- Sprawa rozegrała się między mną a prezesem Sionu, i była delikatna. Mam z tym klubem umowę jeszcze na ponad trzy lata, ale z pierwszych sześciu miesięcy nie mogę być zadowolony ani ja, ani władze klubu, ani trener. Zresztą ten ostatni wystawiał mnie wszędzie tylko nie w ataku: byłem lewym, prawym, a nawet środkowym pomocnikiem, wręcz rozgrywającym. Gdy tylko zagrałem w ataku, zdobyłem pięć bramek w trzech meczach [1 w Pucharze UEFA, 1 w lidze i 3 w Pucharze Szwajcarii - red.]. Wtedy jednak złapałem kontuzję, zresztą w meczu z moim obecnym zespołem - FC Thun, i leczyłem się przez półtora miesiąca. Wróciłem na ostatnie mecze i grałem w nich końcówki. Po pierwszej rundzie mój bilans nie był okazały i chciałem coś zmienić, pójść gdzieś, gdzie będę grał regularnie, strzelał bramki i odbuduję się. Przyszła propozycja z Thun i postanowiłem z niej skorzystać - mówi w wywiadzie dla Gazety Wyborczej Zbigniew Zakrzewski.
Były piłkarz Lech Poznań broni się przed komentarzami, że trafił do słabej ligi. - Gdy odchodziłem do Szwajcarii, słyszałem komentarze, że idę do średniej ligi. A to był świadomy wybór mój i mojego menedżera. Miałem propozycje z silniejszych klubów z silniejszych lig, ale nie chciałem rzucać się na szeroką wodę. Zarabiałbym bardzo dobrze, ale mógłbym stracić sportowo siedząc na ławce. Uważam, że w Szwajcarii mogę tylko zyskać, zdobyć doświadczenie i przygotować się do gry w jeszcze lepszej lidze. Uczę się języków. Sion leży w kantonie francuskojęzycznym, a Thun w niemieckojęzycznym. Chodzę więc na lekcje, a ponieważ posługuję się już angielskim, to w przyszłości na pewno przyda mi się znajomość trzech języków obcych. Strona sportowa też ma oczywiście znaczenie. Gdy grałem w Lechu, co roku mówiło się o awansie do europejskich pucharów. W Sionie, miesiąc po transferze graliśmy z SV Ried, a potem z Galatasaray Stambuł. Z takim rywalem w Lechu nie było mi dane się zmierzyć - zakończył Zakrzewski.