Michał Piegza: Wierzycie jeszcze w awans do następnej rundy?
Wojciech Grzyb: Wszystko jest możliwie, ale wynik sugeruje, że są one niewielkie. Pojedziemy powalczyć o korzystny rezultat. Siroki Brijeg potrafił zremisować w Wiedniu, więc dlaczego my nie możemy tam wygrać? Będzie na pewno trudno, bo Austria nie pozwoli łatwo wydrzeć sobie zaliczki z pierwszego meczu.
Z trybun można było odnieść wrażenie, że piłkarze Austrii byli od was szybsi. Na boisku czuliście to samo?
- To dziennikarze są od oceniania. Mogę tyle powiedzieć, że nasza szybkość nie jest jeszcze optymalna. Na tle dobrze przygotowanego i poukładanego zespołu jak Austria może faktycznie byliśmy od nich wolniejsi, ale nadrabialiśmy te braki innymi walorami. Na przykład wolą walki. Na rywal jest lepszym zespołem i to nie podlega wątpliwości. Na dzień dzisiejszy tak to wygląda.
Którego momentu w meczu najbardziej wam żal? Straty gola zaraz po objęciu prowadzenia czy nie wykorzystania szans na zdobycie drugiej bramki przy stanie 1:1?
- Gdybyśmy nie stracili gola zostałoby 1:0, a gdybyśmy go zdobyli po sytuacjach Olszara i Sobiecha prowadzilibyśmy. Wyszłoby więc na to samo, a okazało się, że to my straciliśmy gola do szatni i Austria schodziła na przerwę wygrywając. W drugiej połowie dołożyli kolejną bramkę, kontrolowali mecz i zwyciężyli zasłużenie.
Zdobyty gol nie przestraszył piłkarzy Ruchu? Szybko straciliście wyrównującą bramkę.
- Wy dziennikarze lubicie znajdować takie określenia na różne sytuacje boiskowe. Oczywiście, że bramka na 1:1 padła zdecydowanie zbyt szybko. Trener nas uczulał z ławki, żeby po objęciu prowadzenia być czujnym, ale głośny doping spowodował, że te słowa nie do wszystkich w porę dotarły. Poszła szybka kontra i Linz w swoim stylu urwał się naszej obronie, a następnie wyrównał. My chcieliśmy znowu wyjść na prowadzenie, ale to Austria trafiła ze stałego fragmentu. Gol do szatni zawalił wszystko.
Po straconej bramce tuż przed przerwą, na początku drugiej połowy podnieśliście się. Wyszliście z szatni pozytywnie naładowani.
- Również na pierwszą połowę wyszliśmy zdeterminowani, co potwierdza zdobyty przez nas gol. Po przerwie nie mieliśmy nic do stracenia. Szkoda, że nie udało nam się wyrównać, bo nawet remis stawiałby nas w korzystnej sytuacji przed rewanżem. Teraz wszyscy będą podkreślali, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe.
Rewanż wydaje się formalnością. Na co stać Ruch w Wiedniu?
- Na pewno nie pojedziemy tam po to, aby przegrać bez walki. To spotkanie będzie służyło zebraniu kolejnego doświadczenia, które zaprocentuje w lidze. Przecież gra w pucharach to dla nas jest coś nowego. Dopiero po rewanżu zaczniemy myśleć o meczu z Lechią w Gdańsku.
Inauguracja ligi coraz bliżej. Czujecie po sobie, że forma rośnie?
- Mogę zapewnić, że jesteśmy już blisko optymalnej dyspozycji. Jak złapiemy świeżość, to będzie lepiej i za tydzień w Wiedniu nie będzie widać różnicy. W czwartek może właśnie przez tą różnicę Austriacy wyprzedzali nas o krok. Trzeba pamiętać, że u nich już trwa sezon ligowy.
Kolejny raz polskie zespoły odpadają z rozgrywek pucharowych nim jeszcze rozpocznie się sezon ligowy. Zasadne w takim wypadku jest pytanie czy nie warto byłoby już w lipcu rozpoczynać sezon.
- Nie ma pewności, że taka zmiana przyniesie korzyść. Moglibyśmy znowu wrócić do punktu wyjścia. Nie wiem czy kiedyś dostaniemy odpowiedź na pytanie, czy takie zmiany są potrzebne i czy coś dają. Spekuluje się czy nie lepiej byłoby grać systemem wiosna - jesień. Jednak tyle lat gram w piłkę i... przyzwyczaiłem się do tego systemu, który jest.