Twierdza znów padła - relacja z meczu Śląsk Wrocław - Lechia Gdańsk

Miłego złego początki - mogą myśleć kibice Śląska Wrocław. Podopieczni Ryszarda Tarasiewicza prowadzili już z Lechią Gdańsk 1:0 i mieli świetną okazję na podwyższenie wyniku. Gdańszczanie najpierw jednak doprowadzili do remisu, a później zdobyli zwycięskie trafienie. Mecz był emocjonujący i mógł się podobać licznie zgromadzonej publiczności.

Już początek pojedynku Śląska z Lechią zapowiadał, że będzie to ciekawe widowisko. Obydwa zespoły od razu ruszyły do ataku na bramkę rywala. Już w 7. minucie padł pierwszy gol. Po kombinacyjnej akcji, którą rozpoczął Piotr Ćwielong, potem wziął w niej udział Vuk Sotirović, a sam koniec futbolówkę w siatce umieścił Łukasz Madej. Było to pierwsze trafienie tego piłkarza dla drużyny z Wrocławia.

Trzy minuty później powinno być 2:0. Madej świetnie odegrał do Sotirovica, który miał przed sobą tylko golkipera i trafił... prosto w niego. - Prowadziliśmy, później mogliśmy prowadzić 2:0, a przegraliśmy mecz - stwierdził po spotkaniu Madej. Niewykorzystane okazje się mszczą - mówi piłkarskie porzekadło. - Po stracie gola nie oddaliśmy pola rywalowi - komentował po meczu Marcin Kaczmarek z Lechii. Minęła minuta po akcji Madeja z serbskim napastnikiem, a Lechiści doprowadzili do wyrównania. Kaczmarek ładnie pobiegł lewym skrzydłem, zagrał w pole karne. Tam Mariusza Pawelca uprzedził Ivans Lukjanovs i umieścił futbolówkę w siatce.

Po tym golu tempo meczu cały czas było wysokie. Akcja przenosiła się raz pod jedną, raz pod drugą bramkę. W 23. minucie znów okazję miał Sotirović. Lechia odpowiedziała blisko dziesięć minut później. Lukjanovs zakręcił obrońcami gospodarzy w polu karnym i huknął na bramkę. Futbolówka odbiła się od poprzeczki... W samej końcówce tej odsłony pojedynku szansę miał jeszcze Ćwielong, ale jego uderzenie w ostatniej chwili zablokował Hubert Wołąkiewicz.

Druga połowa zaczęła się od groźniejszych ataków Śląska. Najpierw Pawła Kapsę strzałem z rzutu wolnego próbował zaskoczyć Sebastian Mila, później znów świetną okazję zmarnował Sotirović. Dwukrotnie strzelał on na bramkę mając przed sobą tylko Kapsę - dwukrotnie lepszy okazał się golkiper Lechii.

Wydawało się, że bramki obu ekip stały się już zaczarowane i więcej goli nie ujrzymy. W 74. minucie Pawelec sfaulował jednak w polu karnym Tomasza Dawidowskiego, a sędzia bez wahania wskazał na "wapno". - Uważam, jestem przekonany, bo to widziałem, że druga bramka dla Lechii padła ze spalonego. Z tego się wzięła żółta kartka, a jeżeli już to czerwona dla Pawelca - mówił po meczu Ryszard Tarasiewicza. Według trenera Śląska Dawidowski zanim został sfaulowany, był na pozycji spalonej.

Rzut karny pewnie wykorzystał jednak Wołąkiewicz i Lechiści wyszli na prowadzenie. Gospodarze rzucili się do odrabiania strat, jednak nie zdołali już doprowadzić do wyrównania. Śląsk Wrocław przegrał drugie spotkanie z rzędu na własnym boisku. Lechia natomiast odniosła pierwsze zwycięstwo po przerwie zimowej. - Z przebiegu meczu byliśmy o tą jedną bramkę lepsi - powiedział na konferencji prasowej Tomasz Kafarski, trener drużyny z Gdańska. - Moje zdanie jest takie, że Lechia nie zasłużyła na zwycięstwo - stwierdził natomiast Ryszard Tarasiewicz. Nie zmienia to jednak faktu, że trzy punkty pojechały do Gdańska.

Śląsk Wrocław - Lechia Gdańsk 1:2 (1:1)

1:0 - Madej 7'

1:1 - Lukjanovs 11'

1:2 - Wołąkiewicz (k.) 74'

Składy:

Ślask Wrocław: Kelemen - Wołczek, Celeban, Fojut (77' Szewczuk), Pawelec, Madej, Sztylka, Mila (65' Ulatowski), Dudek, Ćwielong, Sotirović.

Lechia Gdańsk: Kapsa - Bąk, Wołąkiewicz, Kozans, Mysona, Laizans, Surma, Nowak (85' Pietrowski), Lukjanovs (89' Wiśniewski), Dawidowski (93' Piątek), Kaczmarek.

Żółte kartki: Ćwielong, Pawelec (Śląsk) oraz Dawidowski (Lechia).

Sędzia: Sebastian Jarzębak (Piekary Śląskie).

Widzów: 7000.

Ocena meczu: 4,5. Spotkanie mogło się podobać. Toczone było w szybkim tempie, dużo było sytuacji podbramkowych. Emocje towarzyszyły kibicom do samego końca.

Komentarze (0)