Grzegorz Mielcarski: Życzę Lechowi mistrza, ale wierzę, że będzie nim Wisła

- Wisła musi liczyć na Iljana Micanskiego, który nie został zaakceptowany w Poznaniu. Życzę Lechowi, żeby był mistrzem, ale wierzę w to, że będzie nim Wisła - mówi przed ostatnią kolejką ekstraklasy Grzegorz Mielcarski - były reprezentant Polski, były dyrektor sportowy Wisły Kraków, a dziś komentator telewizyjny.

Na kolejkę przed zakończeniem sezonu Wisła i Lech Poznań zamieniły się miejscami na szczycie tabeli. Przez remis w derbach Biała Gwiazda straciła fotel lidera, a wskoczył na niego Kolejorz, który wygrał z Ruchem Chorzów. Wiślacy zwycięstwo stracili dopiero w ostatniej akcji meczu po samobóju Mariusza Jopa. - Wisła zdobyła bramkę po samobóju z Polonią Warszawa. Tak się mówi, że jak "żre", to już do końca. W tamtym momencie chyba nikt sobie nie wyobrażał, że Wisła może nie być mistrzem. To co kiedyś dostali bardzo łatwo, teraz łatwo oddali - zauważa Mielcarski. - Jeśli Lech już złapał ofiarę na ostatnim łuku, to może być jak Justyna Kowalczyk, która o czubek narty zdobyła złoto - dodaje były gracz FC Porto. Mielcarski zwraca uwagę na pewne pozaboiskowe aspekty łączące Zagłębie Lubin, Lecha Poznań i Wisłę Kraków: - Firmy związane z Zagłębiem i Wisłą łączą wspólne interesy. Tele-Fonika produkuje kable, a do tego potrzebuje miedzi KGHM. Poza tym do niedawna trenerem Zagłębia był Franciszek Smuda i on też ma coś do udowodnienia Lechowi. Poza tym jest dobrym przyjacielem Bogusława Cupiała. Micanski też chciałby pokazać, że bawi się w polskiej lidze, a w Lechu zbyt łatwo się go pozbyto.

Mielcarskiego wcale nie dziwi seria niespodziewanych rozstrzygnięć na finiszu rozgrywek, w których faworyci tracą punkty z teoretycznie słabszymi zespołami: - To nie jest moje zdanie. Przeczytałem to gdzieś, ale powtórzę: atrakcyjnością naszej ligi jest nieprzewidywalność. Utożsamiam się z tym. Nieprzewidywalność jest atrakcyjnością, ale na pewno jeszcze nie jakość. Są stadiony, jest więcej pieniędzy, ale jakość jest niższa - komentuje i przechodzi do konkretnych powodów takiego stanu rzeczy: - Mało jest ludzi, którzy mają możliwości i wiedzą w jaki sposób budować zespoły. Dzisiaj łatwo jest podpiąć się pod transfer Roberta Lewandowskiego i powiedzieć: ja odkryłem, ja wiedziałem, ja go chciałem. Kilku dyrektorów, kilku menedżerów tak mówiło. To dlaczego go nie brali? Tak samo ze Sławkiem Peszko. Lech potrafił zareagować, nie wiedząc, że postęp tych piłkarzy będzie aż tak gigantyczny. Pytanie czy są następni? Pewnie są potencjalni ich następcy, ale ktoś musi na nich postawić. Mówi się o Sobiechu, Sadloku, Wilczku. Zobaczymy czy oni są w stanie pójść do silniejszego zespołu i zrobić taki postęp jak Lewandowski i Peszko. Trzeba mieć pomysł. To nie jest proste, żeby zbudować zespół, usiąść przy piwie i patrzeć jak walczy o utrzymanie czy mistrzostwo. Może mówię ogólnikowo, ale wiadomo o co chodzi.

Lech Poznań po sezonie na pewno straci Roberta Lewandowskiego, który zasili Borussię Dortmund. To już niemal wpisane w tradycję osłabienie mistrza kraju przed walką o Ligę Mistrzów. - Żebyśmy nie zgrzytali zębami po pewnym czasie, że mamy zespół dobry na polskie warunki, a po mistrzostwie odejdzie dwóch, trzech kluczowych zawodników i będziemy się krzywić, że drużyna nie awansuje do Ligi Mistrzów - komentuje Mielcarski. Czy jednak w ogóle mistrza Polski stać na awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów? - Szanse są. Jeżeli trafia się na taki zespół jak Levadia, to obojętnie jak bardzo mistrz Polski jest słaby, nie mówmy, że nie ogra ekipy tego pokroju. Jeżeli miałby wylosować Atletico Madryt czy Panathinaikos Ateny, to powiem, że szanse są małe. Ale jeśli Levadia może starać się o awans do kolejnych faz pucharowych, jeśli Unirea Dana Petrescu jest w fazie grupowej Ligi Mistrzów i jeśli te drużyny nic w Europie nie mówią, to Legia, Wisła czy Lech też mogą wygrywać. Są miejsca dla takich zespołów w Lidze Mistrzów, ale Polacy nie potrafią na razie tego zrobić - tłumaczy srebrny medalista z IO w Barcelonie.

Mielcarski przed laty pełnił w Wiśle funkcję dyrektora sportowego. Nie sposób więc nie zapytać go o zdanie w sprawie ewentualnych transferów do Białej Gwiazdy. - Braki Wisły są w każdej formacji. Zresztą patrząc na ławkę rezerwowych Wisły, trudno znaleźć kogoś, kto mógłby wejść na boisko i podnieść jakość. Nawet Kirm nie wprowadził niczego świeżego. Kilku zawodników musi naprawdę mocno pracować, żeby znaleźć się w kadrze na kolejny sezon... Jednak czy ktoś pracuje nad transferami? Czy są jakieś plany? Chyba powrót pana Zdzisława Kapki ma temu służyć. Z drugiej strony dwóch innych skautów kończy pracę w klubie. Wcześniej czy później i raczej wcześniej niż później musi nastąpić szereg zmian. Czytam, że pan Bogdan Basałaj wróci do klubu, czyli coś tam się dzieje. Ale ja nie mam wiadomości na temat sposobu poszukiwania wzmocnień przez Wisłę - mówi Mielcarski.

- Dzisiaj mówi się, że w Polsce piłkarze coraz więcej zarabiają i łatwiej ściągnąć zawodnika, który może zarabiać 300-400 tysięcy euro rocznie. U nas to są bardzo duże pieniądze, a Kalu Uche - wszystkim nam dobrze znany - przedłuża kontrakt z Almerią za 950 tysięcy euro rocznie... Zespół z dolnych rejonów tabeli Primera Division... Wyobrażamy to sobie? A my myślimy, że za 300-400 tysięcy sprowadzimy wybitnych zawodników. Zbudowanie silnego zespołu jest o wiele trudniejsze niż jeszcze trzy lata temu. Trzeba mieć mocno rozbudowaną sieć skautów, żeby móc zaryzykować i kupić drugoligowego zawodnika. Wisła w ostatnich chwilach przed ligą sprowadziła Hristowa, co pokazuje, że nie wolno czekać do samego końca. Ileż ten Hristow zagrał? W Bełchatowie, a później coraz mniej. Tak nie można dokonywać transferów i wyrzucać pieniędzy.

Jednocześnie Mielcarski zdementował pogłoski o swoim powrocie do Wisły, ale przyznał, że coś na rzeczy było. - Za każdym razem, kiedy coś w Wiśle się dzieje, pojawia się temat mojego powrotu. Nie ma żadnej oferty. Niedawno coś było, ale propozycja nie padła...

Komentarze (0)