Jesienne spotkanie znakomicie rozpoczęło się dla Lecha, który szybko objął prowadzenie, a potem miał kilka wymarzonych sytuacji do podwyższenia wyniku. Nie zdołał ich wykorzystać i Legia jeszcze przed przerwą doprowadziła do wyrównania. W końcówce pierwszej połowy z boiska wyleciał jednak Maciej Rybus i wydawało się, że w drugiej części poznaniacy nadal będą kontrolować sytuację i przechylą szalę zwycięstwa na swoją korzyść.
Lechici zagrali jednak fatalnie. Na boisku nie było drużyny, tylko same indywidualności. Brak kolektywu skończył się bardzo tragicznie, bo w końcówce meczu to warszawiacy zadali decydujący cios i zainkasowali trzy punkty. - Na Łazienkowskiej byliśmy zespołem lepszym w pierwszej połowie, bo po przerwie to się zmieniło. W Warszawie Lech pokazał dwie twarze - wspomina Bartosz Bosacki.
Lech chciał się zrewanżować za tamto spotkanie i mu się to udało, choć potwierdziła się teza, że suma szczęścia równa się zero, bo tym razem to legioniści mieli więcej klarownych okazji do zdobycia gola. - My również stwarzaliśmy sytuacje. Legia może miała ich trochę więcej, ale liczy się to, co wpada do bramki - dodaje kapitan Lecha.
- Po meczu z Warszawie odczuwaliśmy wielki niedosyt, bo mieliśmy trzy punkty w zasięgu ręki, a przegraliśmy mecz, co nie powinno nam się zdarzyć. Teraz zrewanżowaliśmy się i bardzo nas to cieszy - przyznaje Jakub Wilk. Rewanż za jesienny pojedynek udał się w pełni i co ważne Kolejorz ma lepszy bezpośredni bilans z Legią, co w końcowym rozrachunku może mieć duże znaczenie, bo obecnie obie drużyny mają taką samą liczbę punktów.
Bardzo prawdopodobne, że na początku maja poznaniacy po raz kolejny zmierzą się z warszawiakami. Warunek jest jeden: Lech musi wygrać z Podbeskidziem Bielsko-Biała, a Legia nie może roztrwonić zaliczki z pierwszego meczu z Lechią Gdańsk.