Wcale nie gramy słabo - rozmowa z Kamilem Wilczkiem, piłkarzem KGHM Zagłębia Lubin

- W poniedziałek i we wtorek miałem robione badania. Na szczęście nos nie jest złamany. Jest tylko chrząstka uszkodzona - mówi w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl Kamil Wilczek, piłkarz KGHM Zagłębia Lubin.

Bartosz Zimkowski: Co się dzieje z pana zdrowiem? Mecz z Jagiellonią opuścił pan z zakrwawioną twarzą.

Kamil Wilczek: W poniedziałek i we wtorek miałem robione badania. Na szczęście nos nie jest złamany. Jest tylko chrząstka uszkodzona.

W jakich okolicznościach doznał pan tej kontuzji?

- Muszę przyznać, że sam nie wiem, jak to się stało. Na pewno przy stałym fragmencie gry. Było zamieszanie w polu karnym i od kogoś oberwałem. Nawet nie wiem od kogo. Może od Skerli, a może od Csaby [Horvatha - dop.red.]. Było dużo ludzi i nawet nie zdążyłem zauważyć, kto mnie uderzył.

Pierwsze diagnozy były poważniejsze.

- Zgadza się. Na początku myśleliśmy, że mam złamany nos. Całe szczęście, że jest tylko uszkodzona chrząstka.

Kiedy pan wraca do treningów?

- W środę powinienem już normalnie trenować z zespołem. Miałem dwa dni przerwy i myślę, że na Cracovię będę w pełni gotowy do gry.

Z czego wiążą się pana urazy tej części ciała? Wiosną, jako zawodnik Piasta Gliwice, rozbił pan głowę w Lubinie. W Zagłębiu to samo się panu przydarzyło, a teraz doszła jeszcze kontuzja nosa…

- Mam chyba pecha (śmiech). Pewnych rzeczy po prostu się nie przewidzi i stąd później tego typu historie.

Może wsadza pan głowę tam, gdzie inny piłkarz nie wsadziłby nogi?

- Powiem inaczej: dużo walczę głową w powietrzu i może stąd te wszystkie urazy. Często mam jakieś rozcięcia głowy, czy jak choćby teraz - oberwałem w nos.

Urazu psychicznego jak widać pan nie ma.

- Nie ma żadnego. W ogóle o tym nie myślę. Wychodzę na boisko i o takich rzeczach się w ogóle nie rozważa, czy się coś stanie, czy nie. Po prostu wychodzi się i robi swoje.

Przejdźmy do Zagłębia. Dlaczego gracie tak słabo?

- Wcale nie gramy słabo. Nasze mecze nie wyglądają najgorzej. Przede wszystkim brakuje nam punktów. Myślę, że z Cracovią wygramy i wszystko się ułoży.

Ale zgodzi się pan z tym, że tworzycie mało sytuacji podbramkowych?

- Fakt, że dużo ich nie stwarzamy, ale to nie jest też tak, iż w ogóle ich nie mamy. Mamy je, lecz nic nie chce wpaść. Mam nadzieję, że to się zmieni i będziemy mieli na koncie więcej bramek. Obyśmy limit pecha wyczerpali i gole zaczną wpadać, a co za tym idzie - będziemy mieli więcej punktów.

Może taktyka jest winna? Obecna jest może zbyt defensywna?

- Ja nie jestem od ustalania taktyki. Proszę o to pytać trenera.

Tak jak pan wspominał - w sobotę zagracie z Cracovią, zagrają dwie najsłabsze drużyny w lidze?

- Nie. Ja tak nie uważam. Zobaczymy po meczu, jaki będzie wynik. My musimy to spotkanie wygrać.

Z Widzewem w Pucharze Polski zagrał pan jako defensywny pomocnik, ale z Jagiellonią był już pan bliżej ustawiony bramki rywala. Która pana pozycja bardziej panu odpowiada?

- Jak trzeba grać jako defensywny, to zagram. Powiem, że bardziej mi odpowiada rola ofensywnego pomocnika. Nie ma co jednak narzekać i mogę także występować jako defensywny zawodnik.

Wcześniej trener Bajor nie stawiał na pana. Był pan rozczarowany?

- Mogłem mieć pretensje tylko do siebie. Chciałem pokazać się z jak najlepszej strony podczas każdego treningu. Myślę, że w końcu przyniosło to efekt, bo wróciłem do pierwszego składu.

Nie miał pan w sobie sportowej złości? Jakby nie patrzeć, to kosztował pan grube pieniądze, a w składzie, na pana pozycji, grał Arkadiusz Woźniak, czyli zawodnik który zeszły sezon spędził w Młodej Ekstraklasie.

- Sportowa złość zawsze jest. Nie wyobrażam sobie sytuacji, żebym pogodził się z rolą rezerwowego. Tak jak mówię - złość była, ale nie na chłopaka, który przyszedł z Młodej Ekstraklasy do podstawowego składu. Myślę, że wszyscy powinniśmy się cieszyć, iż młody zawodnik wchodzi do gry i tak dobrze mu idzie.

Komentarze (0)