W środowy wieczór Wisła rozegrała swój najlepszy mecz za kadencji Macieja Skorży a może nawet i najlepszy od czasów Henryka Kasperczaka. Na boisku przy ulicy Reymonta istniała tylko drużyna "Białej Gwiazdy". Już po pierwszej połowie, kiedy to Wiślacy prowadzili 3:0 nikt nie miał złudzeń, kto awansuje dalej. W drugiej części spotkania dwie bramki dołożyli Junior Diaz oraz Andrzej Niedzielan i pogrom Beitaru stał się faktem. Marcin Baszczyński, czołowa postać krakowskiej Wisły przyznaje, że nawet on nie spodziewał się tak wysokiego wyniku i tak dobrej gry swojego zespołu. Wyjaśnia też, że Wisła zagrała tak dobrze, bo wszystkie założenia Skorży zostały idealnie spełnione.
- Na pewno nie spodziewaliśmy się aż tak wielu bramek. Chcieliśmy zagrać dobrze, chcieliśmy grać szybką, ładą piłkę, chcieliśmy być skuteczni. Chcieliśmy grać jak Wisła! Trzymaliśmy przeciwnika daleko od bramki. Nie było żadnego zagrożenia. Mieliśmy grać wysoki pressing i to się udało. Wydaje mi się, że plan spełniliśmy w 100 procentach - zapewnia "Baszczu".
Izraelscy dziennikarze zgodnie podkreślali, że w środowy wieczór drużyna Beitaru była zupełnie innym zespołem niż ten, który występuje na co dzień w lidze. Darek Boateng w środku pola był bezradny, Ziva raz po raz mijał Paweł Brożek bądź Wojciech Łobodziński natomiast kreowany na wielka gwiazdę Urugwajczyk Sebastian Arbeu jedyny strzał, który oddało wylądował wprost w rękawicach Mariusza Pawełka. - Na pewno Beitar zagrał nie najlepiej. Obawialiśmy się tego rewanżu mając w pamięci bardzo trudne spotkanie w Jerozolimie gdzie było widać, że Beitar jest dobrą drużyną. W Krakowie nie mieli jednak z nami żadnych szans, bo Wisła wreszcie zagrała na swoim poziomie - wyjaśnia wychowanek chorzowskiego Ruchu.
W 25. minucie na boisku miała miejsce kontrowersyjna sytuacja. Po dośrodkowaniu Wojciecha Łobodzińskiego Idan Tal tak nieszczęśliwie wybił piłkę, że ta wpadła wprost pod nogi Baszczyńskiego. Izraelczyk ratował się wślizgiem i według arbitra sfaulował polskiego obrońcę. Rzut karny pewnie wykorzystał Cleber i tym samym dał Wiśle prowadzenie 2:0. Baszczyński uczciwie przyznaje, że prawdopodobnie faulu nie było. Postanowił jednak wykorzystać sytuację i dzięki temu Wisła zdobyła drugą bramkę. - Sędzia odgwizdał rzut karny i to było najważniejsze. Na końcu zawsze liczy się wynik. Tak na prawdę to faulu chyba jednak nie było no, ale postarałem się wykorzystać tą sytuację maksymalnie. No i udało się - szczerze przyznaje 31-latek.
Coraz częściej kibice zaczynają porównywać zespół Macieja Skorży do wspaniałej drużyny z czasów Henryka Kasperczaka. Jeżeli nie w Lidze Mistrzów, to fani krakowskiego zespołu chcieliby, chociaż tak efektowej gry i wspaniałych zwycięstw jak wtedy w Pucharze UEFA. "Baszczu" od takich porównań się odcina i zapowiada, że o nowym krakowskim "Dream Teamie " będzie można mówić dopiero po dwumeczu z Barceloną. - Jestem daleki od takich porównań. Zdobywając mistrzostwo uczyniliśmy to w pięknym stylu. Teraz gramy w eliminacjach, wygrywamy mecze, robimy to widowiskowo, strzelamy sporo bramek. Myślę, że porównywać tamten zespół do tego będziemy mogli dopiero po meczu z Barceloną - tonuje huraoptymizm części kibiców.
Baszczyński, który piłkarzem Wisły jest już od dziewięciu lat miał przyjemność występować zarówno przeciwko słynnej Barcelonie jak i równie słynnemu Realowi Madryt. W sierpniu 2001 roku Wiślacy trafili na naszpikowany wtedy gwiazdami zespół z Katalonii. Mimo iż w składzie Barcy brylowali wtedy Patrick Kluivert i Rivaldo krakowianie nawiązali piękną walkę i u siebie przegrali zaledwie 3:4. W rewanżu niestety lepsi znów okazali się Hiszpanie i to oni zasilili rozgrywki Ligi Mistrzów.
- Nie ma, co ukrywać, po tym losowaniu byłem bardzo niezadowolony. Zagrać ze słynną Barcą to przyjemność, ale naszym celem jest awans do Ligi Mistrzów a z Hiszpanami będzie piekielnie ciężko. Z Wisłą grałem już z Realem i z Barceloną. W obydwu spotkaniach powalczyliśmy i tak samo będzie teraz. Musimy się dobrze zaprezentować i walczyć o awans. Na pewno na Camp Nou się nie położymy - kończy Baszczyński.