŚ 2022 potrzebował specjalisty od wygrywania pojedynczych meczów, więc sięgnął po Michniewicza. Zatrudnieniem Fernando Santosa ugasił wizerunkowy pożar po MŚ 2022, bo trenera z takim CV jak Portugalczyka polska piłka nie widziała. A Probierz pasował do straceńczej misji przejęcia zespołu po Santosie.
Długoterminowo te decyzje prowadziły do katastrofy. Prezes PZPN zatrudnia selekcjonera od kryzysu do kryzysu. Teraz też wybiera kogoś, kogo może rzucić na pożarcie już za pięć miesięcy, gdy skończą się el. MŚ 2026. I cyrk zacznie się od nowa.
Kulesza sprawia wrażenie łowcy głów prowadzącego szeroko zakrojoną rekrutację, ale to jakieś szachy 5D. Tylko w rozumieniu prezesa PZPN. Po przepuszczeniu przez odpowiedni filtr to tylko łatwe do odczytania mylenie tropów, puszczanie "wrzutek"... Gdy się temu bliżej przyjrzeć, to więcej w tym PR-u i gry na siebie niż realnych działań. To budowanie alibi, a nie poszukiwania selekcjonera - jak głosił przebój czerwcowego zgrupowania - "dla dobra reprezentacji".
Najpierw prezes PZPN mówił, że skupia się na trenerach dostępnych na rynku, czyli takich bez kontraktu, tymczasem pięć dni później PZPN wskazuje Skorżę, czyli obiekt westchnień polskich kibiców, ale jednocześnie trenera związanego kontraktem.
Trudno mi sobie wyobrazić, że władze Urawy Red Diamonds w trakcie udziału w Klubowych Mistrzostw Świata chciałyby w ogóle rozmawiać z PZPN o oddaniu swojego trenera. A jeszcze trudniej to, że sam Skorża zaprzątał sobie głowę na serio rozmowami z PZPN, kiedy brał udział w klubowym mundialu. Jest zbyt dużym profesjonalistą, zbyt poważnym człowiekiem i bez cienia desperacji, by się w to uwikłać.
Grono się zawęża
Za kilka tygodni Kulesza powie jednak, że podjął starania o zatrudnienie Skorży, ale spotkał się z odmową. Będzie miał argument na swoją obronę. Po tym jak faworyt podał Kuleszy przez Ocean "czarną polewkę", pojawiła się "wrzutka", że nowym faworytem jest Jerzy Brzęczek. I to od razu w konfiguracji z Łukaszem Piszczkiem i Jakubem Błaszczykowskim.
W domyśle: to trio miałoby zrównoważyć, by nie powiedzieć: "ujarzmić", Lewandowskiego. To oczywiście była sonda. Zaadresowana tyleż do kibiców, co do "Lewego", który nie miał po drodze z Brzęczkiem. Temat szybko uciął jednak Piszczek, którego o zdanie nikt chyba nie zapytał. Więcej TUTAJ.
Zresztą, Błaszczykowski też, mówiąc dyplomatycznie, korzysta dziś z zasłużonej piłkarskiej emerytury i raczej nie pali się do wejścia w buty Olivera Bierhoffa czy Tomasza Iwana, jakie niektórzy chcieliby mu uszyć. A zatrudnienie samego Brzęczka nie jest już tak atrakcyjne z wizerunkowego punktu widzenia.
Brzęczek mógł się czuć medialnym faworytem przez kilka dni, a we wtorek kolejnym po Skorży kandydatem, który według przecieków z Bitwy Warszawskiej 7, był wysoko na liście PZPN, sam się wypisał z castingu. Mowa o Koście Runjaiciu, który postanowił przedłużyć kontrakt z Udinese. Więcej TUTAJ.
Nie wykluczam, że przez media przetoczy się jeszcze sprowokowana przez PZPN dyskusja o Marku Papszunie, która od początku będzie pozbawiona sensu, ale da federacji kolejną "podkładkę". Na dziś grono potencjalnych selekcjonerów, nie licząc tych, którzy ślą swoje CV do PZPN, mocno się zawęziło.
W zasadzie tworzą je teraz Jan Urban, Jacek Magiera, Adam Nawałka i Nenad Bjelica. Czyli w komplecie szkoleniowcy zgłaszający swoją gotowość do zastąpienia Probierza od chwili, gdy ten zamknął swój gabinet od zewnątrz.
Powiedzmy sobie szczerze, z całą sympatią i uznaniem dla tych szkoleniowców, nie jest to "Fantastyczna czwórka" z uniwersum Marvela. A Kulesza, który czas na wybór następcy Probierza dał sobie aż do połowy lipca, działa na swoją obronę, ale na szkodę przyszłego selekcjonera.
Skoro ostatecznie sięgnie po kogoś, kto był dostępny od samego początku, to po pierwsze, zabiera mu miesiąc pracy, a po drugie, osłabia jego mandat. Prezes PZPN sam zakiwa się w swojej rekrutacyjno-pr-owej grze. Dalsze zwlekanie z decyzją sprawi wrażenie, że nominant nie był pierwszym wyborem, tylko opcją B albo i C.
Jak wobec przyjmie go szatnia? Szatnia złożona przede wszystkim z piłkarzy z osobowościami bezobjawowymi z zapałkami, którymi - jak to duże dzieci - bawią się i podpalają lont pod kolejnymi selekcjonerami?
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty