W pierwszych momentach spotkania nie zanosiło, że piłkarze Śląska Wrocław przegrają z Jagiellonią Białystok. Początkowo to wrocławianie mieli inicjatywę, lecz z upływem czasu to goście zaczęli sobie coraz śmielej poczynać na murawie. - Myślę, że pierwsza połowa przesądziła o tym, że zagraliśmy słabo - takie jest moje zdanie. Nie tak jak sobie zakładaliśmy. Dwie bramki stracone, szkoda, że nie udało nam się doprowadzić do remisu, bo były ku temu okazje. Myślę, że gdybyśmy doprowadzili do wyrównania to moglibyśmy się jeszcze pokusić o tą bramkę zwycięską - stwierdził po potyczce Mariusz Pawelec, obrońca Śląska Wrocław.
Skąd wynikała słaba dyspozycja piłkarzy prowadzonych przez Ryszarda Tarasiewicza? Zielono-biało-czerwoni zarzekają się, że nie byli stremowani, ani nie bali się przeciwnika. - Mogliśmy się bać i tremować w pierwszym meczu. Myślę, że przyczyną porażki nie była bojaźń ani trema. Ciężko mi powiedzieć co było powodem porażki. Wyciągniemy z tego wnioski. Jesteśmy na pewno źli na siebie i zrobimy wszystko, żeby za tydzień wygrać mecz - wyjaśnił gracz formacji defensywnej.
Pawelec na gorąco nie potrafił także powiedzieć, kto popełnił błąd i nie upilnował Remigiusza Jezierskiego, który po rzucie rożnym zdobył drugą bramkę dla Jagiellonii. - Nie wiem czyj to błąd, że Remigiusz Jezierski był niepilnowany w polu karnym. Będziemy analizować mecz i te utracone bramki, i wtedy trener powie kogo to był błąd. On jest od tego, aby wytykać nam błędy - zakończył piłkarz.