Tomasz Dzionek: Aspiracje mistrzowskiego Kolejorza

Po brzydkim i nudnym dwumeczu ze Spartą Praga poznański Lech pożegnał się z rozgrywkami Ligi Mistrzów. Nie kończy to jednak przygody Lechitów z europejskimi pucharami, gdyż dzięki wymęczonemu zwycięstwu z Interem Baku, o fazę grupową Ligi Europejskiej Lechici będą rywalizować z Dnipro Dniepropietrowsk. Po szczęśliwym rzucie monetą w meczu z Azerami (inaczej nie można nazwać wygranej po rzutach karnych), jak i brzydkim, momentami brutalnym widowisku z Czechami, tylko najwięksi optymiści mogą wierzyć w pokonanie czwartego zespołu ukraińskiej Premier Lihi. W konsekwencji porażek wszystkich polskich zespołów, na początku sierpnia, mamy ostatnią nadzieje w postaci Lecha Poznań na uratowanie honoru rodzimego futbolu. Mistrz Polski zaś sprawia wrażenie, jakby był bardziej zainteresowany rywalizacją w zainaugurowanej w miniony weekend Ekstraklasie.

Tomasz Dzionek
Tomasz Dzionek

Wyprzedzając fakty i cytując klasyków można więc rzec: koniec marzeń, koniec snów, hasta la vista baby, to se ne vrati pane Havranek i see you next year. Jagiellonia Białystok, Ruch Chorzów i Wisła Kraków odbębniły przymusową przyjemność brania udziału w rozgrywkach Ligi Europejskiej i przegrały w kiepskim stylu (z wyłączeniem Jagiellonii) swoje ostatnie dwumecze. Lechowi dano ostatnią szanse, choć zespół wygląda, jakby nie chciał z niej skorzystać. Dyspozycja prezentowana dotychczas przez miłościwie nam panujących Mistrzów Polski rozczarowuje szczególnie, albowiem to z Lechem Poznań, przysparzającym kibicom w nieodległych przecież czasach Franciszka Smudy wiele pozytywnych emocji, słusznie wiązano największe nadzieje na sportowe sukcesy. Stało się inaczej. Niestety. Jak zwykle. Choć do futbolowej mizerii w polskim wydaniu zdążyliśmy się już przyzwyczaić, kolejne porażki mogą nieprzyjemnie irytować.

Pytania dotyczące przyczyn tak słabej postawy Lecha Poznań w eliminacjach Ligi Mistrzów nasuwają się same. Nie można pozostawić bez echa postawy Lechitów, bo wyniki osiągane na lokalnym podwórku (Ekstraklasa), sobotni remis z łódzkim Widzewem, czy gol debiutującego Artjomsa Rudnevsa, nie powinien satysfakcjonować kibica, gdy klub z modernizowanym stadionem, sporymi zyskami ze sprzedaży najlepszych zawodników, rzeszą wiernych kibiców zasilających klubowy budżet, kończy bój o Ligę Mistrzów na początku sierpnia (i to w jakim stylu!).

Za krótką przygodę z Champions League podziękowania należą się włodarzom Lecha, którzy filary zespołu (Rafał Murawski, Hernan Rengifo, Robert Lewandowski) zastępowali piłkarzami z wyprzedaży (Artur Wichniarek, Siarhiej Kriviets), lub gwiazdkami lokalnej Ekstraklasy (Jacek Kiełb, Joel Tshibamba). Transfery iście wyborne, potwierdzające brak jakichkolwiek europejskich aspiracji klubu. Nikt o zdrowych zmysłach raczej się nie spodziewał, że wymienieni zawodnicy będą mieli umiejętności umożliwiające rywalizację na poziomie rozgrywek Ligi Mistrzów. Jak się okazało nawet mistrz Azerbejdżanu był dla poznaniaków zbyt mocny, nie wspominając o jakże przeciętnej Sparcie Praga. Trudno więc sobie wyobrazić mecze Lecha z zespołami z potencjalnie wyższej półki.

Niestety w rodzimej lidze na rynku transferowym nastał trend na werbowanie podupadłych polskich gwiazdek (Marcin Żewłakow, Maciej Żurawski, Wichniarek, Ebi Smolarek, wcześniej Marcin Mięciel, Tomasz Frankowski). Modne są też zakupy zawodników nigdzie nie chcianych z podrzędnych klubów Europy Środkowo - Wschodniej (Jan Zapotoka, Milan Jovanic, , Ivica Vrdoljak, Srda Knezevic). Potwierdzeniem braku jakiejkolwiek klarownej polityki transferowej są zakupy "za pośrednictwem internetu". Hitem było zaproszenie przez Zagłębie Lubin zawodnika na sparing, który to historię swojej sportowej kariery stworzył na portalu wikipedia.org. Był taki jeden, co swoją wiedzę opierał oficjalnie na informacji z tego portalu i w konsekwencji prawie przegrał wybory prezydenckie. Niestety Lech Poznań dostosowuje się do utartych błędnych standardów panujących na polskim rynku transferowym, choć poprzednie posunięcia włodarzy klubu pozwalały przypuszczać, że do tego nie dojdzie.

Powyższe potwierdza jednak fakt przygotowywania poznańskiej drużyny tylko do walki w lidze polskiej, bez jakichkolwiek aspiracji sięgających europejskich pucharów. Widocznie fortuna, która czeka na kluby w dalszych fazach Ligi Mistrzów nie jest wystarczającym wabikiem.

Pomijając kwestię nieprzemyślanych zakupów trzeba wspomnieć, że w przeddzień inauguracji Champions League Lech Poznań dysponował raptem jednym wartościowym napastnikiem (Wichniarek). Tyle że wyżej wymieniony specjalista od spadków z Bundesligi, który w zeszłym sezonie nie miał szczęścia trafić do bramki przeciwnika ani razu, rozegrał najpierw ze swoim klubem raptem kilkadziesiąt sparingowych minut! To raczej zbyt mało czasu na poznanie kolegów z nowej drużyny. Joela Tshibambę klub zakontraktował znacznie później, a sprawę sprowadzenia do Poznania Łotysza Rudnevsa finalizowano w tym tygodniu. Wniosek nasuwa się sam: rozgrywki pucharów europejskich w pełni, a klub zbroi się na inauguracje... polskiej ligi.

Ekstraklasa zaś rozpoczynała rywalizację o mistrzostwo kraju w mijający weekend. Obrońcy tytułu utrzymali swoje loty na dotychczasowym niskim poziomie. Męczące widowisko sprezentowane wspólnie z beniaminkiem z Łodzi tylko utwierdziły w przekonaniu, że Lech dopiero się rozgrzewa a w wakacyjnej przerwie zwyczajnie odpoczywał. Zespół, którego skład w przeciągu kilku lat nie zmienił się tak znacznie, powinien stanowić monolit i jak czołg rozjeżdżać kolejnych rywali. Zamiast czołgu piłkarze Lecha mają siłę rażenia porównywalną do procy domowej roboty. Na rywalizację o najwyższe miejsca w polskiej lidze to pewnie wystarczy.

Podsumowując, spodziewany blamaż większości polskich drużyn spowodował, że na początku sierpnia na placu boju pozostał tylko Lech Poznań, nie dzięki swojej heroicznej postawie, tylko regulaminowi rozgrywek zreformowanych przez UEFA. Kolejny rywal poznaniaków - Dnipro Dniepropietrowsk, nie bez kozery będzie uważany za faworyta dwumeczu. Nie można się dziwić bukmacherom, bo pewnie mieli tą wątpliwą przyjemność oglądać męczarnie Lecha z Azerami i futbol w wersji "brutal" ze Spartą Praga.

Zamiast więc rozgrywek Ligi Mistrzów kibice Mistrzów Polski muszą szczerze modlić się o sukces z ukraińskim Dnipro w Lidze Europejskiej. Przy ewentualnej porażce pozostanie jedynie możliwość delektowania się cierpką i ciężkostrawną rywalizacją w Ekstraklasie. W końcu do krótkiej przygody polskich drużyn w Europie powinni się oni już przyzwyczaić.

p.s. Na zakończenie szczere gratulacje dla kibiców z Izraela, Mołdawii, Słowacji, Norwegii, Serbii i Austrii za ciągłe, szczęśliwe posiadanie reprezentanta swojego kraju w rozgrywkach Champions League.

Tomasz Dzionek

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×