Śmiało można powiedzieć, że w walce o mistrzostwo Polski zostały już tylko Wisła Kraków oraz Lech Poznań. Aby włączyły się do niej Ruch Chorzów i Legia Warszawa, musiałby się wydarzyć jakiś kataklizm w szeregach dwóch pierwszych zespołów. Już za tydzień odbędzie się spotkanie Białej Gwiazdy z Kolejorzem, które w dużym stopniu może odpowiedzieć na pytanie kto zostanie mistrzem Polski.
Zanim jednak do niego dojdzie Wisła ma do rozegrania mecz ze Śląskiem. Po raz pierwszy w tym roku krakowianie zagrają swoje spotkanie po Lechu. Do tej pory to poznaniacy grali pod presją, znając wynik Wisły. - Pierwszy raz zdarzyło się tak, że to my czekamy i wygodnie możemy usiąść z rodzinami przed telewizorem. Teraz niech oni się martwią. Cały czas my mieliśmy gorsze pole wyjściowe, bo graliśmy w niedzielę. To nie było fair, ale nie myśleliśmy o tym. Teraz na szczęście oni mają ból głowy - mówi Krzysztof Kotorowski, bramkarz Lecha.
Faworytem sobotniego spotkania są oczywiście podopieczni Henryka Kasperczaka. Większych nadziei na niespodziankę nie ma Jacek Zieliński, który na konferencji prasowej po meczu Lecha z Arką Gdynia mówił, że jego zespół ma cztery punkty straty do Wisły. Poprawiany, że obecnie jest to jedno oczko, odpowiadał: - Mówię o sobotnim wieczorze. Teraz to jest science-fiction, a ja jestem realistą - nie pozostawia złudzeń trener Kolejorza.
Zawodnicy Lecha liczą jednak, że Śląsk zdoła wyrwać Wiśle punkty i pozwoli lechitom w przyszłym tygodniu walczyć o pozycję lidera. - Do tego spotkania został jeszcze tydzień i w tej chwili to Wisła ma problemy, bo w sobotę rozgrywa ważny mecz dla układu tabeli - mówi Grzegorz Wojtkowiak.
Poznaniacy liczą na potknięcie głównego rywala w walce o mistrzostwo Polski, ale na co dzień nie kalkulują, lecz skupiają się na swojej grze. Krakowianie w ostatnich meczach zaczęli zwyciężać, ale ich gra pozostawia wiele do życzenia. W sobotę z pewnością będą myśleć o zmniejszającej się przewadze nad Lechem i zrobią wszystko, aby zainkasować trzy punkty. - Wisła będzie pod presją, bo gra dzień później od nas. My nie liczymy na nich, tylko na siebie i bezpośredni mecz w Krakowie - mówi Dimitrije Injac, który z doświadczenia wie, że po spotkaniu rywala gra się trudniej. - Na pewno presja jest odczuwalna. Podobnie było, gdy my graliśmy w niedzielę, a oni w piątek.