Już w pierwszych sekundach spotkania zrobiło się groźnie, gdy na boisku niespodziewanie padł Sebastian Mila. Jak się jednak okazało pomocnik Śląska szybko powrócił do gry. Początkowe minuty spotkania to badanie swoich możliwości. Dopiero w 9. minucie groźnie zrobiło się pod bramką Śląska. Świetnym prostopadłym podaniem do Tomasza Dawidowskiego popisał się Bedi Buval. Marian Kelemen wyszedł jednak z bramki, skrócił kąt i znacznie utrudnił zawodnikowi Lechii oddanie strzału. Skończyło się tylko na strachu wśród kibiców gospodarzy.
Podopieczni Oresta Lenczyka odpowiedzieli w 12. minucie. Po świetnej kombinacyjnej akcji w pole karne Lechistów wpadł Mila, lecz po jego strzale z ostrego kąta futbolówka przeleciała obok słupka. Wraz z upływem kolejnych minut gospodarze zaczęli uzyskiwać coraz większą przewagę. Śląsk, jak zawsze, groźny był po stałych fragmentach gry. Lechiści dobrze jednak wybijali futbolówkę.
W 21. minucie wrocławianie mogli objąć prowadzenie, lecz z 20 metrów w dogodnej okazji bardzo niecelny strzał oddał Piotr Ćwielong. Lechiści nie radzili sobie z wysokim pressingiem gospodarzy. Zawodnikom WKS-u brakowało jednak ostatniego podania lub wykończenia stwarzanych sobie sytuacji.
Brakowało przede wszystkim strzałów na bramkę. - Byłem troszeczkę zaskoczony postawą Śląska, który grał bardzo zachowawczą piłkę, ale być może to był dziś sposób na Lechię - mówił już po spotkaniu trener Lechii, Tomasz Kafarski. W grze obu zespołów dużo było też niedokładności. W okolicach 40. minuty spotkania dwukrotnie strzelał kapitan gospodarzy. Za pierwszym razem Małkowski spokojnie złapał piłkę. Drugie uderzenie pomocnika WKS-u było już lepsze, lecz i tym razem golkiper Lechistów na raty, bo na raty, ale złapał futbolówkę. Tuż przed przerwą piłkarze z Wrocławia w końcu wypracowali sobie bardzo dobrą okazję. Na strzał z ok. 40 metrów zdecydował się Jarosław Fojut, piłka trafiła do ustawionego na 16. metrze Ćwielonga, ten wpadł w pole karne i... przegrał pojedynek z Małkowskim.
Już w pierwszej akcji w drugiej połowie gospodarze stworzyli sobie dobrą okazję. Po dośrodkowaniu Sebastiana Mili minimalnie niecelnie główkował Łukasz Gikiewicz. W drugiej części zawodów oba zespoły śmielej ruszyły do ataku, lecz ciągle brakowało dogodnych okazji. Piłkarze strzelali z dystansu, lecz albo piłka nie sprawiała problemów golkiperom, albo uderzenie były niecelne. Jednak do czasu...
W 58. minucie Tadeusz Socha wrzucił piłkę z autu wprost na głowę Przemysława Kaźmierczaka, który efektownie przelobował Małkowskiego! - Dosyć ciekawa asysta, ale asysta to asysta - cieszył się po meczu Socha. Była to już ósma bramka defensywnego pomocnika Śląska Wrocław. Lechiści mogli szybko odpowiedzieć, bowiem już 180 sekund później na strzał sprzed linii pola karnego zdecydował się Abdou Razack Traore, ale po rykoszecie piłka przeleciała kilkanaście centymetrów obok bramki Śląska.
To jednak gospodarze poszli za ciosem. W 67. minucie kapitalne podanie od Mili otrzymał Ćwielong, który w sytuacji sam na sam z Małkowskim nie mógł się pomylić. Efekt? 2:0 dla WKS-u. "Pepe" od początku wiosennych zmagań jest w bardzo dobrej formie i w końcu zdołał pokonać bramkarza rywala. Wrocławianie wcale nie zamierzali na tym poprzestać. W 71. minucie znów było groźnie w polu karnym drużyny z Gdańska. Po dośrodkowaniu Łukasza Madeja obrońcy Lechii wybili piłkę wprost pod nogi Mili, który posłał futbolówkę tuż obok słupka! Lechiści bramce Kelemena zagrozili w 77. minucie, lecz nad poprzeczką główkował Buval.
W 80. minucie na boisku pojawił się Ljubisa Vukelja. Tym samym Serb zadebiutował w zielono-biało-czerwonych barwach. - dokonawszy zmian mogę powiedzieć, że potwierdziło się to, co działo się na Cyprze, że drużyna gra do momentu, gdy dokonałem pierwszej zmiany, a później się to rozsypało - powiedział po meczu Lenczyk. Gdy wydawało się, że wrocławianie spokojnie dowiozą zwycięstwo do końca Lechia przypuściła szturm na bramkę WKS-u. I to opłaciło się, bowiem w 84. gdańszczanie zdobyli kontaktowe trafienie. Po błędzie defensywy Śląska z metra do pustej bramki piłkę skierował Luka Vucko. Od tego momentu gdańszczanie nieustannie atakowali, a wrocławianie tylko wybijali piłkę przed siebie.
Gospodarzom po klasycznej "obronie Częstochowy" udało się odeprzeć napór Lechii i dowieźć korzystny wynik do końca. Tym samym zielono-biało-czerwoni pod wodzą Oresta Lenczyka nie przegrali już dwunastu ligowych spotkań z rzędu. Wydaje się, że Śląsk włączył się do walki o europejskie puchary. - Gratuluję trenerowi Lenczykowi podtrzymania passy i kolejnego zwycięstwa - podsumował Kafarski.
Śląsk Wrocław - Lechia Gdańsk 2:1 (0:0)
1:0 - Kaźmierczak 58'
2:0 - Ćwielong 67'
2:1 - Vucko 84'
Składy:
Śląsk: Kelemen - Socha, Celeban, Fojut, Pawelec, Łukasiewicz, Kaźmierczak, Sobota (70' Madej), Mila, Ćwielong (89' Diaz), Ł. Gikiewicz (80' Vukelja).
Lechia: Małkowski - Deleu, Bąk, Vucko. Hajrapetjan, Surma, Nowak (71' Poźniak), Traore (78' Sazankov), Dawidowski (55' Pietrowski), Buval, Lukjanovs.
Sędzia: Paweł Pskit (Łódź).
Widzów: 8500.
Oceny drużyn:
Śląsk Wrocław: 4,5. Wrocławianie wtedy kiedy trzeba było to ruszyli do ataku. Później mogli jeszcze podwyższyć wynik, lecz byli nieskuteczni. Końcówkę Śląsk jednak odpuścił i mógł stracić trzy punkty.
Lechia Gdańsk: 3,0. Gdyby Lechia grała cały mecz tak jak ostatni kwadrans to z Wrocławia wróciłaby z punktami. Okazało się jednak, że piętnaście minut dobrej gry to zbyt mało na wrocławski Śląsk.