Po ostatnim gwizdku sędziego w niedzielnym spotkaniu załamani piłkarze Wisły usiedli na ławce rezerwowych i w jej okolicach. Po kilku minutach podeszli do ok. 30-osobowej grupy kibiców. Długo trwała wymiana zdań, po której gracze w kiepskich nastrojach zeszli do szatni. - Normalna męska rozmowa. Kibice jeżdżą za nami po całej Polsce. Oczekują lepszej gry i lepszych wyników. Nie jest tak, że nie chcemy wygrywać. Gramy dla siebie, swoich rodzin, kibiców i przede wszystkim dla tego klubu - w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl wyjaśnia Bartłomiej Sielewski, który lwią część swojej kariery spędził w Płocku.
Do niedzieli Nafciarze mieli na koncie tylko jedną porażkę na wyjeździe. Powrót na tarczy z Lubelszczyzny to efekt kiepskiej postawy w I połowie i straty dwóch bramek w ciągu 10 minut. - Zakładaliśmy sobie, żeby jak najdłużej grać na zero z tyłu. Dwie stracone bramki ustawiły mecz. Myślę, że w I połowie byliśmy za bardzo cofnięci, dlatego Łęczna miała tyle miejsca i tak swobodnie sobie poczynała grając piłką - uważa 27-letni pomocnik Wisły.
Płocki zespół przebudził się po zmianie stron. Nie oddał jednak ani jednego celnego strzału, mimo optycznej przewagi. - Zabrakło czasu i może konsekwencji, bo w II połowie byliśmy stroną przeważającą. Niestety, to Łęczna dowiozła do końca 3 punkty. Po raz kolejny rozegraliśmy dobry mecz na wyjeździe, szkoda że nie ma zdobyczy punktowej. Myślę, iż remis byłby sprawiedliwszym wynikiem - ocenia Sielewski.