Kibice Portowców czekali na ligowe zwycięstwo swoich ulubieńców od 11 listopada, kiedy odprawili oni z kwitkiem GKP Gorzów Wlkp. W sobotę Pogoń przełamała tę fatalną passę, pokonując w Łęcznej Górnika 3:0. Mimo to Piotr Mandrysz twardo stąpa po ziemi. - Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Potrzebujemy kolejnych zwycięstw, aby ci chłopcy znowu zaczęli grać tak, jak ich na to stać - ocenia trener szczecińskiej jedenastki.
Słaby start Pogoni na wiosnę to jedna z największych niespodzianek I ligi. Pokładano olbrzymie nadzieje w beniaminku, który obecnie próbuje wrócić na właściwe tory. - Przed sezonem byliśmy traktowani jako zespół, który będzie walczył o utrzymanie. Wspaniała runda jesienna spowodowała, że z roli średniaka staliśmy jednym z kandydatów do awansu. Początek wiosny to brutalnie zweryfikował i teraz zobaczymy, jak będzie dalej - uważa szkoleniowiec Portowców.
Sporo zaskakujących wyników spowodowało, że liga wyrównała się. Obecnie nawet drużyna zajmująca 8. miejsce w tabeli musi mocno walczyć, aby uchronić się przed degradacją. Przełamanie Pogoni nastąpiło więc w najlepszym dla niej momencie. - Sytuacja jest tak zagmatwana, że po pierwszych pięciu spotkaniach chcieliśmy przede wszystkim zdobyć trzy punkty, żeby zapewnić sobie utrzymanie. Myślę, że te 40 punktów jest bezpieczną granicą. Zobaczymy, na co będzie nas stać w dalszej części rozgrywek, bo rywale nie śpią, dół tabeli "robi" punkty. Z jednego z kandydatów do awansu nagle staliśmy się zespołem, który musiał też spoglądać za siebie - przyznaje trener Mandrysz.