Mecz z Dolcanem przedłużył do sześciu spotkań serię Piasta bez zwycięstwa. - Mieliśmy to spotkanie wygrać, a wszyscy widzieliśmy, jak się ono skończyło. Nie zdobyliśmy jednego punktu, tylko straciliśmy dwa. Znaliśmy wynik starcia Podbeskidzia i wiedzieliśmy, ile może nam dać zwycięstwo. Mogliśmy nawiązać walkę i z zespołem z Bielska, i z ŁKS-em - mówił po meczu Jarosław Kaszowski.
Gliwiczanie kolejny raz nie wykorzystali szansy na odrobienie strat do czołówki. - Nasi rywale gubią punkty, ale my i tak stoimy w miejscu. Nie zmniejszamy tego dystansu, chociaż jest ku temu okazja. Jeżeli od tak dawna nie potrafimy wygrać meczu, to coś jest nie tak. Strzelamy mało bramek, nie wykorzystujemy stwarzanych sytuacji. Gdybyśmy znaleźli sposób na pokonanie golkipera Dolcanu, to mecz ułożyłby się na pewno inaczej. Byłoby dużo spokojniej, a tak zrobiło się nerwowo i nadziewaliśmy się na groźne kontry - mówi "Kasza".
Nieskutecznie w ataku, niepewnie w tyłach. Gdyby zespół Roberta Podolińskiego zachował więcej zimnej krwi, to z Wodzisławia Śląskiego wywiózłby pełną pulę. - Nie wykorzystujemy sytuacji na początku meczu i w końcówce wszystko już stawiamy na jedną kartę. Dolcan nastawił się na kontrę i taka gra mogła przynieść efekt - wyjaśnia Kaszowski.
Fani niebiesko-czerwonych rozczarowani postawą swoich pupili przestali ich wspierać. W starciu z zespołem z Ząbek dopingu nie było - Nie spełniamy ich oczekiwań - taka jest prawda. Do pewnego momentu kibice nas w pewien sposób dopingowali. Im dłużej trwał mecz, tym zniecierpliwienie było większe. Nie tylko nasze, ale i kibiców. W pewnym sensie trzeba to zrozumieć. Musimy wziąć się do pracy. Musimy w końcu wykorzystać jakieś potknięcie rywala, bo w tym momencie jest fatalnie - stwierdził obrońca.
Mimo wielu przeszkód i fatalnej formy na wiosnę Kaszowski nadal wierzy w awans do ekstraklasy. - Jak to mówił kiedyś bardzo dobry trener: dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe. Przed nami jeszcze trochę meczów. Nie ma co się jednak oszukiwać, osiem punktów, to duża strata. Jeżeli nie wygrywamy u siebie z Dolcanem, to większych szans na realizację celu nie mamy. Pozostaje nadzieja, że może uda się nam odbić od dna, bo patrząc na tabelę wiosny, właśnie tam się znajdujemy. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy, ale szanse jeszcze są. Wiem, że wielu kibiców straciło nadzieje i nas skreśliło, ale jeszcze nie wszystko stracone. Przed nami jeszcze mecz z Podbeskidziem i inne ciężkie spotkania. Wiele wciąż zależy od nas - twierdzi ulubieniec gliwickiej publiczności.
W środę na drodze gliwiczan stanie piąty zespół tabeli, Sandecja Nowy Sącz. - Czeka nas trudna przeprawa. Nie będę zapowiadał, że wygramy, że będziemy walczyć, bo to się już robi nudne. Musimy się wziąć do pracy, bo inaczej znowu zejdziemy z murawy ze spuszczonymi głowami. Mam nadzieję, że w środę wszystko będzie zupełnie inaczej wyglądało. Chcielibyśmy święta spędzić w lepszych nastrojach. Dobrze by było zbliżyć się do zespołów z czołówki, bo nie tak miało być i tego najbardziej szkoda - zakończył Jarosław Kaszowski.