Paweł Sala: W kolejnym meczu tej wiosny zawodzicie. Prowadząc do ostatniej minuty tracicie gola po stałym fragmencie gry. Czy w tych ostatnich, decydujących meczach sezonu zobaczymy Śląsk z jesieni ubiegłego roku?
Przemysław Kaźmierczak: Każdy nawzajem gdzieś tam się motywuje, bo tylko to nam pozostało, żeby się przełamać. W sobotę była na to szansa. Niestety się nie udało. Cóż mogę powiedzieć? Staramy się jak możemy. Zostało jeszcze parę spotkań. Do każdego przygotowujemy się jak potrafimy najlepiej. Wyniku sobotniego nie zmienimy. Musimy zagrać jeszcze konsekwentniej. Już lepiej to wyglądało przez większość spotkania, rzeczy nakreślone nam spełnialiśmy. Z grą różnie to wygląda, wiadomo. Każdy jednak stara się pomagać na boisku i poza nim, bo jesteśmy drużyną. Wszyscy wygrywamy, wszyscy przegrywamy, wreszcie wszyscy remisujemy. Musimy grać dalej, nie poddajemy się. Szkoda straconych dwóch punktów w Bielsku-Białej bo mogło być inaczej. Trzeba przeanalizować to spotkanie i przygotować się do kolejnego.
Tuż przed stratą gola na 1:1 mogliście strzelić drugą bramkę i byłoby po meczu. A tak nie wykorzystaliście szansy, a później rywale wbili wam gola po stałym fragmencie gry. Dlaczego zabrakło koncentracji w tak ważnym momencie?
- Cały czas staramy się być skoncentrowani, robić to co trenerzy nam nakreślają na treningach. Przez te 90 minut wszystkie stałe fragmenty wygrywaliśmy. Łukasz Madej miał bardzo dobrą piłkę, ale nie udało się. Szkoda, bo na pewno wówczas inaczej by to wyglądało. A wyrównanie wpadło w 90 minucie. Szkoda takich bramek, tak samo z Widzewem, jak i z Podbeskidziem. Nie możemy tracić takich goli.
Marian Kelemen źle obliczył lot piłki przy straconym golu, ale obrońcy też zawiedli przy kryciu.
- Każdy rzut wolny, rożny kryjemy strefą. Tak się ustawiamy. Jeżeli jest idealna piłka to tak naprawdę ciężko jest wybronić. Tak jak my strzeliliśmy bramkę, tak samo Podbeskidzie trafiło. Tylko teraz jest często odwrotnie, więc na pewno to nie jest dobre, ale staramy się nad tym pracować. Przez większość spotkania wyglądało to dobrze, praktycznie do ostatnich minut.
Stan murawy w Bielsku-Białej wołał o pomstę do nieba. To z pewnością nie ułatwiało wam gry kombinacyjnej, gry skrzydłami, gdzie przy liniach bocznych stan boiska wyglądał najgorzej.
- Zgadza się. Ale drużyna przeciwna miała taką samą murawę. Staraliśmy się grać prosto, choć to też nie zawsze dobrze wychodziło. Piłka gdzieś tam często kozłowała. Podobnie jednak złą murawę mieliśmy u nas. Na pewno te boiska nie są dobre na wiosnę. Trzeba sobie jednak z tym dawać radę. Jeżeli nie można grać piłką to trzeba zagrywać prosto do napastnika, starać się utrzymać, podchodzić, wykorzystywać stałe fragmenty gry. Tak w tym pojedynku zresztą padły bramki. Ze statystyk - jak byśmy spojrzeli - wynika, że większość bramek dzisiaj pada ze stałych fragmentów gry. Jeżeli nie można strzelić z gry to szuka się właśnie wolnych czy kornerów. W tym meczu z Podbeskidziem strzeliliśmy, ale i straciliśmy właśnie w taki sposób gola. Szkoda, że w końcówce.
Znacznie utrudniliście sobie sytuację remisem w Bielsku-Białej. Czy Śląsk Wrocław ma jeszcze realne szanse na dogonienie Legii Warszawa w walce o mistrzostwo kraju?
- Szanse są zawsze, bo walczymy do końca. Łatwo się nie poddamy. Staramy się w każdym spotkaniu dać z siebie maksimum. Przede wszystkim musimy patrzeć na siebie. To my musimy zdobywać punkty, wówczas nie będziemy oglądać się na innych.
Wiosna w waszym wykonaniu jest fatalna, i mecz w Bielsku-Białej w jakiejś mierze to wykazał. Wierzycie jeszcze, że mimo to zdobędziecie tytuł?
- Straciliśmy wiele punktów na wiosnę, ale gdzieś ta przewaga Legii nie wzrasta znacząco. Więc cały czas wierzymy. Na pewno będziemy siebie podbudowywać. Jak do tej pory mimo porażek każdy się wspiera, bo nie możemy się poddać, jest o co walczyć. Z każdym spotkaniem jest coraz bliżej końca ligi, a więc musimy łapać te punkty. W sobotę zdobyliśmy jeden - nie za wiele, ale trzeba przygotować się teraz do kolejnego meczu o punkty. Jeszcze nie jest koniec sezonu.
Do końca sezonu pozostały raptem cztery kolejki. To dużo, ale i mało, aby odrobić straty do warszawian.
- Cały czas będziemy walczyć dopóki są jeszcze mecze, minuty grania. Na pewno się nie poddamy, choć są różne głosy, że nam nie zależy, że nie mamy ambicji. Ale jak możemy jej nie mieć? W końcu gramy o mistrzostwo Polski! Gramy i dajemy z siebie wszystko na tyle, na ile w danym momencie potrafimy i możemy. Nie do końca to może wychodzi tak jak wcześniej, ale będziemy się starać, bo wierzymy, że gdzieś tam się przełamiemy.
Co jednak stało się z waszą drużyną, która wzbudzała podziw i szacunek za występy jesienią. Wówczas byliście nie do zatrzymania dla rywali. Skąd taka zmiana in minus? Przecież nawet nikt z waszego składu nie odszedł, a przyszło dwóch dobrych zawodników.
- Ciężko mi to oceniać. Ja jestem zawodnikiem od grania, od biegania, od robienia tego, co nakreślają trenerzy.
Widać jednak słabszą dyspozycję niektórych piłkarzy. Zwłaszcza napastników, bo forma Cristiana Diaza czy Johana Voskampa pozostawia wiele do życzenia.
- Każdy ma lepsze i gorsze spotkania. Nie możemy zwalać wszystkiego na jednego czy pięciu zawodników. Jesteśmy drużyną. Wynik robi cała drużyna. W tej rundzie jest nam dużo ciężej niż w poprzedniej, ale myślę, że nie tylko my mamy różne spotkania. Czasu już nie wrócimy. Musimy się skupić na tym, co nam pozostało, dążyć do tego, aby w kolejnym spotkaniu zdobyć trzy punkty.