Takiego pogromu Górnik przy Cichej nie pamięta. Po raz ostatni Niebiescy pokonali zabrzan na własnym stadionie 3:0 w sezonie 1975/76. Większości graczy Ruchu i Górnika nie było wtedy jeszcze na świecie.
Mecz odważnie rozpoczęli goście, ale później inicjatywę przejęli Niebiescy. - Rzeczywiście, początek był dobry. Ale z biegiem czasu sytuacja diametralnie się zmieniła - ocenił Adam Banaś, jeden z niewielu zabrzan, który po deklasacji potrafił rozmawiać z dziennikarzami. - Nie możemy porażki tłumaczyć trudnymi warunkami atmosferycznymi. One były takie same dla obu ekip. Po zdobyciu gola na 1:0 Ruch zyskał pewność siebie. Nas nie było stać na odrobienie strat - stwierdził kapitan Trójkolorowych.
Inne aspekty meczu starał uwypuklić się ten, na którego w Zabrzu bardzo liczono, czyli Grzegorz Bonin. - W meczu było dużo przypadku. Tak właśnie padła pierwsza bramka, a później już wszystko się posypało - powiedział zawodnik, któremu na prawym skrzydle nie dał pograć jeden z najlepszych graczy Niebieskich w piątek Marek Szyndrowski. - Ani Ruch, ani my nie zagraliśmy wielkiego meczu. Gospodarze po golu nakręcili się i potem nas upokorzyli - dodał. - Słabe bosko, słaba pogoda i słaby mecz - przedstawił swój punkt widzenia boczny pomocnik Górnika. - Teraz przez dwa tygodnie będziemy musieli przeżywać wysoką porażkę. Musimy to wziąć na siebie. Proponuję jednak nie wyciągać zbyt szybko wniosków - zaapelował na koniec Adam Banaś.