Marcin Ziach: Po dwóch latach pracy z zespołem ME Polonii Warszawa wrócił pan do piłki ligowej. Dlaczego Płock?
Libor Pala: W Polonii Młodą Ekstraklasę prowadziłem przez dwa sezony i nadszedł taki moment, w którym postanowiłem wrócić do trenowania seniorów. Dostałem ofertę z Wisły, ale tutaj mi się nie bardzo swoje założenia wypełnić udało, bo w klubie są praktycznie sami młodzi chłopacy, więc wróciłem do punktu, którego chciałem uniknąć latem odchodząc z Warszawy (śmiech).
Wisła Płock ma dziś jedną z najmłodszych drużyn na zapleczu T-Mobile Ekstraklasy.
- O tym właśnie wspomniałem. Bywały mecze, w których w wyjściowej jedenastce wystawiałem 4-5 młodzieżowców. Nasza gra całkiem nieźle się układa. Gramy ciekawy futbol i wielu drużynom, z którymi się w tej lidze mierzymy w niczym nie ustępujemy. Jedyne czego nam czasami brakuje, to siła przebicia z przodu. Strzelamy mało bramek, bo do zdobywania goli potrzebne jest doświadczenie. My jesteśmy w stanie strzelić maksymalnie jedną bramkę w meczu. W Płocku widzę dla siebie wyzwanie, bo I liga jest naprawdę ciekawa. Jak uda nam się utrzymać poziom z ostatnich meczów, to na wiosnę na pewno z powodzeniem powalczymy o utrzymanie.
Piętnaście punktów w szesnastu meczach to wynik mimo wszystko lichy.
- Bardzo, bardzo mizerny. Mój dorobek też nie jest zachwycający, bo ja z ośmiu meczów mam dopiero dwa zwycięstwa. Na moją obronę działa trochę to, że odziedziczyłem drużynę w takim składzie personalnym i nawet gdybym chciał kogoś sprowadzić, to nie mogę tego teraz zrobić. Staram się wycisnąć z tych chłopaków maksimum ich możliwości. Sam jestem ciekaw też tego, co czeka nas zimą. Zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie.
Co zastał pan w Płocku po Mirosławie Broniszewskim?
- To co zastałem, biega dziś po boisku. Mogę tylko panu powiedzieć, że ta drużyna od mojego przyjścia zanotowała 180 proc. przemianę. Wyglądamy zdecydowanie lepiej, jeżeli chodzi o sposób gry, przygotowanie taktyczne czy kreowania akcji ofensywnych. Naszą bolączką jest brak napastnika z prawdziwego zdarzenia, który by te akcje wykorzystywał. Joao Paulo główkuje, ale główkuje obok bramki. Biliński strzela, ale też nie trafia w jej światło. Są zawodnicy, jacy są i zimą będę się starał coś z tym zrobić. Musimy coś zmienić, żebyśmy się na wiosnę odkuli. Będziemy mieli na to trzy miesiące.
Nie łatwiej powiedzieć, że na dziś ma pan po prostu słaby zespół?
- Nie, bo to nie jest słaby zespół. To są mocne słowa dziennikarskie, ale ma pan do tego prawo. Ja będę tych chłopaków bronił. Mam zespół nie słaby, a niedoświadczony. Gdybyśmy przeanalizowali, jak moja drużyna operuje piłką, to na pewno nie bylibyśmy w jej posiadaniu krócej od rywala. Stylowo Wisła wygląda naprawdę ciekawie i będzie tylko lepiej.
W piłce nożnej punkty się przyznaje za bramki i zwycięstwa, a tego pana drużyna ostatnio nie doświadcza.
- Dwa ostatnie mecze przegraliśmy, teraz przyszedł remis z Pogonią. Jak mamy być szczegółowi, to nie wygraliśmy od trzech spotkań. Ale to fakt, strzelamy mało.
Może Wisła jest źle przygotowana do sezonu?
- Pod względem fizycznym ten zespół wygląda naprawdę dobrze i nie mogę mieć o to do nikogo pretensji. Robimy teraz swoją pracę pod kątem przygotowania taktyczno-technicznego, bo to w naszej grze szwankowało. Ja w pełni świadomości stawiam na młodzieżowców, bo oni są na dziś lepsi, niż "gwiazdy", które mam w swoim zespole. Młodzi chcą się uczyć, a gwiazdeczki nie chcą się rozciągać i trenować, jak reszta drużyny. U mnie takiej możliwości nie ma i dlatego gwiazdeczki grzeją ławę, a młodzi, ambitni chłopcy grają w lidze.
Może pan zatem powiedzieć: "Byle do zimy!"
- Nie mam innego wyjścia. Okienko transferowe otwiera się dopiero w styczniu i jak się zacznie będziemy mogli działać.
Jaki wynik pana na koniec rundy jesiennej zadowoli?
- Musimy trzymać kontakt z bezpieczną strefą tabeli. Bez względu na to, czy strefę spadkową zostawimy w tyle, będziemy tuż nad, czy tuż pod kreską - ważne jest ten kontakt utrzymać, by na wiosnę mieć dobry punkt do walki o awans. Kolejek na wiosnę jest mniej, ale będziemy wyglądali zupełnie inaczej.
Trzy miesiące przerwy w rozgrywkach traktuje pan jako przywilej?
- To duży plus, bo w naszej sytuacji będzie okazja do zrobienia lepszej pracy. Swoim zawodnikom w ogóle nie daję przerwy. Trenuję dwa razy dziennie przez całą zimę, czasami zawodnicy dostają wolny weekend. Na to jednak muszą sobie zapracować dobrą pracą na zajęciach. Dzięki takiej dawce treningu myślę, że ci zawodnicy na nowo odżyją. Taki Góralski, to materiał na naprawdę dobrego zawodnika, ale przeto musi pracować za trzech.
Trenera, który pracował w Polonii Warszawa nie można nie zapytać o prezesa Józefa Wojciechowskiego.
- Dzisiaj już można (śmiech). Całkiem poważnie mówiąc, to myślę, że prezes Wojciechowski to bardzo ciekawa postać całej polskiej piłki. To bardzo fajny, szczery człowiek. Gorzej jest, kiedy przez niepowodzenia jest zirytowany. Miałem od niego kiedyś propozycję pracy z pierwszym zespołem. Odmówiłem. Powiedziałem bossowi: "Chcę u pana pracować dwa lata, a nie dwa tygodnie". Mogę się pochwalić, że byłem w Polonii Warszawa trenerem z najdłuższym stażem od czasu wejścia JW Construction.
Odmówił pan, bo przestraszył się odpowiedzialności?
- Nie o to chodziło. Widziałem przede wszystkim, jak przygotowany był zespół. Miałem świadomość, że podejmując się tej pracy długo bym stanowiska nie zagrzał. Drużyna była wtedy po prostu źle do sezonu przygotowana i nic się nie dało z tym zrobić.
W tym sezonie Polonia po raz kolejny zaskakuje wyłącznie negatywnie.
- Problemy w tym klubie są takie same i cały czas się to będzie powtarzało.
Ile daje pan jeszcze czasu Jackowi Zielińskiemu?
- To bardzo fajny człowiek. Dyplomata, który się niepotrzebnie nie podpala. Znam się z nim już dobrych 10 lat i życzę mu jak najlepiej. W Polonii "Zielu" wytrzyma długo. Jestem tego pewny.
Prezes Wojciechowski jest póki co mistrzem Polski w wyrzucaniu pieniędzy w błoto.
- To jego problem. Ja w finansowe szczegóły podpisywanych przez klub umów nie wchodziłem i ich po prostu nie znam. Mogę tylko powiedzieć, że praca przy Konwiktorskiej była naprawdę ciekawa i dobrze gratyfikowana. Byłem ze swojego statusu w klubie zadowolony, ale chciałem po prostu iść do piłki seniorskiej. Miałem swoje ambicje.
Gdyby teraz telefon od bossa zadzwonił - jaka byłaby odpowiedź?
- Drużyna w tym sezonie jest do sezonu przygotowana bardzo dobrze.
Czyli zadania by się pan podjął?
- Teraz tak i to bez chwili zastanowienia. Drużyna jest dziś dużo, dużo lepsza od tej, jaką mi proponowano przed dwoma laty. Praca z tym zespołem, to byłaby czysta przyjemność.