Przemysław Kaźmierczak: Każda minuta na boisku jest ważna

- Kibice w każdym spotkaniu nam pomagają, są naszym dwunastym zawodnikiem - mówił po meczu z Lechią Gdańsk Przemysław Kaźmierczak. Z trybun Stadionu Miejskiego potyczkę z Lechią oglądało ponad 40 tysięcy fanów.

Przemysław Kaźmierczak po raz drugi pojawił się na murawie po półrocznej przerwie w grze spowodowanej kontuzją. W piątek dostał on szansę na pokazanie swoich umiejętności w meczu z Lechią Gdańsk. Na stadionie zjawiło się ponad 40 tysięcy fanów. Mimo, że wrocławianie nie rozegrali najlepszego spotkania to do samego końca meczu mogli liczyć na wsparcie kibiców. - Miejmy nadzieję, że tak będzie w każdym meczu, gdzie będziemy grali u siebie. Była fantastyczna atmosfera, zresztą jak na każdym naszym spotkaniu. Oczywiście teraz zagraliśmy na nowym stadionie. Przyszło bardzo dużo ludzi. Myślę, że odwdzięczyliśmy się tym wynikiem, bo naprawdę kibice w każdym spotkaniu nam pomagają, są naszym dwunastym zawodnikiem. Nie pozostało nam nic innego jak tylko zdobyć trzy punkty - mówił po meczu "Kaz".

- Zagraliśmy na tym stadionie pierwszy raz. Mieliśmy tu bodajże dwa treningi w ciągu dwóch tygodni. Wszystko przed nami. Zawsze mamy momenty i sytuacje, gdzie trzeba coś poprawić. Cały czas do tego dążymy. Nie popadamy w hurraoptymizm i stąpamy twardo po ziemi. Wiemy w jakim miejscu się znajdujemy i co trzeba zrobić, żeby to wszystko utrzymać. Chyba zasłużenie mamy wicemistrzostwo Polki, a teraz walczymy oczywiście o jak najwyższy cel - dodał nawiązując do słabszego występu swojej drużyny.

Gdy piłkarz Śląska pojawiał się na murawie otrzymał ogromną owację od publiczności. Podobnie było i w potyczce z Podbeskidziem Bielsko-Biała. - Ja się nie spodziewałem takiego odbioru. W tym meczu z Podbeskidziem, także z Lechią byłem mile zaskoczony. Ja i cała drużyna chcemy dawać z siebie wszystko. Różnie nam to wychodzi, ale staramy się zostawić zdrowie boisku. Myślę, że to tak naprawdę kibice doceniają - zaznaczył piłkarz drużyny Oresta Lenczyka.

Chwilę po tym, jak zawodnik pojawił się na murawie miał on szansę na zdobycie gola. Do Kaźmierczaka dograł Sebastian Mila, ten od razu zdecydował się na strzał na bramkę, lecz futbolówkę złapał Wojciech Pawłowski, golkiper Lechistów. - Chciałem strzelić podobnie, jak w meczu z Jagiellonią, ale myślę, że w tej sytuacji to był troszkę mój zły wybór. Gdybym taką piłkę uderzył po krótkim słupku to sądzę, że bramkarz by nie był w stanie do niej dolecieć. Była ona mocno podkręcona. Po prostu za ładną bramkę chciałem strzelić, za bardzo efektowną. Czasami trzeba spokojnie uderzyć w ten pierwszy róg. Jak się piłkę dobrze zakręci to bramkarz nie jest w stanie jej dotknąć. Szkoda, bo otrzymałem bardzo dobre podanie od Sebastiana Mili - wyjaśnił były reprezentant Polski.

Przerwa w grze Kaźmierczaka trwała pół roku. Teraz mówi on, że po kontuzji nie ma już żadnego śladu. - Cieszę się z każdej chwili na boisku, bo to mi dużo daje po takiej przerwie. Każda minuta na boisku jest ważna, aby poczuć mecz, wejść w niego i spokojnie dalej pracować i trenować. Nie myślę o nodze. Z nią jest wszystko dobrze. To jest najważniejsze. Może jeszcze miesiąc, dwa miesiące temu była jeszcze niepewność, ale teraz już tego nie ma. Z tego się cieszę. Wykonałem ogromną pracę z rehabilitantami i mogę teraz spokojnie myśleć o tym, jak zagrać piłkę, a nie jak postawić nogę - podsumował Przemysław Kaźmierczak.

Źródło artykułu: