Artur Długosz: Była to chyba najszczęśliwsza porażka Arki Gdynia w tym sezonie?
Dariusz Pasieka: Zwycięska porażka. Nie tak mecz ze Śląskiem Wrocław miał się zakończyć. Ułożył on się nam od samego początku dobrze, kontrolowaliśmy grę. Tu mam trochę pretensje do chłopaków o to, że oddali inicjatywę drużynie Śląska. Niepotrzebny był rzut rożny, który spowodował wyrównanie. Tutaj straciliśmy kompletnie kontrolę, drużyna się pogubiła i przy okazji daliśmy sobie strzelić drugą bramkę, której jak uważam też nie powinniśmy stracić. Najważniejsze, że akurat ułożyło się w tej lidze tak, że wszyscy grali do końca - i Śląsk, Cracovia i Wisła Kraków. Dlatego te punkty, które już wcześniej zdobyliśmy dały nam utrzymanie w lidze.
Czy w momencie straty pierwszego gola pojawiła się chwila zwątpienia, chwila nerwówki?
- Właśnie, że nie. Miałem jakiś dziwny instynkt spokoju, bo wiedziałem gdzieś, że ta kolejka to nie jedyna, która może zadecydować o tym, że my z ligi spadniemy tylko po prostu cała praca jaką wykonaliśmy od początku, gdy przyszedłem do tej drużyny. Zespół wykonał ciężką pracę, bo wiedzieliśmy, że tylko ciężko pracując możemy się utrzymać w ekstraklasie.
Da się utrzymać w ekstraklasie młodymi zawodnikami…
- Udało nam się to jakoś. Przebudowując tą drużynę ryzykowaliśmy bardzo dużo, ale okazało się, że to ryzyko nam się opłacało. To jest chyba z tego wszystkiego najważniejsze. Cieszymy się wszyscy, że Arka Gdynia jako klub i miasto Gdynia będzie grała w ekstraklasie.
Drugi sezon z rzędu Arka broni się już przed spadkiem z ekstraklasy. Oczekiwania w Gdyni, zwłaszcza chyba już przed następnym sezonem, są większe.
- Myślę, że oczekiwania nie tylko kibiców, ale moje również, ponieważ niesamowicie dużo zdrowia kosztuje walka przed utrzymaniem. Nie zawsze będzie to szczęśliwy happy-end tak, jak w tej chwili. Musimy się więc zastanowić nad tym, co zrobić żeby posiadać lepszą drużynę. To nie jest rozmowa na obecną chwilę. Teraz cieszymy się tylko z tego, że udało nam się akurat we Wrocławiu mimo porażki utrzymać. Najpierw odpocznijmy, ochłońmy trochę i na pewno wspólnie z przewodniczącym Rady Nadzorczej Witoldem Nowakiem, Andrzejem Czyżniewskim, moją skromną osobą, postaramy się, żeby Arka Gdynia w przyszłym sezonie miała mocniejszą drużynę i takie mecze jak ze Śląskiem doprowadzimy do końca zwycięsko.
Wielu zawodnikom Arki kończą się kontrakty. Czy pan jako szkoleniowiec chce w przyszłym roku opierać kadrę tej drużyny na tych piłkarzach, którzy teraz są w Arce czy może nastąpi totalna zmiana składu?
- Oczywiście część tych chłopaków, którzy nas w klubie przekonali i zdecydowanie jakąś rolę odgrywali, na pewno dostanie kontrakty, nawet jak im się kończą. Obraliśmy taką politykę, że czekamy do samego końca co się będzie działo i tutaj jest teraz zadanie Andrzeja Czyżniewskiego. On zna nazwiska z którymi ma rozmawiać. To nie jest tak, że nie jesteśmy przygotowani, teraz nagle usiądziemy do stołu i będziemy się zastanawiali kto jest, a kto nie. Myślę dlatego, że fair postąpiliśmy w stosunku do tych chłopaków. Oni odpłacili nam się tym, że do końca też grali. Niektórzy myśleli, że nie będą walczyć, bo nie mają kontaktów. Okazało się, że wcale tak nie jest. Okazało się, że ta drużyna, jeżeli się w nią wierzy, pokazała profesjonalizm i do końca walczyła. Zwłaszcza Bartkowi Ławie zarzucano to że nie będzie grał, po tym jak wcześniej powiedział, że po tym sezonie nie zostaje w Gdyni. Okazało się, że biegał we Wrocławiu jak 18-sto latek. To są takie fajne zwycięstwa moje jako trenera. Tych chłopaków można było dalej zmotywować, dalej pokierować. Grali dla klubu i jakby nie patrzeć dla siebie - żeby zaprezentować się gdzieś dla nowego pracodawcy. Tak jak powiedziałem - my na pewno kilka nowych twarzy ściągniemy. Mam nadzieję, że będzie więcej takich osób jak Joel Tshibamba i Miroslav Bożok, bo się pokazali z dobrej strony. Będziemy nad tym pracowali.
Joel Tshibamba - chyba największe wzmocnienie w przerwie zimowej. Kilka ważnych punktów Arka może zawdzięczać właśnie temu zawodnikowi.
- Jeżeli Joel strzela w trzynastu meczach pięć goli to myślę, że jak na polską ligę jest to wynik zadowalający, a patrząc też na Arkę Gdynia to wydaje mi się, że bardzo dobry. Obyśmy szczęście do takich transferów właśnie jak Joel Tshibamba mieli częściej.
W ostatnich kolejkach świetną dyspozycję zaprezentował też Filip Burkhardt. Trochę szkoda, że tak późno.
- Tak, zgadza się. Odkrycie końcówki. Można go tak nazwać. Filip zresztą bardzo ciężko pracował nad tym, żeby zagrać w końcu w ekstraklasie i odegrać pierwszoplanową rolę. Popisał się wspaniałym podaniem do Tshibamby przy naszej pierwszej bramce we Wrocławiu. Filip wierzył w to, że tylko praca może mu pomóc. Okazało się, że to nie jest taki zawodnik jakiego wszyscy znali, że umie grać tylko do przodu. Okazało się, że potrafi też dobrze grać do tyłu. Pokazał kilka fantastycznych odbiorów. Mimo, że ostatnio grał wiele meczy to zaprzeczył opiniom, co też mu zarzucano, że ma deficyty kondycyjne. Okazało się, że wcale nie! Jeżeli chodzi o przygotowanie to we Wrocławiu był jednym z lepszych. Inwestycja w siebie tutaj zaowocowała.
Spodziewał się pan, że rozgrywki ekstraklasy w tym roku będą tak ciekawe? Zarówno w czubie tabeli, jak i na dole działo się wiele.
- Ja powiedziałem, że my będziemy walczyć do ostatniego meczu. Powiedziałem już przed rozpoczęciem rundy rewanżowej, że gramy o trzynaście finałów i tych trzynaście finałów rzeczywiście było. Jestem szczęśliwy z jednego powodu - z tego, że teraz wszyscy walczyli fair. I Cracovia, i Wisła, i Śląsk. Myślę, że to jest takie ważne zwycięstwo nas wszystkich. Różnie to po prostu w tej lidze bywa, różnie ludzie mówią, różnie dziennikarze piszą. Wydaje mi się, że to jest taki fajny znak dla nas wszystkich, że wszyscy walczymy do końca. Tak powinno być.
Tak szczerze, jeszcze cztery kolejki przed zakończeniem rozgrywek spodziewał się pan, że po ostatnim gwizdku sędziego we Wrocławiu wszyscy z Arki podniosą do góry ręce w geście radości?
- Tak. Wiedziałem, że będę wracał do domu w szczęśliwym autobusie.