Tomasz Kozioł: Za Jagiellonią już prawie półmetek rundy wiosennej. Czujecie, że 23 maja możecie trafić do piłkarskiego raju?
Tomasz Frankowski (napastnik Jagiellonii Białystok): Wszystko jest możliwe. Biorąc pod uwagę pozytywny aspekt tego sezonu, wszyscy zastanawiamy się jak długo utrzymamy formę i czy najbliższy miesiąc pociągniemy tak jak sobie życzymy. W tym czasie rozegramy siedem meczów ligowych i ewentualnie dwa w Pucharze Polski. Jest to duża dawka, mocne natężenie i liczymy, że zrealizujemy nasze marzenia, czyli zajmiemy siódme miejsce i zdobędziemy krajowy puchar.
Od kilku spotkań gra Jagi zaczęła być ładna dla oka, jak również efektywna. Odpaliliście już na dobre?
- Wydaje mi się, że również jesienią graliśmy efektowne spotkania, z przewagą tych porywających w Białymstoku. Zimą przybyło do nas czterech nowych chłopaków, co wzmocniło konkurencję i poprawiło jakość gry. Stąd wzięły się również dobre występy na wyjazdach.
Obecnie zespół występuje zazwyczaj z Tomaszem Frankowskim na szpicy. Lepiej gra się panu z partnerem w ataku, czy nie ma to dla pana większego znaczenia?
- To zależy. U siebie zazwyczaj gramy dwójką z przodu, a na wyjazdach trener preferuje występy z jednym napastnikiem. Zapewne z ostrożności decyduje się wystawiać pięciu piłkarzy w drugiej linii. Praktycznie we wszystkich spotkaniach mamy przewagę posiadania piłki - to oznacza, że pomoc swoje zadania wykonuje bez zarzutu. Jeśli bramek nie strzelają napastnicy, to wchodzący z drugiej linii zawodnik też potrafi skutecznie wykończyć akcję.
Ekstraklasa SA ustaliła nowy terminarz. W najbliższym czasie będziecie grać praktycznie co trzy dni. To dla was dobra wiadomość?
- Myślę, że każdy piłkarz woli grać w meczach o stawkę niż trenować. Od grudnia do marca mieliśmy tylko zajęcia we własnym gronie. Wiemy, że w czerwcu i lipcu również będą tylko treningi, więc każdy powinien być z tego powodu zadowolony. W tym czasie kontuzje i kartki są nieuniknione i właśnie w takich momentach ważna jest liczna kadra. Lepiej byłoby rozłożyć te spotkania na drugą połowę maja, nie bynajmniej z powodu zmęczenia, lecz kosztów. Kibice w tym czasie będą musieli zbierać fundusze na spotkania, które rozgrywane będą w krótszych odstępach.
W poniedziałek mecz z Legią. Chyba nie czeka was zbyt trudne zadanie, jeśli spojrzy się na ostatnie wyniki obu drużyn.
- Zależy jak się na to spojrzy - czy jedziemy tam po punkt, czy po zwycięstwo. Legia jest faworytem, Legia walczy o drugie lub trzecie miejsce i gra przed własną publicznością... co niekoniecznie jest jej atutem. Własne boisko jednak zawsze w jakimś stopniu pomaga. My jedziemy w roli pretendenta, który czuje się dobrze, i który chce wygrać.
Jak pan myśli - co jest przyczyną gorszej dyspozycji Wojskowych w tym sezonie?
- Na szybko analizując, wydaje się, że cięższy tok przygotowań pod wodzą byłego trenera Jana Urbana, niezadowolenie kibiców i dezaprobata przy Łazienkowskiej, a także fatalna murawa, na której swoje mecze w marcu rozgrywał zespół ze stolicy. To wszystko nałożyło się na siebie i drużyna nie zaczęła tak jak trzeba. Zwolniono trenera, doszła dodatkowa presja po porażce z Odrą i spirala nakręciła się w negatywnym kierunku. Ostatnio Legia wygrała w Gdańsku z Lechią i aby wyjść na prostą, musi w poniedziałek dopisać sobie w tabeli kolejne trzy oczka.
Pana recepta na pokonanie Legii?
- Nie analizowaliśmy jeszcze gry warszawiaków, ale myślę, że kluczem do sukcesu będzie uważna gra w defensywie - taka jak w ostatnich meczach - i dorzucenie czegoś z przodu czy to w 70., czy nawet w 80. minucie. Myślę, że w końcowym rozrachunku nawet bezbramkowy remis nie będzie zły.