Tuż po losowaniu par półfinałowych na spotkanie Atletico Madryt z Liverpoolem patrzono głównie przez osobę Fernando Torresa. Hiszpański snajper The Reds jest bowiem wychowankiem ekipy z Estadio Vicente Calderon i przy każdej okazji podkreśla swoje przywiązanie do czerwono-białych barw madryckiego klubu. 26-letni napastnik w miniony weekend poddał się operacji prawego kolana i niewykluczone, że w tym sezonie nie wróci już do gry. Torres może mówić o sporym pechu, bowiem już drugi raz z rzędu z powodu kontuzji przechodzi mu obok nosa występ przeciwko macierzystemu klubowi. Tak było również w minionym sezonie, kiedy The Reds rywalizowali z Rojiblancos w fazie grupowej Ligi Mistrzów.
- Strata Fernando na oba mecze jest dla nas dużym rozczarowaniem - przyznaje Rafa Benitez i dodaje: - W rozgrywkach europejskich jesteśmy mocni i nie jest łatwo nas pokonać. My z kolei możemy wygrać z każdym. Słowa opiekuna The Reds nie znajdują jednak pełnego pokrycia w rzeczywistości. Wszak w dwóch ostatnich rundach Ligi Europejskiej liverpoolczycy w rewanżach przed własną publicznością musieli odrabiać strat z pierwszych wyjazdowych spotkań... Kto wobec absencji Torresa będzie się zatem troszczył o zdobywanie bramek? Wszystko wskazuje na to, że będzie to David N'gog. 20-letni Francuz zdobył w tym sezonie w sumie 8 bramek dla Liverpoolu, z czego dwie w europejskich pucharach. Angielscy komentatorzy zarzucają mu, że nie potrafi wypełnić luki po Torresie, ale Benitez staje w obronie swojego podopiecznego: - Wszyscy oczekują, że będzie grał, jak Fernando. On jest całkiem innym typem zawodnika, ale również potrafi zdobywać gole. Jest młody, stara się i mam do niego pełne zaufanie.
Oprócz Torresa, Rafa Benitez nie będzie mógł skorzystać z kontuzjowanych Fabio Aurelio, Emiliano Insuy i Martina Skrtela oraz pauzującego za kartki Alberto Riery. W podróż do stolicy Hiszpanii ekipa Liverpoolu udała się drogą lądową, a oficjalna konferencja prasowa z udziałem Beniteza odbyła się, gdy pociąg był w okolicach Bordeaux. Menedżer The Reds połączył się bowiem z dziennikarzami za pomocą wideokonferencji. - Mam duże doświadczenie z długimi podróżami. Wielu piłkarzy w czasie podróże spało i to jest korzystne - tłumaczył Hiszpan. Do Madrytu The Reds udali się po odniesieniu przekonującego ligowego zwycięstwa nad West Ham United 3:0.
Atletico przystąpi natomiast do pierwszego półfinału mając za sobą serię trzech porażek z rzędu. Podopieczni Quique Sanchez Floresa przegrali ostatnie spotkania z Espanyolem Barcelona, Xerez oraz Villarreal i na 5 kolejek przed końcem sezonu nadal są realnie zagrożeni spadkiem z La Liga. O niebo lepiej niż na krajowym podwórku, Rojiblancos spisują się na arenie europejskiej. - Musimy odzyskać formę, która dała nam awans do tej fazy rozgrywek. To będzie kluczowe - nie ukrywa Flores. Jego zespołowi może być o to trudniej, ponieważ w pierwszym półfinale za nadmiar żółtych kartek nie wystąpi Sergio Aguero. - Szkoda, że Torres nie będzie mógł zagrać. Wszyscy wiemy, jak bardzo zależało mu na występie na Vicente Calderon. Jednak trzeba zaznaczyć, że brak Aguero jest dla nas stratą tego samego rodzaju. Zawodnicy ich pokroju robią różnicę, zwłaszcza na własnym terenie.
Rojiblancos stoją przed szansą na wywalczenia prawa gry w pierwszym finale od 1986 roku, ale ich opiekun studzi nadzieje kibiców, którzy liczą na wyeliminowanie Liverpoolu: - Nie widzę żadnego wyniku pierwszego spotkania, który mógłby zapewnić nam spokojny wyjazd do Liverpoolu. Anfield Road jest mało komfortowym miejscem do gry, a Liverpool jest zespołem, który zawsze walczy i rozgrywa tam dobry mecz. Szanse w tej rywalizacji wynoszą pół na pół. Pocieszeniem dla kibiców stołecznej ekipy może być fakt, że jeszcze nigdy w historii swoich występów w europejskich pucharach Atletico nie przegrało na Vicente Calderon z angielskim zespołem.
O ile Liverpool jest jednym z najbardziej utytułowanych klubów w historii europejskich rozgrywek(w sumie 11 laurów!), a Atletico Madryt i Hamburger SV mają na koncie pojedyncze triumfy na arenie europejskiej, to za kopciuszka wśród półfinalistów pierwszej edycji Ligi Europejskiej uznać trzeba Fulham Londyn. Cottagers stoją przed szansą na wywalczenie historycznego awansu do finału europejskiego pucharu (nie licząc drugorzędnego i nieistniejącego już Pucharu Intertoto). Ekipa z zachodniego Londynu jest największą niespodzianką Ligi Europejskiej. Lista drużyn, które podopieczni Roy'a Hodgsona w drodze do półfinału odprawili z kwitkiem robi wrażenie - Szachtar Donieck, Juventus Turyn i WfL Wolfsburg. Dodatkowo w fazie grupowej jak równy z równym walczyli z Romą, która w tym sezonie może przerwać hegemonię Interu Mediolan w Serie A. Motorem napędowym Fulham jest Bobby Zamora. Napastnik reprezentacji Anglii strzelił w Lidze Europejskiej już 6 bramek, z czego 4 już w spotkaniach fazy pucharowej, walnie przyczyniając się do awansów drużyny do kolejnych rund.
Piłkarzy Fulham motywuje więc możliwość zapisania się złotymi zgłoskami w historii klubu, ale i samej Ligi Europejskiej, jako finalista pierwszej edycji rozgrywek. Jeszcze większą motywacją mają natomiast zawodnicy Hamburgera SV. To właśnie na ich obiekcie - HSH Hamburg Arena - 12 maja rozegrany zostanie pierwszy w historii finał Ligi Europejskiej. Podopieczni Bruno Labbadii nie wyobrażają sobie, by tuż przed metą wypaść z wyścigu. - Jest trochę dodatkowej presji, ale to pozytywna presja. Kiedy masz okazję zagrać w finale na własnym stadionie, możesz wykorzystać to jako motywację. To całkiem inna sytuacja niż granie na obcym obiekcie - tłumaczy Mladen Petrić, którego akurat zabraknie w pierwszym półfinałowym spotkaniu z powodu kontuzji. W związku większy ciężar zdobywania bramek spocznie na Ruudzie van Nistelrooy'u. Holenderski snajper będzie mógł sobie przypomnieć czasy swojej gry w Premier League, kiedy w barwach Manchesteru United w 9 spotkaniach przeciwko Fulham zdobył w sumie aż 10 bramek! - Wszyscy wiemy jeszcze z Premiership, jak dobrym zawodnikiem jest Ruud, jak wiele bramek strzela i jak groźny jest. Dalej tego nie zatracił, ponieważ wciąż gra dla jednej z najlepszych drużyn. Nie zastanawiałem się nad nim w Realu Madryt, ale teraz w Hamburgu musi wykonywać dobrą pracę, skoro drużyna ma tak udany sezon - komplementuje Holendra obrońca Fulham, Paul Konchesky.
Szkoleniowiec triumfatora ostatniej edycji Pucharu UEFA, Mircea Lucescu twierdzi jednak, że po końcowy sukces w premierowym wydaniu Ligi Europejskiej sięgnie właśnie Fulham. Rumuński trener o sile Wieśniaków przekonał się 1/16 finału rozgrywek, kiedy jego Szachtar Donieck musiał uznać wyższość londyńczyków. - Fulham może tego dokonać nawet jeśli zagra z Liverpoolem, czy z Atlético Madryt, ponieważ z każdym meczem gra coraz lepiej. Od samego początku stają się coraz silniejsi. Są dobrym, bardzo dobrze zorganizowanym zespołem i mają znakomitego trenera.Zdaję sobie sprawę, że Fulham osiąga takie wyniki ponieważ ich trenerem jest Roy Hodgson. To strateg i trener zwracający uwagę na taktykę, który bardzo dobrze rozumie piłkarzy. On wie wszystko o piłce nożnej i jest niezwykle doświadczony.
***
Atletico Madryt - Liverpool FC / czw. 22.04.2010 godz. 21:05
Hamburger SV - Fulham Londyn / czw. 22.04.2010 godz. 21:05