Śląsk jest tej wiosny chłopcem do bicia, wygrał tylko raz, stracił aż czternaście bramek. Więcej oczek na swoim koncie zgromadzili nawet piłkarze Łódzkiego Klubu Sportowego. - Jest jeszcze przed nami kilka kolejek, ale na pewno z taką formą ciężko będzie cokolwiek zrobić - przyznaje Przemysław Kaźmierczak.
W Warszawie gracze Lenczyka chcieli zdominować środek pola, doświadczony szkoleniowiec do walki przy Konwiktorskiej desygnował aż trzech środkowych pomocników. Wrocławianie próbowali grać piłką, wymieniali między sobą serię krótkich podań, akcje kończyły się jednak trzydzieści metrów przed bramką Sebastiana Przyrowskiego. Śląsk nie miał pomysłu na sforsowanie dobrze dysponowanej stołecznej defensywy, tracił mnóstwo piłek, a gospodarze z błędów rywala korzystali bezlitośnie.
- W drugiej połowie drżałem, aby nie było kolejnych bramek. Przypominając sobie wynik z jesieni, pomyślałem sobie: Boże kochany, czy ta Polonia jest w stanie wygrać na przykład pięcioma bramkami, żeby nawet w tych bezpośrednich konfrontacjach nas wyprzedzić? - przyznaje rozczarowany Lenczyk. - Graliśmy coraz gorzej i nie chcę powiedzieć, że była to wina jednego czy dwóch piłkarzy, po prostu wszystko się pogubiło, rozkraczyło. Zmiana obrońcy nie pomogła, wymiana napastnika również - wylicza doświadczony szkoleniowiec.
Ożywienia do gry nie wnieśli ani Marek Wasiluk, ani Dalibor Stevanović, bezbarwny był wprowadzony na parkiet w ostatnim kwadransie Łukasz Gikiewicz. Dość powiedzieć, że na dystansie dziewięćdziesięciu minut na najwyższe noty w zespole Śląska zapracował Marian Kelemen. Gdyby nie jego dobra dyspozycja oraz kłopoty ze skutecznością Władimira Dwaliszwiliego i Łukasza Teodorczyka, porażka gości byłaby jeszcze bardziej dotkliwa.
- Przegraliśmy zdecydowanie - nie kryje Lenczyk, zwracając jednak uwagę na rzekomy błąd sędziego, który nie podyktował rzutu karnego za faul na Dariuszu Pietrasiaku. - Być może strzelając bramkę, czy mając szansę na jej strzelenie po faulu, ten mecz by się inaczej ułożył, Muszę przyznać że kilka decyzji sędziego, przy naszej nienadzwyczajnej dyspozycji, spowodowało że zawodnicy zaczęli chodzić za nim i domagać się rzutów wolnych, czy decyzji na stronę Śląska - wyjaśnia trener wrocławskiej drużyny.
Na sześć kolejek przed końcem sezonu jego zespół do lidera traci trzy punkty, choć pod koniec ubiegłego roku miał nad Legią aż cztery oczka przewagi. - Widocznie na tyle nas stać na tą chwilę. Każdy trenuje i każdy chce grać jak najlepiej. Nie doszukują się tutaj jakiegoś fatum czy czegokolwiek, dajemy z siebie tyle, ile możemy - mówi Kaźmierczak.
Na korzyść Śląska przemawia to, że mecz z całą ligową czołówką ma już za sobą. W tym sezonie wrocławianie na własnym stadionie zmierzą się jeszcze z Jagiellonią, GKS-em i Zagłębiem, a na wyjeździe ich przeciwnikami będą Wisła, Podbeskidzie oraz Lechia. - W każdym spotkaniu będziemy starali się przełamać, choć nie będzie o to łatwo, bo po prostu nie ma łatwych meczów - nie kryje pomocnik Śląska.
Co, zdaniem Kaźmierczaka, leży o podstaw słabej postawy Śląska? - Składa się na to wiele czynników - wyjaśnia 29-letni zawodnik. - W pewnych meczach jest to skuteczność, w innych po prostu błędy. Mamy swoje sytuacje, których nie wykorzystujemy, potem tracimy bramkę, ciężko się podnieść i mecz kończy się porażką - mówi. - Trzeba dalej pracować, nie możemy się poddać i odpuścić. Nic nie jest stracone, bo przewaga Legii nie jest jeszcze taka wielka.