Po pierwszej połowie meczu Lechii Gdańsk z Lechem Poznań można było napisać, że Szymon Weirauch jest bohaterem gospodarzy. Bronił jak natchniony (poradził sobie m.in. ze strzałem Mikaela Ishaka z rzutu karnego), a ponadto sprzyjało mu szczęście i zawodnicy "Kolejorza" nie potrafili trafiać w bramkę.
Jednak w drugiej połowie karta się odwróciła. Weirauch nie popisał się bramce na 2:2. Interweniował tak nieporadnie po centrostrzale Filipa Szymczaka, że wbił sobie piłkę do własnej bramki i ostatecznie zapisano mu trafienie samobójcze.
- Nie jest to przyjemne uczucie. Prowadzisz 2:0, wychodzisz na drugą połowę i dostajesz cztery bramki. Musi być lepiej w kolejnych meczach, nie chcę już stracić czterech bramek - powiedział Weirauch w strefie mieszanej.
Bramkarz Lechii odniósł się do swojej interwencji przy zagraniu Szymczaka. - Myślę, że piłka mogła nie lecieć w kierunku bramki. Chciałem pomóc zespołowi i przeciąć to podanie. Nie trafiłem, zdarza się - powiedział.
ZOBACZ WIDEO: Przerażające sceny w trakcie meczu. Piłkarze padli na murawę
- Nie wiem z czego to wynika. Może za bardzo chciałem i wyszło nie tak, jak powinno? - zastanawiał się Weirauch.
Przed tygodniem w Zabrzu w bramce Lechii stanął Bohdan Sarnawśkyj. Nie zachwycił, a ponadto na jednym z treningów doznał poważnej kontuzji i między słupki wskoczył Weirauch. Nie wiadomo jednak czy utrzyma miejsce w składzie, bo sobotnie spotkanie z perspektywy trybun oglądał już Muhamed Sahinović, który ma być wypożyczony z Rakowa Częstochowa.
- Ciężko jest złapać regularność, ale jestem profesjonalistą. Jestem w klubie po to, by być gotowym w każdym momencie. Poza tym uważam, że obaj wyglądamy bardzo dobrze w treningu. Mamy naprawdę zaciętą rywalizację na pozycji bramkarza - stwierdził Weirauch.
Dodał też, że trener John Carver nie określił, kto jest numerem jeden.
- Nie było takiej rozmowy. Cały czas walczymy o skład i musimy udowadniać swoją wartość - przyznał golkiper gdańskiej drużyny.
- Musimy cały czas pracować nad defensywą, pokazywać większy charakter i przede wszystkim nie dopuszczać do tak dużej liczby strzałów przeciwnika - podsumował Weirauch.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty