10 minut Błąda: wymuszenie rzutu karnego i czerwona kartka

Nie tak mecz przeciwko Śląskowi Wrocław wyobrażał sobie Adrian Błąd. Na murawie zameldował się w 71. minucie, a 10 minut później wyleciał z boiska. Wywalczył w międzyczasie rzut karny, który ostatecznie został anulowany. Za symulowanie dostał żółtą kartkę.

Marek Bajor jako pierwszego z rezerwowych do gry desygnował właśnie Adriana Błąda. 19-latek miał dokładnie 19 minut aby zaprezentować się przed lubińską publicznością. Ostatecznie w 81. minucie skończył się dla niego mecz, ponieważ dostał czerwoną kartkę. - Dla mnie jest to tym bardziej wielki cios, ponieważ jestem wychowankiem Zagłębia i cały sezon czekałem na ten mecz - mówił po spotkaniu wyraźnie smutny gracz lubinian. - Chwała kibicom, że dopingowali nas przez 90 minut. Przykro mi, iż musiałem zejść z boiska i osłabiłem zespół.

Już 120 sekund po wejściu na boisko Błąd dostał dobre podanie i znalazł się sam na sam z Marianem Kelemenem. Pomocnik Miedziowych minął Słowaka, ale będąc tuż obok niego padł na murawę. Sędzia Mirosław Górecki bez wahania wskazał na "wapno". Piłkarze Śląska protestowali. W końcu Górecki zdecydował się anulować decyzję o podyktowaniu "jedenastki" - jak wykazały telewizyjne powtórki, słusznie.

Jak całą sytuację widział Błąd? - Możliwe, że za daleko wypuściłem sobie piłkę. Za daleko już ją miałem. Bramkarz wyszedł i po prostu padałem. Wyglądało na rzut karny. Sędzia najpierw go podyktował, a później anulował. Powiedział wprost, że w telewizji mówili, iż nie ma karnego. Zawodnik miejscowych dostał też żółtą kartkę za próbę wymuszenia rzutu karnego.

Tymczasem Zagłębie chwilę później zdobyło bramkę. Błąd miał też przy niej swój udział. W 81. minucie nadszedł dla niego zły moment. Ambitnie grający piłkarz chciał odebrać piłkę Antoniemu Łukasiewiczowi, wykonał ostry wślizg od tyłu. Sędzia gry nie przerwał, a dopiero minutę później wyrzucił z boiska Błąda. Czy słusznie? - Z jednej strony sędzia miał podstawę do dania mi kartki, bo wślizg był z tyłu, ale z drugiej nawet zawodnika Śląska nie dotknąłem. Przejechałem obok jego nóg, nawet go nie tykając. Zdziwiłem się, że arbiter mi dał żółtą kartkę. Zinterpretował to jako faul od tyłu - przyznał.

Zdziwiony na ławce trenerskiej był również Marek Bajor. - Wydawało się, że sędzia wszystko sobie wyjaśnił z Adrianem, ale po chwili pokazał mu drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę - powiedział na konferencji prasowej trener KGHM Zagłębia Lubin. Kilka minut po czerwonej kartce dla Błąda Śląsk zdobył bramkę wyrównującą za sprawą Sebastiana Mili. Czy zatem można mieć pretensje do Błąd? - Ja nie mam pretensji do chłopaka. Chciał jak najlepiej. Był zaangażowany. Czasami tak to bywa. Dopiero się uczy i nie jest powiedziane, że gdyby był na boisku, to nie stracilibyśmy bramki. Stało jak się stało. Mam nadzieję, że sam przemyśli pewne rzeczy, lecz ja go na pewno nie skreślam - podkreślił Bajor.

Pretensji nie mieli również kibice, którzy zaraz po zakończeniu meczu głośno skandowali jego imię i nazwisko. - Oni wierzą nas. Starają się nas dopingować, a my chcemy się odwdzięczać im za to na boisku. Dzisiaj powinniśmy im przynieść 3 punkty, ale wyszło jak wyszło - zakończył Adrian Błąd.

Komentarze (0)