Trenerskie rozgrzeszenie - echa meczu GKS Katowice - Kolejarz Stróże

GKS Katowice po bramce Michała Zielińskiego pokonał Kolejarza Stróże 1:0 (1:0) i wydostał się ze strefy spadkowej tabeli zaplecza ekstraklasy. Śląska drużyna dominowała na boisku szczególnie w drugiej połowie, choć swoje szanse mieli również stróżanie, którzy nie przyjechali na Bukową tylko po to, by się bronić.

Nad kreską

Gieksa, która miała w tym sezonie powalczyć o awans do ekstraklasy, fatalnie rozpoczęła rozgrywki i po pierwszych kolejkach zajmowała miejsce w strefie spadkowej. Katowicka drużyna w ostatnich tygodniach złapała jednak wiatr w żagle i w trzech meczach zdobyła siedem punktów. To dało GKS-owi awans do bezpiecznej strefy tabeli pierwszej ligi.

- Długo czekaliśmy na to, by wybić się nad kreskę. Teraz powinno nam się grać łatwiej, a i nasza forma zwyżkuje. Mam nadzieję, że w Polkowicach zdobędziemy kolejny komplet punktów, choć na pewno nie będzie to dla nas łatwy mecz. Jeżeli uda nam się poprawić skuteczność, to przed najbliższym spotkaniem możemy zachować umiarkowany optymizm - uważa obrońca katowiczan, Tomasz Sokołowski.

Kolejarz bez kompleksów

W spotkaniu z GKS-em Kolejarz zagrał bardzo odważnie. Wbrew przedmeczowym oczekiwaniom stróżanie nie murowali dostępu do własnej bramki, ale odważniej zaatakowali i stworzyli sobie kilka wybornych sytuacji strzeleckich, które w dziecinny sposób zmarnowali.

- Nasza gra nie wyglądała źle, ale w piłce liczą się punkty, a tych nie zdobyliśmy. Jechaliśmy do Katowic przynajmniej po punkt. Niestety z taką skutecznością nie możemy liczyć na to, że z tak silnym przeciwnikiem zapunktujemy. W piłce nożnej punkty zdobywa się za bramki, a nie wrażenia artystyczne. Szkoda, bo remis był jak najbardziej w naszym zasięgu - przekonuje defensor Kolejarza, Piotr Szymiczek.

"Zielu" zrobił różnicę

Trzy punkty w meczu z drużyną ze Stróż GKS-owi zapewnił Michał Zieliński, który w czwartym pojedynku w katowickich barwach zdobył pierwszą bramkę. Były napastnik Korony Kielce był czołową postacią drużyny, ale po meczu nie czuł się bohaterem.

- Zrobiłem to, co do mnie należało. Wygrywa cała drużyna i cała drużyna przegrywa. Długo czekałem na tę bramkę, ale teraz skupiam się tylko na meczu w Polkowicach. Cieszy to, że moje trafienie dało GKS-owi komplet punktów, bo udało nam się wydostać ze strefy spadkowej i teraz możemy skupić się na walce o jak najwyższą pozycję w lidze - zauważył 25-letni napastnik drużyny z Bukowej.

Po krakowsku, czyli z "klepy"

W Stróżach nie ma wielkich pieniędzy, a na mecze nie przychodzi wielu kibiców, ale drużynie charakteru odmówić nie można. Zespół prowadzony przez trenera Jerzego Kowalika prezentuje futbol na "tak" grając ofensywnie i ładnie dla oka.

- Gramy typowy futbol krakowski, czyli z "klepy". Nasza gra wygląda coraz lepiej, ale punktów ciągle brakuje. Ciężko być zadowolonym, kiedy po ośmiu meczach ma się na koncie dziewięć punktów. Musimy solidnie popracować, by w spotkaniu z ŁKS-em Łódź zdobyć komplet oczek. Może wielu będzie się z tego śmiało, ale ja jestem przekonany, że stać nas na zwycięstwo w tym spotkaniu - zapewnia szkoleniowiec Kolejarza.

"Messi" zawojuje Gieksę

W wyjściowej jedenastce GKS-u po raz drugi w tym sezonie pojawił się Rafał Sadowski. Filigranowy skrzydłowy katowiczan, który w meczu z GKP Gorzów Wlkp. zdobył piękną bramkę w stylu słynnego Argentyńczyka Leo Messiego, był ważną postacią drużyny i jednym z głównych jej motorów napędowych. Po meczu słów uznania dla gry młodego zawodnika nie szczędził trener katowiczan.

- "Messi" zagrał bardzo dobry mecz i jestem z jego postawy zadowolony. Widać, że jest to zawodnik o ogromnym potencjale, który już teraz się wyróżnia na tym szczeblu rozgrywek. To on zapoczątkował akcję, po której padła bramka dla naszej drużyny i ma swój duży udział w tym zwycięstwie. Jestem przekonany, że jeśli Rafał nadal będzie pracował tak ciężko jak dotychczas, to wyrośnie na zawodnika, z którego Gieksa będzie miała wiele pożytku - powiedział Wojciech Stawowy.

Sam zawodnik do pochwał zewsząd spływających na jego osobę podchodził z uśmiechem na ustach. - Cieszę się, że trener na mnie postawił i chciałem się odpłacić dobrą grą. Przede wszystkim liczy się dobro drużyny, a że Gieksa wygrała, mogę być ze swojego występu zadowolony. Mam jednak świadomość, że przede mną wciąż jeszcze bardzo wiele pracy, bo stać mnie na dużo więcej - przekonuje 21-letni skrzydłowy.

"Gonzo" pudłuje

GKS pokonał Kolejarza 1:0 (1:0), choć w drugiej połowie miał kilka sytuacji, które powinny zakończyć się bramkami. Bodaj najlepszą z nich zmarnował Grzegorz Goncerz, którego uderzenie z rzutu karnego obronił golkiper stróżan, Marcin Zarychta.

- Szkoda, że piłka nie wpadła do siatki, bo wprowadziłoby to więcej spokoju w naszej grze. To ja spudłowałem z karnego i posypuję głowę popiołem. Na szczęście udało nam się wygrać i trzy punkty zostają w Katowicach. Czy wyleczyłem się ze strzelania rzutów karnych? Takie rzeczy się zdarzają. Na pewno w najbliższym czasie solidnie potrenuję uderzenia z jedenastu metrów, żeby piłka wpadała do siatki - zapewnił "Gonzo".

Trenerskie rozgrzeszenie

Najwyraźniej zgodnie z maksymą "Zwycięzców się nie sądzi" postanowił postąpić trener Stawowy. Podczas pomeczowej konferencji prasowej szkoleniowiec GKS-u przyznał, że w grze jego drużyny wciąż jest wiele mankamentów, ale...

- Rozgrzeszam moich zawodników z wszystkich niedociągnięć, jakie miały miejsce w tym meczu. Zdobyliśmy trzy punkty i to się liczy. Przeanalizujemy to spotkanie i z każdym zawodnikiem będę rozmawiał indywidualnie. Ocena gry to wewnętrzna sprawa drużyny i na pewno nie będę tego wywlekał do mediów. Wszyscy ciągniemy jeden wózek i musimy wzajemnie współpracować - stwierdził trener drużyny z Bukowej.

Powrót "Zarazki"

W kadrze Kolejarza większość zawodników to ci, którzy w minionym sezonie wywalczyli awans do pierwszej ligi. W Stróżach nie brakuje jednak znanych nazwisk jak Krzysztof Radwański, Piotr Szymiczek czy Piotr Madejski. Właśnie ten ostatni stadion w Katowicach może wspominać ze szczególnym sentymentem.

Dwa lata temu, w meczu Pucharu Polski GKS mierzył się z Górnikiem Zabrze, barw którego bronił wówczas filigranowy skrzydłowy. "Zarazka" był najlepszym zawodnikiem spotkania i aż trzykrotnie wpisał się na listę strzelców, przechylając szalę zwycięstwa na korzyść drużyny z Roosevelta.

- Pamiętam tamto spotkanie. Rzeczywiście wyszło mi ono bardzo dobrze i ten stadion dobrze mi się kojarzy. Wygraliśmy wtedy 4:3, a mecz był prawdziwym piłkarskim świętem. Szkoda, że tym razem nie udało mi się pomóc drużynie w zdobyciu punktów na ciężkim terenie. Zagraliśmy dobry mecz, ale to nie wystarczyło do zwycięstwa. Musimy wziąć się w garść i skupić się na kolejnych spotkaniach - uważa Madejski.

Komentarze (0)