Szymon Mierzyński: Wszystko wskazuje na to, że przez jakiś czas będziesz najważniejszą postacią w obronie Kolejorza. To dość odpowiedzialne zadanie...
Hubert Wołąkiewicz: Jeśli chodzi o odpowiedzialność, to ona towarzyszy mi zawsze. Tak zresztą mają wszyscy obrońcy. To przecież ostatnia linia, która może uratować drużynę przed utratą gola. Kontuzja Manuela na pewno wymusi na mnie jeszcze większą koncentrację.
Wiesz już jak będzie wyglądać defensywa pod nieobecność Arboledy?
- Trudno przewidzieć. Co do poniedziałkowego meczu w Bełchatowie, to nie jestem nawet pewny swojego występu. Równie dobrze trener może postawić na Ivana Djurdjevicia i Marcina Kamińskiego.
Dotąd gra obronna Lecha wygląda dobrze. Jedna stracona bramka w dwóch spotkaniach wystawia wam pozytywne świadectwo.
- Cieszyć może przede wszystkim to, że defensywa funkcjonuje nieźle, mimo że obecnie gramy tylko na wyjazdach. To jednak dopiero początek sezonu. Pierwsze spotkanie wyszło nam idealnie, bo rozgromiliśmy ŁKS, ale już tydzień później mogliśmy pokusić się o kolejne zwycięstwo, a z Zagłębiem nam się nie udało. Szanujemy każdy punkt, oby dalej gra obronna funkcjonowała jak najlepiej.
Wasz najbliższy rywal - PGE GKS Bełchatów rozgromił tydzień temu Podbeskidzie aż 6:0. Robi na tobie wrażenie ten wynik?
- W jakimś stopniu na pewno tak. Tego rodzaju rezultaty nie padają zbyt często, choć akurat nam udało się osiągnąć podobny z ŁKS. Bełchatowianie mają mocną drużynę, ale my nie boimy się nikogo. Znamy swoją wartość i w poniedziałek interesują nas wyłącznie trzy punkty.
Za tydzień wreszcie zagracie u siebie. Stadion we Wronkach to wprawdzie obiekt zastępczy, ale akurat ty powinieneś się tam czuć bardzo dobrze. W końcu przy Leśnej debiutowałeś niegdyś w ekstraklasie...
- Stadion nie jest mi obcy, ale myślę, że to dotyczy większości zawodników Lecha. Ostatnio odbywamy we Wronkach wszystkie treningi i zdążyliśmy się do tego boiska przyzwyczaić. Oczywiście każdy wolałby grać w Poznaniu - przy większej widowni - jednak myślę, że na tym kameralnym obiekcie też sobie poradzimy.
W Poznaniu obecnie można zagrać, ale tylko na zwałach piasku...
- Motocross odbywa się na takiej, a nie innej nawierzchni. Wkrótce jednak wszystko zostanie uprzątnięte i będziemy mogli tam wrócić.
Jak odebraliście informację, że przez miesiąc będziecie musieli występować poza Poznaniem? Red Bull X-Fighters to bardzo fajna i efektowna impreza, ale termin chyba nie był zbyt fortunny. Zarówno wy, jak i Warta mieliście przez to sporo problemów logistycznych.
- Gdy stadion należy do miasta, to ono decyduje co się na nim będzie dziać i takie sytuacje od czasu do czasu mają miejsce. Musieliśmy się do tego dostosować i okazało się, że na początku przyjdzie nam grać tylko wyjazdy. Później jednak nadrobimy to kilkoma spotkaniami przy Bułgarskiej. Mam nadzieję, iż dorobek zgromadzony poza Poznaniem będzie na tyle duży, że w dalszej części sezonu będziemy mieć komfort psychiczny.
Każdy chyba marzy o powrocie do Poznania, bo codzienna trasa do Wronek to 60 km w jedną stronę...
- Przyznam, że jest to nieco męczące. Jednak jeśli mamy tak dobrą bazę, to czasem trzeba się poświęcić. Póki co idzie nam całkiem nieźle. Osiągnęliśmy dotychczas pozytywne wyniki i trzeba to tylko podtrzymać.
Czy w związku z podróżami do Wronek trener Bakero dokonał jakichś zmian w planie zajęć?
- Nie. Trenujemy tak samo jak w Poznaniu. Przerywnikiem są jedynie wyjazdy na kadrę, wtedy nasz skład jest okrojony.
Wiosną wszyscy narzekali na styl gry Lecha. Nawet gdy zwyciężaliście, to zdarzało się, że zbieraliście kiepskie recenzje. Teraz jest zupełnie inaczej. Wasze mecze ogląda się przyjemniej. Co takiego stało się latem, że zanotowaliście wyraźny progres?
- Nie ma co ukrywać, wiosna nam nie wyszła. Efekt jest taki, że dziś nie gramy w europejskich pucharach. Od początku nowych rozgrywek jest lepiej. Dlaczego? Chyba coraz lepiej rozumiemy filozofię trenera Bakero. Pozytywne sygnały płynęły już z letnich sparingów. Wtedy też gra była dobra.
Czy Lech znów może zdobyć mistrzostwo Polski? Bez występów w rozgrywkach europejskich będzie wam trochę łatwiej. Wisła już odczuwa skutki walki o Ligę Mistrzów i gubi na krajowym podwórku sporo punktów.
- Gdy gra się na trzech frontach, to zawsze jest trudniej. W zeszłym sezonie przekonał się o tym Kolejorz, a teraz Biała Gwiazda. Nasz cel jest jasny, chcemy odebrać krakowianom tytuł. Nie może być zresztą inaczej. Obecnie walczymy przecież tylko w ekstraklasie i w Pucharze Polski.