Deszcz lecący z dołu i debiutant idący na rekord - echa meczu Lechia Gdańsk - Lech Poznań

W sobotę Lechia Gdańsk bezbramkowo zremisowała z Lechem Poznań. Był to już trzeci mecz ligowy biało-zielonych bez straty bramki. Na boisku panowali przede wszystkim bramkarze, bo zarówno Wojciech Pawłowski, jak i Jasmin Burić spisali się bardzo dobrze.

Ach ten Pawłowski

Jeszcze miesiąc temu, nazwisko Wojciecha Pawłowskiego było znane jedynie kibicom, którzy interesują się poczynaniami grających w III lidze rezerw Lechii Gdańsk oraz rozgrywkami Młodej Ekstraklasy. 18-latek miał być trzecim bramkarzem biało-zielonych, a gdy przed trzema spotkaniami stanął pomiędzy słupkami swojej drużyny, to nie tylko pomiędzy nimi pozostał, ale również nie wpuścił żadnej bramki! Do rekordu Łukasza Fabiańskiego, który debiutując w Legii Warszawa nie stracił gola przez 298 minut brakuje gdańszczaninowi jeszcze 28 minut. W kolejnym meczu może zapisać się w historii polskiej piłki. - Wszystko zależy od tego jaki kto ma charakter i jakie ma podejście do pracy. Po sobie wiem, że się nie podniecam pochwałami. To, że zostałem wybrany dwukrotnie do jedenastki kolejki, to bardzo duże zaskoczenie dla mnie. Cieszyłbym się, gdybym dostał podobną nominację jeszcze 10, czy 15 razy. Najważniejsze jest jednak dobro zespołu i zwycięstwa w lidze - mówi skromny bramkarz, którego chwali też kolega z zespołu, Luka Vućko. - Jest to piłkarz który powinien wyjść na Old Trafford i zagrać bez jakiegokolwiek respektu. Musi jednak wiedzieć, że nie ma co się skupiać na tym co było wcześniej. Najważniejszy jest każdy kolejny mecz - stwierdził Chorwat.

Koledzy z bramki Pawłowskiego i spokój Buricia

Pawłowski poza kilkoma efektownymi interwencjami, miał też spore szczęście. Piłkarze Lecha Poznań, Artiom Rudnev i Jakub Wilk strzelali w słupek i w poprzeczkę. - Moi przyjaciele w bramce bardzo mi pomogli w zachowaniu czystego konta i cieszę się byli ze mną - wypowiedział się o elementach bramki golkiper Lechii Gdańsk. Jasmin Burić musiał natomiast cały czas grać na pełnym skupieniu, gdyż co chwila któryś zawodnik Lechii starał się oddawać strzał na jego bramkę. W najtrudniejszej sytuacji, Bośniak wyczekał i nie dał się pokonać Abdou Razackowi Traore. - Czekałem do końca i gdy poszedł na moją prawą stronę, po czym złapałem piłkę - powiedział zadowolony bramkarz.

Atmosfera piłkarskiego święta

Piłkarze Lechii i Lecha stworzyli dobre widowisko, w czym pomogła też publiczność. Na stadionie przy ulicy Pokoleń Lechii Gdańsk zasiadło około 25 tysięcy kibiców, w tym ponad 2 tysiące z Poznania. Przez cały mecz dopingowali swoje zespoły. Nie zabrakło wzajemnych pozdrowień kibiców zwaśnionych klubów, jednak na nowoczesnym gdańskim stadionie każdy mógł czuć się bezpiecznie. - Boisko i warunki do gry na nowym stadionie były bardzo dobre. Cieszę się, że nasi kibice dopingowali nas do walki. Zrobiliśmy wszystko, aby dziś wygrać. Niestety, nie udało się. Przez cały mecz próbowaliśmy prezentować nasz futbol. Lechia jednak nastawiła się na grę z kontrataku. Rywale bardzo mocno zagęścili środek pola. Starali się przechwytywać piłkę i nas kontratakować - mówił po meczu Jose Mari Bakero.

Zabrakło bramek

Dobra postawa bramkarzy obu zespołów sprawiła, że kibice zgromadzeni na PGE Arenie Gdańsk nie zobaczyli bramek. - Gdyby jeszcze padły w tym meczu bramki, to byłby kawałek piłkarskiego święta - mówił Tomasz Kafarski. - Czy niepokoi mnie brak skuteczności naszych napastników? Oczywiście. Gdybyśmy wykorzystywali kilka procent okazje, które sobie w meczu stwarzamy, to mielibyśmy dziś na koncie więcej punktów - dodał szkoleniowiec Lechii Gdańsk. Z braku bramek niezadowolony jest również młody piłkarz Lecha, Kamil Drygas. - Zgodzę się z tym, że był to dobry mecz. Według mnie to my mieliśmy w nim przewagę i powinniśmy wygrać. Skończyło się jednak remisem - powiedział.

Chłopaki, lejemy!

Kibice piłkarscy oraz zawodnicy grający w lidze polskiej przyzwyczaili się z pewnością do wody. W większości przypadków leciała ona jednak z nieba. W sobotę wszyscy kibice zgromadzeni na PGE Arenie Gdańsk oraz ci, którzy oglądali transmisję telewizyjną byli świadkami niecodziennego przypadku. W 27 minucie włączyły się... dwa zraszacze! Organizatorzy nie potrafili poradzić sobie z tą usterką i przez pięć minut woda tryskała z murawy, co podirytowało niektórych piłkarzy. Później wznowiono grę, jednak do końca pierwszej połowy toczyła się ona już w wolniejszym tempie, niż miało to miejsce na początku spotkania.

Komentarze (0)