"Budzik" wpisał się na listę strzelców 8. minucie meczu, kiedy rajd środkiem pola zakończył celnym strzałem lewą nogą. - Nieczęsto zdarza mi się strzelać gole, a już lewą nogą to w ogóle. To był trochę taki "strzał bez wiary", ale trafiłem dobrze i padła cenna bramka - mówi z właściwą sobie skromnością. - Tam było dwóch zawodników przy mnie i nie miałem za dużo czasu na myślenie. Ja nie mogę za dużo myśleć, bo gdy mam dużo czasu, to mam tysiąc pomysłów, a tutaj był lekki "press" zawodników Podbeskidzia, konieczna była szybka decyzja i pomyślałem, że lepiej oddać strzał niż stracić piłkę i sprokurować kontrę. Nie mówię, że celowałem tak po rogu - po prostu chciałem oddać strzał na bramkę, bo tak czy inaczej, każdy strzał na bramkę podbudowuje drużynę oraz kibiców. Budziński przyznał, że choć to jego pierwsze trafienie w ekstraklasie, nie miał przygotowanej żadnej "cieszynki". - Byłem kompletnie zaskoczony bramką, nie bardzo wierzyłem, że to się dzieje naprawdę (śmiech). Później, gdy jeszcze kibice zaczęli skandować to był dla mnie mały szok, ale musiałem się szybko skoncentrować na meczu. "Cieszynek" nie przygotowuję, bo nieczęsto strzelam bramki.
To pierwsze zwycięstwo Cracovii w tej rundzie i pierwsze od 27 listopada minionego roku. W sumie krakowianie czekali na komplet punktów 9 kolejek. - Do tej pory mieliśmy duży problem w naszych głowach. Musieliśmy w tych głowach coś sobie poukładać i przestawić się na to, że jednak potrafimy grać w piłkę, bo był taki okres, że baliśmy się tej gry. Zwłaszcza w Krakowie, przed własną publicznością. To była pewnego rodzaju „agonia psychiczna", siedziało to w nas strasznie. Mimo to zawsze była w nas nadzieja na przełamanie. W środę mało mieliśmy do stracenia, za to mieliśmy, o co grać i całe szczęście, że zdołaliśmy uzyskać pewność i spokój. Ta wygrana narodziła się w naszych głowach, bo przed meczem bardzo dobrze naładowaliśmy się pozytywną energią w szatni. Dało się poczuć, że jest drużyna, że jest pozytywne myślenie i to bardzo nam pomogło na boisku. Wiedzieliśmy, że musimy się przełamać. Ileż można przegrywać? Szczęście musiało się kiedyś do nas odwrócić, a w spotkaniu z Podbeskidziem, poza tym, że mieliśmy też szczęście, którego wcześniej brakowało, pokazaliśmy też umiejętności i walkę. Gryźliśmy trawę od początku do końca i wygraliśmy. Przypomnieliśmy sobie jak to smakuje i to jest piękny smak, dlatego myślę, że teraz do chęci wygrywania dołożymy prawdziwą determinację - zapewnia pomocnik Pasów.
W minionym sezonie Cracovia utrzymała się w ekstraklasie po wspaniałym wiosennym pościgu, na który Budziński patrzył z perspektywy gracza Arki Gdynia, którą Pasy w końcu zepchnęły do I ligi. 22-latek dobrze więc wie, co czują teraz piłkarze Łódzkiego Klubu Sportowego i Lechii Gdańsk, których krakowianie gonią. - Oni się nas boją się, to wiem na pewno. Z doświadczenia wiem, że o wiele łatwiej się goni, niż ucieka. Już wcześniej wszyscy się bali, że my w końcu "odpalimy" i zaczniemy grać to, na co nas stać i tym bardziej szkoda, że nie udało nam się zapunktować z Zabrzem, czy z Lechem. Z drugiej strony: jest jeszcze czas, są punkty do zdobycia i wiem, że nasi rywale teraz naprawdę się obawiają. Jak już ktoś za twoimi plecami zaczyna wygrywać, to zaczyna się robić niebezpiecznie - przekonuje Budziński.