Dlaczego zdecydował się pan podjąć pracę przy Konwiktorskiej? To dość gorący teren.
- Niektórzy mówią, że praca w Polonii jest jak praca na drabinie i jeszcze pod wysokim napięciem. Ja jednak jestem trenerem i nie boję się wyzwań, a skoro stołeczny klub jest na czołowym miejscu w ekstraklasie, walczy o najwyższe cele i zaproponował mi pracę, to myślę, że na moim miejscu każdy by taką ofertę przyjął. Rozmawialiśmy z prezesem i przekazałem mu, jak widzę pewne sprawy. Nie jestem cudotwórcą i niektórych rzeczy, jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne czy taktyczne, nie zmienię - choć nie mówię, że cokolwiek chciałbym tu poprawiać - więc popracuję przede wszystkim nad głowami zawodników.
Jakie cele postawił przed panem właściciel? Czy Polonia jest jeszcze w stanie walczyć o mistrzostwo Polski?
- Prezes, jak na wytrawnego biznesmena przystało, szybko policzył ile to jest siedem razy trzy i spytał mnie, na co ja odparłem, że to oczko. Tyle punktów jest do wygrania, chociaż mam świadomość, że jeśli z sześciu meczów przegrywa się trzy, to zespół jest w psychicznym dołku, ale już jesienią zwyciężał on w ważnych meczach i na pewno stać go na dobrą grę. Cele? Prezes chce, żeby zespół zaczął dobrze grać w piłkę. Będziemy nad tym pracować, widzę zapał i entuzjazm u chłopaków oraz wiem, że bardzo doskwiera im to, co się dzieje w ostatnim czasie, te porażki. Nie jest tak, że to po nich spływa
Jeszcze we wtorek do pracy w Polonii było dwóch kandydatów i ostatecznie padło na Michniewicza. Czym przekonał pan prezesa?
- Raczej jego trzeba o to zapytać. Wiem, że Jurij Szatałow był przede mną u prezesa i z nim rozmawiał. Trudno mi powiedzieć, co zaważyło. Cieszę się, że to ja jestem trenerem i myślę, że nam się uda.
Do ponownego podjęcia pracy w lidze był pan już chyba przygotowany od dłuższego czasu.
- I tak, i nie. Śledzę ligę na bieżąco i nie ukrywam, że miałem okazję rozmawiać z kilkoma prezesami na temat podjęcia pracy. Jestem młodym trenerem, to jest dobre doświadczenie dla mnie bez względu na to, jak się skończy i wierzę, że będzie nieźle, że wyjdziemy z tej trudnej sytuacji, bo kadrowo na pewno zaliczamy się do pierwszej trójki, czwórki w Polsce. Myślę, że każdy z zespołów, które są w pierwszej szóstce w ekstraklasie, jeśli wygra siedem meczów do końca, to będzie mistrzem Polski.
Co pana zdaniem należałoby w Polonii poprawić, żeby wyjść z tego dołka?
- O błędach nie będę mówił, bo każdy trener widzi swój zespół inaczej. Chciałbym na pewno zrobić wszystko troszeczkę inaczej, po swojemu, żeby ten ta drużyna grała jak na przykład Widzew rok temu, gdzie nie mieliśmy może wielkiego zespołu, ale wygrywaliśmy mecze.
Ma pan już w tym momencie w głowie wstępną jedenastkę na mecz ze Śląskiem, czy o wszystkim zadecydują dopiero trzy najbliższe dni?
- Mówienie o tym, że wszyscy mają te same szanse jest troszeczkę na wyrost bo wiadomo, że trzon zespołu Polonii jest stabilny, są zawodnicy wokół których gra się kręci i na pewno oni będą grali. Ale są też możliwości szukania nowych rozwiązań, będziemy musieli na przykład zastąpić pauzującego za kartki Edgara Caniego.
Jak będzie wyglądała sytuacja Daniela Sikorskiego, dla którego ostatnio brakowało miejsca w kadrze meczowej?
- Nie pytałem o to prezesa, ale na spotkaniu z właścicielem Daniel był obecny i traktowany jest tak samo, jak inni zawodnicy. Wiem, że przytrafił mu się słabszy okres, nie trafił w dobrej sytuacji do bramki, ale w moim odczuciu jedno zagranie nie przekreśla napastnika. Jak będzie ciężko pracował to nic nie będzie stało na przeszkodzie ku temu, by jeszcze pomógł drużynie.
Czesław Michniewicz i Józef Wojciechowski to dwa mocne charaktery. Jak pan sobie wyobraża współpracę z prezesem, żeby nie skończyła się ona tak, jak w przypadku poprzednich szkoleniowców?
- Przychodzisz do klubu zawsze jako najlepszy i odchodzisz jako najgorszy, a kwestią czasu jest tylko: kiedy. Daj Boże, żeby to było jak najdłużej. A już poważnie mówiąc to ja wiem, że prezes ma wymagania, że inwestuje pieniądze i po części go rozumiem, ale on też coraz lepiej zaczyna rozumieć, że to jest sport, a nie matematyka i dwa razy dwa nie zawsze równa się cztery.
Pański debiut przypada na mecz ze Śląskiem Wrocław. Od razu ciężki przeciwnik na początek.
- To dobrze, bo mamy do nich cztery punkty straty i jeśli uda nam się wygrać to spotkanie - w co głęboko wierzę - to odległość do wrocławian się znacznie zmniejszy. Na pewno nie będzie to łatwe spotkanie, Śląsk też ma swoje problemy i nie gra tak, jak grał jesienią, podobnie jak Polonia. Spotkają się dwa podrażnione zespoły i mam nadzieję, że uda nam się dobrze zagrać. Ja powiedziałem zawodnikom, że do końca sezonu zostało siedem spotkań, czyli siedem min do rozbrojenia i jeśli uda nam się wszystkie rozbroić, żadna nie wystrzeli nam w rękach i zdobędziemy najwięcej punktów, to jeszcze ten sezon uratujemy. Do tego trzeba jednak maksymalnej koncentracji na każdych zajęciach, w każdej minucie treningu, bo to że Polonia potrafi stracić w ciągu kilku minut trzy bramki nie wynika ze złego przygotowania fizycznego, ale ze stabilności psychicznej. Gdyby bokser po każdym ciosie poddawał walkę, nie byłoby mistrzów świata.
Jak pan ocenia zespół po pierwszym dniu pracy?
- Na pewno widać po drużynie, że jest troszeczkę przybita tym, co się dzieje. Ja powiedziałem im, że zmiana trenera to przede wszystkim porażka drużyny. Większość z nich to, że trafili do Polonii i zarabiają tu pieniądze, zawdzięczają Zielińskiemu i muszą czuć się odpowiedzialni za to, że jego już tu nie ma.
Sportowa złość po rozstaniu z Jagiellonią już panu przeszła?
- Zostałem zwolniony pod choinkę, a na zajączka dostałem pracę w Polonii więc gdzieś się to wszystko wyrównuje i nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam teraz szansę walczyć o najwyższe trofea.