Klasyk, który idzie w zapomnienie

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Jeśli można powiedzieć, że ligowy klasyk Legia Warszawa - Widzew Łódź stracił przez ostatnie lata na wartości, to spotkanie obu zespołów w Pucharze Polski może być traktowane jako mecz jeden z wielu. W ostatnią niedzielę drużyny te zmierzyły się w ekstraklasie, pewnie wygrali Wojskowi. Jak będzie w środę?

Legioniści, którzy są obrońcami tytułu, w 1/16 finału mierzyli się z dużo niżej notowanym Rozwojem II Katowice. Podopieczni Macieja Skorży pokonali rywala 4:1, choć wcześniej ze słabszymi grali różnie (porażka ze Stalą Sanok za czasów Dariusza Wdowczyka). Widzew z kolei "wymęczył" zwycięstwo z OKS 1945 Olsztyn 1:0. Jak wiemy, tryumf w tychże rozgrywkach premiowany jest awansem do europejskich pucharów, stąd też mamy pewność, że "mały klasyk" nie będzie pozbawiony zaangażowania.

Powyższą tezę potwierdził ostatnio Skorża, który oznajmił na konferencji prasowej, iż w środowy wieczór jego zawodnicy zagrają w najsilniejszym składzie. - Nie planuję dokonać zbyt wielu roszad na ten mecz i zrobimy wszystko, aby wygrać. Tym bardziej, że Widzew dziś nas zaskoczył, był wymagającym rywalem - mówił. Z przeszłości jednak wiemy, że na niektóre słowa trenera Legii trzeba brać solidną poprawkę. W obliczu napiętego kalendarza spowodowanego występami w Lidze Europy, wydaje się, że Daniel Ljuboja i Miroslav Radović zasiądą na ławce rezerwowych.

Swoją szansę powinien dostać również Wojciech Skaba. Bramkarz ten w dość niejasnych okolicznościach stracił swoją pozycję w wyjściowym składzie i wygląda na to, że stracił ją na dobre - Dusan Kuciak broni ostatnio rewelacyjnie.

Podobnie ma się sytuacja w obozie Radosława Mroczkowskiego. Trener Widzewa potraktuje ten mecz jeszcze poważniej niż ekipa z Warszawy, choć i w RTS-ie można spodziewać się małych zmian. Z Legią nie zagra Dudu, który pauzuje za czerwoną kartkę otrzymaną jeszcze w zeszłorocznych rozgrywkach. W autobusie do stolicy znalazło się za to miejsce dla Bruno Pinheiro oraz Piotra Grzelczaka.

Źródło artykułu: